echo24 echo24
701
BLOG

Magia namiętności – odcinek (19)

echo24 echo24 Kultura Obserwuj notkę 41

Wyobcowanie 
– Za godzinę jedziemy z dziećmi zwiedzić okolicę – ogłosił Bernard i dał znak lokajowi, by schował butelkę. Dzieci niecierpliwie czekały przed domem. Szofer wyprowadził z garażu jaguara w butelkowym kolorze. Bernard odprawił kierowcę:
– Diego może pojechać do domu na weekend! Mam ochotę sam trochę pojeździć! Do zobaczenie w poniedziałek rano!
– Dziękuję panu ambasadorowi! – skłonił się uradowany kierowca.
– No! Wsiadać dzieciaki! Bo upał się wzmaga! – ponaglał, jak zwykle uśmiechnięty i pełen energii.
Samochód ruszył z wolna.
– Stop! Stop! – rozległ się wrzask kucharki kusztykającej pokracznie na kabłąkowatych nogach za odjeżdżającym autem z podręczną lodówką w jednej i ogromnym wiklinowym koszem w drugiej ręce. Z trudem łapiąc powietrze, Isaura trajkotała po portugalsku:
– Wycisnęłam trochę soku dla dzieciaków, dałam dużo lodu, tak jak pan ambasador lubi, nie zapomniałam o coca-coli i wodzie mineralnej, przygotowałam też kanapki, sałatkę z tuńczyka i owocową dla dzieci, a w koszyku jest świeża bagietka...
Bernard zatrzymał samochód i otwierając bagażnik pochwalił troskliwą Murzynkę:
– Co byśmy zrobili bez naszej kochanej Isaury!
Rozanielona Murzynka nadęła się jak balon, otarła pot z czoła i spojrzała z wyższością na resztę służących.
– To istny skarb, ta moja Isaura. Nie będziesz musiała gotować. Ona ma jakieś nadprzyrodzone wyczucie. Nim zdążysz pomyśleć, na co masz ochotę, już czyta w twoich myślach.
– Ale mam nadzieję, że mi czasem pozwoli zbliżyć się do kuchni? – zripostowała uszczypliwie Ewa.
– A po co? – spytał dyplomata ze zdumieniem w oczach.
Ewa nic nie odpowiedziała. Wyjechali za bramę. Bernard na chwilę zatrzymał samochód:
– Od strony południowej sąsiadujemy z ambasadorem duńskim – wskazał na okazałą rezydencję ukrytą w głębi ogrodu. – A od północnej graniczymy z konsulem Malty – dodał, wskazując na nie mniej wystawną posiadłość. Jutro cię z nimi poznam. 
Stuknął się palcem w czoło.
– Ach! Ale głupiec ze mnie! Zapomniałem ci powiedzieć, że nasz dom stoi nad jeziorem, wokół którego na strzeżonym terenie zbudowano siedziby dla ważnych notabli dosłownie z całego świata. Architekci jednak zadbali, żeby każda była w nieco innym stylu. Zobaczysz! To bajkowa kraina! Już wkrótce się sama przekonasz, bo prawie codziennie ktoś wydaje przyjęcie.
Spojrzał na sukienkę Ewy.
– Jeszcze jedna sprawa. Musimy jak najprędzej pojechać do miasta. Nie obraź się, ale zauważyłem, że wszystko, co przywiozłaś z Polski jest zbyt ciepłe na tutejszy klimat, a poza tym, no, wiesz, tu jest trochę inna moda. Niebawem poznasz mnóstwo kobiet, to poproszę którąś, by ci pomogła w zakupach.
– Ale ja nie mam pieniędzy! – zarumieniła się Ewa.
Bernard odpowiedział krótko:
– W poniedziałek jedziemy do banku wyrobić książeczkę czekową.
– O czym ty mówisz! – zmieszała się jeszcze bardziej.
– Czy możesz mi coś obiecać? – spytał.
– Słucham?
– Bardzo cię kochanie proszę, żebyśmy już więcej nie mówili o pieniądzach!
– Ależ... – usiłowała protestować.
– Pst! – przyłożył palec do ust i zmieniając temat oświadczył: – Przygotuj dokumenty, bo dojeżdżamy do rogatki.
– Jakiej znowu rogatki?
– Wspominałem ci przecież, że nasza osada jest pilnie strzeżona i można do niej wjechać tylko za okazaniem specjalnej przepustki.
– Ale dlaczego?
– Brasilia to ogromne miasto otoczone mrowiem slumsów, gdzie koczuje tysiące niebezpiecznych ludzi.
– Zaczynam rozumieć – poczuła się dziwnie nieswojo.
Przy zamkniętym szlabanie kręciło się kilku uzbrojonych żołnierzy. W poprzek szosy rozciągnięto stalową kolczatkę.
– Bom dia! – powitał ich dowódca patrolu.
– Bom dia! – uśmiechnął się szeroko Bernard i wyciągnął z portfela przepustkę.
Żołnierz zajrzał do samochodu i spytał:
– A kim jest ta pani, panie ambasadorze?
– Pani jest moim gościem.
– Mogę zobaczyć jej dokumenty?
– Pani dopiero, co przyjechała do Brazylii i jeszcze nie wyrobiłem papierów.
– A skąd przyjechała? – spytał obcesowo wartownik, lustrując wzrokiem Ewę.
– From Poland.
– Ach! From Holland – mruknął pod nosem żołnierz.
– No, from Poland! – powtórzył Bernard.
– Poland?! – zdziwił się wartownik, który najwyraźniej nie miał zielonego pojęcia o istnieniu takiego kraju.
– Może się pan pośpieszyć? – spytał poirytowany dyplomata.
– Pan ambasador będzie tak uprzejmy i zjedzie na chwileczkę na bok, gdyż nie mamy takiego kraju w wykazie.
Bernard wykonał polecenie nie gasząc silnika by podtrzymać działanie klimatyzacji.
– Proszę wyłączyć silnik! – rozkazał strażnik. – Pan ambasador wybaczy, ale takie mamy procedury!
– Ale w samochodzie są dzieci!
– W takim razie proszę o przejście do naszej wartowni.
Mijały wlokące się minuty oczekiwania.
– Mamusiu! Nudzi mi się! – marudziła Marynka.
– Pobaw się z Xavierem!
– Ale on nie umie grać w wojnę!
– To go naucz! – denerwowała się coraz bardziej Ewa.
Wartownik bezustannie gdzieś wydzwaniał. Aż wreszcie wyjaśnił:
– Faktycznie, w mieście jest polski konsulat, ale nikt tam nie odbiera telefonu. Szef pozwolił mi was przepuścić, ale proszę jak najszybciej załatwić dla pani stosowne papiery! Jeszcze raz bardzo pana ambasadora przepraszam – skinął na kolegów, którzy zwinęli kolczatkę.
„Nie mamy takiego kraju w wykazie” – mruknęła z rozgoryczeniem Ewa.
 
Edukacja 
Wjechali na kompletnie pustą, wielopasmową autostradę. Jaguar rwał do przodu jak hart spuszczony ze smyczy.
– Nie tak szybko! Proszę! – poprosiła Ewa, zaglądając Bernardowi przez ramię na licznik...
Upojony prędkością nic nie odpowiadał.
– Oszalałeś! Jedziemy już prawie dwieście na godzinę!
W końcu nieco zwolnił.
– Widzisz? Tam, na horyzoncie, jest centrum Brasilii. Dzisiaj go zobaczysz jedynie z daleka. Do miasta się wybierzemy przy innej okazji.
Na horyzoncie widać było wznoszące się ku niebu bliźniaczo do siebie podobne wieżowce wielkiej metropolii.
Bernard wczuł się w rolę przewodnika:
– To chluba Ameryki Południowej! W 1955 brazylijski rząd przeniósł stolicę z Rio de Janeiro do Brasilii. W samym środku interioru, na kompletnym pustkowiu, w pięć lat zbudowano nowe miasto, jak się tutaj mówi ziemię obiecaną dwudziestego wieku...
– Imponujące! – udawała zainteresowanie, lecz jej myśli wędrowały do Krakowa.
Ogarnięta wyrzutami sumienia pogłaskała Bernarda po dłoni.
– Objedziemy jezioro i wracamy na kolację. Isaura już z pewnością szaleje w swoim kuchennym królestwie. Czy dzieci już głodne? – spytał dyplomata.
– Taaak! – odpowiedziały chórem.
Ewa złapała się za głowę:
– Ale ze mnie gapa! Na śmierć zapomniałam o prowiantach! Może coś zjecie?
– Lepiej niech nie jedzą przed kolacją – odradził Bernard.
W drodze powrotnej Ewę ponownie dopadły wyrzuty sumienia.
– Boże!.Przecież to wszystko się zmarnuje! Tu się marnuje tyle pysznych rzeczy, a tam, w Polsce, ludzie cały rok wyczekują statku z Kuby, żeby komuniści, od wielkiego dzwonu rzucili na święta do sklepów trochę kwaśnych pomarańczy i podgniłych bananów.
Wrócili późnym popołudniem.
Dzieciaki znikły w zakamarkach przepastnego domu.
Pan domu zadysponował:
– Muszę jeszcze chwilę popracować przed kolacją. Kazałem przenieść bagaże do twojego pokoju, kochanie. Myślę, że ci się spodoba. Lusesita wszystko ci pokaże. Rozgość się proszę, odśwież się, a za godzinę zobaczymy się przy kolacji.
Służąca zaprowadziła swoją panią do jej nowego królestwa.
Rzeczywiście, można było dostać zawrotu głowy.
Przestronne pomieszczenie było ze dwa razy większe niż jej całe warszawskie mieszkanie. Wszystko w pastelowych barwach, w odcieniach zieleni, żółci i bladej oliwki.
– Pan mówił, że zielony kolor uspokaja – trajkotała służąca łamaną angielszczyzną poprawiając przekrzywioną serwetę na stylowym stole.
Wskazując na kolejne drzwi, informowała:
– Garderoba, pokoik do ćwiczeń, toaleta, łazienka...
– Dziękuję, Lusesito! Lecz teraz zostaw mnie proszę samą – odprawiła ją Ewa.
Weszła do łazienki i oniemiała z wrażenia. Ściany były wyłożone ręcznie malowaną ceramiką, z motywami tropikalnej dżungli. Na środku stała fajansowa wanna, w rogach połyskiwały oszklone chromowane kabiny prysznicowe, a na głównej ścianie podwieszono marmurowe umywalki. Wszędzie połyskiwały złocone baterie, wieszaki i klamki. Na wymyślnych stojakach wisiały haftowane ręczniki i jedwabne szlafroki, a na półkach czekały kosmetyki ekskluzywnych marek. Dyskretne światło porcelanowych kinkietów odbijało się w przydymionych, kryształowych lustrach.
– Nie! To jest zbyt piękne! – pomyślała przytłoczona nieprzystojnym przepychem.
Po krótkiej szamotaninie ze zmyślną baterią łazienkową wzięła prysznic, zmieniła ubranie i poszła poszukać Marynki.
– Maniu! – zawołała.
– Zostaw ich w spokoju! Dzieci się świetnie bawią! – uśmiechał się właśnie nadchodzący Bernard, który już się zdążył przebrać do kolacji.
– Kieliszek szampana?
– Z największą przyjemnością!
Fiorella przyprowadziła dzieciaki i zasiedli do stołu.
– Za dużo tego wszystkiego! Przecież nikt tego nie zje! – szepnęła Bernardowi do ucha, spoglądając na stół uginający się od mięs, wędlin, ryb, sałatek...
– Moja droga, nigdy nie wiadomo, na co komu przyjdzie chętka! – odparł dyplomata. – Poza tym, wiesz przecież, jak to bywa z dziećmi. Zawsze coś dziobną. – Ale zanim zaczniemy jeść, chciałem wam jeszcze kogoś przedstawić. Fiorello! Bądź tak dobra i poproś do nas na chwilę pannę Madaleine!
– Kto to jest panna Madaleine? – spytała Ewa.
– Panna Madaleine będzie się od dzisiaj zajmowała dziećmi. To świetna guwernantka, ma znakomite referencje, studiowała pedagogikę w Szwajcarii. Polecił mi ją kończący kadencję ambasador Gwatemali.
W drzwiach ukazała się ascetyczna niewiasta w opuszczonych na koniuszek nosa okularach, o fizjonomii starej panny.
– Dobry wieczór panu! Dobry wieczór pani! Dobry wieczór dzieci! – zaskrzeczała.
– To Marynka, a to Xavier – przedstawił dzieci dyplomata.
– Bardzo mi miło – odparła oschle koścista kobieta ledwie, co skinąwszy głową. – Czy będę mogła nazywać dziewczynkę Mary? – spojrzała pytająco na Ewę.
– Niech będzie, jeśli to konieczne...
Bernard zwrócił się do dokazujących dzieciaków:
– Panna Madaleine będzie waszą opiekunką. Będzie was uczyła angielskiego i trochę portugalskiego. Będzie też dla was wymyślać zajęcia, nie zapominając jednak o rozrywkach.
Panna Madaleine zawiesiła groźne spojrzenie na Marynce:
– Mary! Tak się nie siedzi przy stole! Panienka nie dość, że się garbi, to jeszcze do tego opiera łokcie na obrusie! Pragnę także zwrócić panience uwagę, iż przy jedzeniu dosuwamy krzesło do stołu!
– Nie lubię jej! – wypaliła Marynka, na szczęście po polsku.
– Maniu!!! – zrobiła groźną minę Ewa.
– Panna Madaleine będzie opiekować się dziećmi od rana do wieczora, jeśli zajdzie potrzeba, łącznie z weekendami – oznajmił Bernard. – Jej pokój będzie sąsiadował z dziecięcą sypialnią.
Dumny z siebie uśmiechnął się do Ewy:
– Tak, więc kochanie będziesz miała mnóstwo czasu dla siebie.
– Ale mam nadzieję, że od czasu do czasu będę się mogła zobaczyć z własną córką? – nadmieniła kąśliwie Ewa.
Gdy kończyła kwestię uchwyciła kątem oka nieprzyjazne spojrzenie guwernantki.
– To na razie tyle! Bardzo pani dziękujemy, panno Madaleine! – odprawił opiekunkę Bernard.
Zapadła cisza, którą w końcu przerwał urażony dyplomata, zwracając się do Ewy z wyczuwalnym żalem w głosie:
– Kochanie, zrobiłaś przykrość pannie Madeleine tą niezbyt stosowną uwagą! Bądź dla niej, proszę, odrobinę milsza!. Przecież to dzięki niej, nie będziesz musiała zajmować się dziećmi. Będziesz miała więcej czasu dla mnie – uśmiechnął się zalotnie.
– Ale, ja nie chcę, żeby moje dziecko wychowywał ktoś obcy!
– Jak to? – spytał zbaraniały Bernard.
– Czy ty nie rozumiesz, że dziecku trzeba okazywać jak najwięcej miłości i serca? Szczególnie, że Marynce brakuje rodzonego ojca, a twojemu Xavierowi matki! Nie zauważyłeś, że panna Madeleine nie ma bladego pojęcia o tym, co to rodzicielska miłość?! Zawsze zachodziłam w głowę, dlaczego guwernantkami zostają bezdzietne stare panny! Przecież to jakiś absurd!
– Przesadzasz kochanie! – odparł. – Poza tym, zważ proszę, że panna Madaleine ukończyła jedno z najbardziej renomowanych szwajcarskich konserwatoriów. Widziałem jej dyplom z najwyższą oceną!
Ewa machnęła ręką z rezygnacją.
– Widzę, że mnie jednak nie rozumiesz! Ale już dobrze, nie drążmy tego tematu przy dzieciach! Kiedyś ci może zdołam wytłumaczyć, co miałam na myśli.
Miała jeszcze coś dodać, lecz uznała, że to strata czasu, gdyż zaczęło do niej docierać, że są dwojgiem ludzi z kompletnie odmiennych światów.
– Podać coś ciepłego? – spytała Isaura.
Bernard spojrzał na biesiadników pytającym wzrokiem, a że nie było odzewu podziękował kucharce.
 Maluchy przysypiały nad deserem.
– Czy mogę już zabrać dzieci? – rozległ się skrzekliwy głos guwernantki.
– Oczywiście! – odparł Bernard z głębokim westchnieniem ulgi.
– Mamusiu! Ale ja tej pani nie lubię!
– Maniu!!! – ofuknęła ją matka.
– Ale Krzysztof …
– Maniu!!! – Ewa zganiła wzrokiem humorzaste dziecko, lecz w tym samym momencie zrobiło jej się głupio, gdyż sobie uświadomiła, że Marynka ma rację.
 
Poświęcenie 
Zostali przy stole sami.
– Jeszcze trochę szampana? – spytał Bernard.
– A nie masz wiśniówki?
– Ależ oczywiście, mam znakomite cherry – odparł i poszedł po flaszkę.
– No to za nasze spotkanie, kochanie! – uśmiechnął się czule.
– Twoje zdrowie! – odpowiedziała unikając jego wzroku.
– Nie chciałabyś zobaczyć sypialni? – obrzucił ją wygłodniałem spojrzeniem.
– Możesz mi jeszcze nalać?
Rozpalony samiec z coraz większym trudem panował nad sobą.
– Żebyś ty wiedziała, jak ja na ciebie czekałem!
Ewa zwlokła się z sofy, nalała sobie do pełna, wychyliła jednym haustem i zakomunikowała beznamiętnie:
– Teraz pójdę na chwilę do siebie. Za kilka minut przyjdę do sypialni.
Usztywniona, jakby nie na swoich nogach przeszła do łazienki, nieśpiesznie się rozebrała, wzięła chłodny prysznic, na mokre ciało założyła szlafrok i…

Zdrada 
Ewa siedziała z dziećmi przy śniadaniu.
Zasępiona, końcem noża rozrzucała bezmyślnie okruszki bagietki.
– Good morning, everybody! – odprężony dyplomata odsłonił zęby w szerokim uśmiechu.
– Jak się masz, kochanie? – spytała, nie przerywając zabawy.
– Fantastycznie! – odparł i ogłosił plan na niedzielę:
– W domu zjemy lekki lunch, bo wieczorem idziemy na party do ambasadora Argentyny. Będzie ponad dwieście osób, więc nadarza się okazja, bym cię przedstawił znajomym – szczebiotał rozentuzjazmowany. Oczy mu pałały, jakby miał ogłosić jakąś nad wyraz radosną wiadomość. Posmarował grzankę dżemem, i zakomunikował:
– Czeka nas bardzo atrakcyjny tydzień. W poniedziałek rano idziemy do banku, a po południu mamy cocktail w ambasadzie Peru. We wtorek trzeba kupić trochę ciuchów, a wieczorem kolacja na mieście z przedstawicielami boliwijskiego biznesu. We środę ambasador Costa Riki zaprasza do siebie na garden party z okazji urodzin. We czwartek Brazylijczycy wydają kolację w klubie tenisowym. W piątek...
– A co będzie z dziećmi? – wtrąciła się Ewa.
– To już sprawa panny Madaleine, więc nie musisz sobie tym zaprzątać głowy – wyjaśnił dopijając kawę.
– Ale ja bym chciała pobyć trochę z dziećmi! – obruszyła się.
– Zupełnie cię nie rozumiem, ale skoro nalegasz, to możemy po południu wziąć ze sobą dzieci na podwieczorek do naszych sąsiadów – zaproponował. – Bo zapomniałem ci powiedzieć, że już nie mogą się doczekać, by cię wreszcie poznać.
– To już lepiej – udobruchała się Ewa.
– Czy dzieci już zjadły śniadanie? – rozległ się srogi głos stojącej w progu panny Madaleine.
– Tak! – odpowiedział Xavier.
– Nie – wymamrotała z pełną buzią Marynka.
– To niech panienka raczy się pośpieszyć, bo za dziesięć minut zaczynamy naukę zachowania przy stole – zaskrzeczała guwernantka obrzuciwszy Ewę nieprzyjaznym spojrzeniem.
Dzieci skończyły śniadanie i nie kryjąc niechęci poszły do swoich zajęć pod okiem ascetycznej opiekunki.
– Nie miałabyś ochoty sprawdzić, co potrafi twój rumak stojący w garażu? – spytał Bernard.
– Wiesz! To faktycznie niezły pomysł! – ożywiła się Ewa. – Ale niestety nie mam tutejszego prawa jazdy.
– Kto by cię tu sprawdzał, a nawet gdyby, to mój sekretarz załatwi co trzeba z miejscową policją.
Ewa nie kryła podniecenia.
– Tylko pamiętaj, kochanie, że to kabriolet! Więc przewiąż apaszkę na szyi, a na głowie zawiąż chustkę, bo stracisz fryzurę. Aha. Nie zapomnij o ciemnych okularach!
Bernard nacisnął pilota i dało się słyszeć odgłos rozsuwających się drzwi garażu.
W automobilowej stajni czekało zatankowane do pełna porsche z opuszczonym dachem.
– Trafisz do rogatki?
– Tak, dam sobie radę! – uspokoiła go, a dotknąwszy lśniącej, chromowanej klamki poczuła w okolicach dołka podniecające mrowienie.
Serce zabiło jej mocniej.
Usiadła za kierownicą i przyciągnęła drzwi, które się zamknęły z ledwie, co słyszalnym trzaskiem, znamiennym dla aut z najwyższej półki.
Zrazu ostrożnie, z każdą chwilą śmielej, ruszyła w kierunku autostrady.
Skóra, nikiel i perfekcyjna niemiecka precyzja. Czuło się moc sześciocylindrowego silnika. Przy byle muśnięciu gazu samochód rwał do przodu, jak spięty strzemionami rumak.
Jeden ślimak, drugi, trzeci i wjechała na równą jak stół i całkowicie pustą dwunastopasmową autostradę.
– Teraz zobaczymy, co potrafisz draniu! – poczuła, na plecach dreszcz emocji.
Zwolniła, spojrzała przed siebie i pełną piersią zaczerpnęła powietrza.
– Ole! – wykrzyknęła dziko.
Jej okrzyk utonął w przenikliwym pisku palących się opon. Wciśnięta w fotel, ruszyła z kopyta.
Jedynka – do osiemdziesiątki.
Dwójka – przekroczona setka.
Trójka – do stu sześćdziesięciu.
Czwórka – strzałka licznika przekroczyła dwieście i sunęła dalej.
Dwieście czterdzieści – chwila strachu.
– Nie! Jeszcze go docisnę!
Samochód mknął jak strzała. W uszach wyło powietrze. Szosa znikała pod kołami. Pędziła ku słońcu z poczuciem, że się odrywa od ziemi. Ogarnięta pragnieniem prześcignięcia czasu i przestrzeni poganiała swojego ogiera:
– Szybciej! Jeszcze szybciej! Dalej! Jeszcze dalej! Do samego spodu!
Zdało jej się jakby wzlatywała ku niebu. Ryk sportowego silnika działał jak narkotyk. Położyła dłoń na wibrującym lewarku. Drgania rozszalałej maszyny przepłynęły do jej ciała. I wtedy, głęboko w sobie poczuła to coś, co po raz pierwszy w życiu przeżyła na „Batorym”.
– Chooodź!!! – zaskowyczała.
 
Pora wracać! – pomyślała, jak nieco ostygła.
Rozejrzała się i ze zdumieniem stwierdziła, iż na autostradzie jest kompletnie sama. Nie było żywego ducha i tylko od czasu do czasu pojawiał się ze świstem  jakiś zbłąkany pojazd.
I raptem poczuła się, jak Mały Książę przemierzający tajemną planetę pośród baobabów.
 
Zwolniła, bu odsunąć w czasie chwilę powrotu.
Na horyzoncie zoczyła jej nowy dom.
Gdyby ten nieszczęśnik wiedział, po co, kupił mi to auto!, - westchnęła ocierając pot z czoła.
 
Zajechała pod garaż, gdzie czekał Bernard.
Samochód buchał żarem, a rozgrzane powietrze falowało nad rozpaloną maską. Czuć było podniecający zapach benzyny i palonej gumy.
– Jak było? – spytał.
– Cudownie! – odpowiedziała oblawszy się pąsowym rumieńcem.
 
Krzysztof Pasierbiewicz
 
CDw następny czwartek
 
Poprzednie odcinki
Odcinek 1 - http://salonowcy.salon24.pl/652762,magia-namietnosci-odcinek-1
Odcinek 2 - http://salonowcy.salon24.pl/653924,magia-namietnosci-odcinek-2
Odcinek 3 - http://salonowcy.salon24.pl/655123,magia-namietnosci-odcinek-3
Odcinek 4 - http://salonowcy.salon24.pl/656229,magia-namietnosci-odcinek-4
Odcinek 5 - http://salonowcy.salon24.pl/657287,magia-namietnosci-odcinek-5
Odcinek 6 - http://salonowcy.salon24.pl/658332,magia-namietnosci-odcinek-6
Odcinek 7 - http://salonowcy.salon24.pl/659352,magia-namietnosci-odcinek-7
Odcinek 8 - http://salonowcy.salon24.pl/663294,magia-namietnosci-odcinek-8
Odcinek 9 - http://salonowcy.salon24.pl/664343,magia-namietnosci-odcinek-9
Odcinek 10 - http://salonowcy.salon24.pl/665542,magia-namietnosci-odcinek-10
Odcinek 11 - http://salonowcy.salon24.pl/666809,magia-namietnosci-odcinek-11
Odcinek 12 - http://salonowcy.salon24.pl/668102,magia-namietnosci-odcinek-12
Odcinek 13 - http://salonowcy.salon24.pl/669424,magia-namietnosci-odcinek-13
Odcinek 14 - http://salonowcy.salon24.pl/670679,magia-namietnosci-odcinek-14
Odcinek 15 - http://salonowcy.salon24.pl/672020,magia-namietnosci-odcinek-15
Odcinek 16 - http://salonowcy.salon24.pl/672915,magia-namietnosci-odcinek-16
Odcinek 17 - http://salonowcy.salon24.pl/674045,magia-namietnosci-odcinek-17
Odcinek 18 - http://salonowcy.salon24.pl/675911,magia-namietnosci-odcinek-18

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura