echo24 echo24
1682
BLOG

Magia namiętności - odcinek (8)

echo24 echo24 Kultura Obserwuj notkę 14

Władza

W kraju ster rządów przejął Edward Gierek zapowiadając liberalizację swobód demokratycznych. Był piękny lipcowy dzień roku 1971. Ewa krzątała się w kuchni, a Krzysztof zamknięty w salonie i wkuwał do egzaminu. Jasiu, który jak zwykle w drodze na uczelnię wpadł do nich na chwilę, brzdąkał na gitarze popychając nogą huśtawkę, co Marynka nagradzała radosnym śmiechem.

– Ktoś puka! Nie słyszycie? – zawołała Ewa zajęta odcedzaniem ziemniaków. – Już otwieram! – odkrzyknął Krzysztof.

Przed drzwiami, w służbowym mundurze i paskiem pod brodą stał sąsiad, funkcjonariusz milicji w stopniu porucznika, niejaki Zdzisław Gurdziel.

– A cóż Pana do nas sprowadza? – spytał Krzysztof.

– Będzie pan dziś jeździł samochodem? – burknął porucznik urzędowym tonem.

– Chyba nie. A dlaczego…?

Milicjant nie pozwolił mu dokończyć zdania i przeszedł do rzeczy: – No to pożycz mi pan tego volkswagena, bo muszę zawieźć siostrę na wieś.

– No, wie pan, wolałbym nie, bo to nowe auto – tłumaczył się nieporadnie Krzysztof.

Porucznik Gurdziel obciągnął mundur, poprawił pasek pod brodą, zrobił służbową minę i wziąwszy się pod boki zasyczał przeciągając głoski:

– Cooo?! Z Milicją Obywatelską chcesz walczyć? Z władzą chcesz wojować?

Rozsierdzony do żywego Krzysztof odbił piłeczkę:

– Z milicją nie, ale z takim cwaniakiem jak pan to i owszem.

– No to zobaczymy! – wycedził przez zęby sąsiad. – Jeszcze pożałujesz!

Co za kawał chama! Już zdążył ciołek zapomnieć, jak mu pisałem wypracowania z polskiego, gdy robił zaoczną maturę – mruknął pod nosem Krzysztof.

– Kto to był?! – wołała z kuchni Ewa.

– Wyobraź sobie, że ten sąsiad z lewej chciał na mnie wymusić, żebym mu pożyczył mojego garbusa. – I co? – pytała, skupiona na siekaniu koperku.

– Odmówiłem, bo w przeciwnym razie stale by przyłaził.

– To dobrze! Bo nie wiem, czy pamiętasz, że mamy dziś z Marynką jechać do lekarza.

Po obiedzie troskliwa matka ubrała podziębione dziecko.

– Biegnijmy szybko do auta, bo strasznie dziś wieje! – ponaglała. Gdy dobiegli do samochodu, Krzysztof zaskowyczał:

– A to skurwysyny!!!

– Jak ty się wyrażasz przy dziecku! – oburzyła się Ewa. 

– No to popatrz! – warknął.

Zaparkowany pod domem garbus stał na felgach.

– Kurwa! Wszystkie cztery gumy pocięte na amen! – zapienił się Krzysztof.

– Opanuj się! Proszę! Bo przestraszysz dziecko! – napominała Ewa osłaniając płaszczem Marynkę.

Raptem rozległ się hałaśliwy rechot. W oknach ubeckiego bloku sąsiadki zanosiły się szyderczym śmiechem. – Nie bedzie se już dupy woził inteligent pierdolony! Ha!, Ha!, Ha! – zaśmiewała się żona ubeka z parteru. – Zmajstrowali bachora, to niech siedzą w domu! – wtórowała połowica milicjanta z pierwszego piętra.

– Trzeba wezwać milicję! – jęknęła Ewa.

– Jaką milicję?! Co ty wygadujesz? Przecież to ich kumple! – ofuknął ją Krzysztof.

Marynka zaczęła płakać.

– Wracamy do domu! – warknął.

Gdy odchodzili od auta z okien rozległo się tryumfalne wycie.

– Trzeba ją szybko położyć do łóżka, bo czuję, że ma coraz wyższą remperaturę – ponaglała Ewa wspinając się na czwarte piętro z Marynką na ręku.

– Pobiegnę przodem i rozścielę łóżeczko! – rzucił przez ramię.

Paroma susami dopadł drzwi mieszkania. Niestety klucz nie wchodził do zamka.

– Co jest, do cholery!?

I znów poczuł tętnienie krwi w skroniach. W zamku tkwił ułamany gwóźdź.

– A to sukinsyny! – przestał panować nad sobą.

– Prosiłam, byś nie klął przy dziecku – skarciła go zasapana Ewa.

– Przepraszam! Ale tylko popatrz! Ta ubecka swołocz ułamała nam gwóźdź w zamku! Zrozpaczona matka usiadła na schodach i tuląc gorączkującą Marynkę rozbeczała się, jak mała dziewczynka.

Nie płacz! Proszę! Nie dawaj bydlakom satysfakcji! – syknął. Posiedźcie tu, a ja skoczę do najbliższej budki.

Zziajany wykręcił numer do Adasia.

– Cześć stary! Musisz mi jakoś pomóc! Ci ubeccy szubrawcy poprzecinali mi wszystkie opony! A jeszcze do tego zablokowali nam gwoździem zamek i nie możemy się dostać do domu! Marynka jest chora i nie wiem, co robić! Wymyśl coś, kurwa, bo nie ręczę za siebie i pozabijam tych bydlaków!!! Gdzie ja teraz dostanę opony? Pewno w Peweksie też nie mają?

– Uspokój się! Szkoda zdrowia! Pożyczę od kuzyna syrenkę! Poradzimy sobie! – pocieszał kolegę Adaś. – Zaraz do was przyjadę! Wezmę z sobą wiertarkę i jakoś otworzymy ten zamek.

– Dzięki! – odsapnął z ulgą Krzysztof.

– Nie ma sprawy – odpowiedział kolega. – A tak na marginesie, to już tyle razy ci radziłem, żebyś się zapisał do partii i dadzą ci spokój.

– Chyba nie mówisz poważnie!? – zjeżył się Krzysztof. – Ojciec by się w grobie przewrócił! Nie rozumiesz tego?

– Jak zwykle przesadzasz – ciągnął wątek Adaś.

– Stary! Proszę! Przestań pieprzyć! Co ty kurwa wygadujesz? Mam się wysługiwać komuchom, którzy mi ojca wykończyli? Gdzie ty masz człowieku honor!? Skurwili ludzi, oddali nas pod sowieckiego buta i na każdym kroku niszczą przyzwoitych ludzi! – pienił się Krzysztof.

– Pierdolisz kolego – odgryzł się Adaś, przełykając ślinę. – Nasłuchałeś się w domu tych wszystkich andronów o patriotyzmie, nadrzędnych wartościach i temu podobnych banialukach. A mnie to gówno obchodzi. A tobie dobrze radzę, żebyś patrzył, gdzie i z czego żyjesz. Pamiętaj! Najważniejsze to dobrze się ustawić.

Każdy wierzy w to, co wyniósł z domu, pomyślał w duchu Krzysztof i skończył rozmowę.

W niecałą godzinę Adaś przyjechał z narzędziami i po długiej szarpaninie sforsowali zamek.

Ku dzikiej radości wiszącej w oknach ubeckiej żulii wozili po jednym kole do wulkanizatora i jak tylko uruchomili samochód wyruszyli z Marynką do lekarza.

 

Za pierwszą przecznicą Krzysztof zauważył, że wyprzedza go jadący na motorze milicjant drogówki nakazujący lizakiem, żeby zjechał na bok.

– Obywatel okaże dokumenty do kontroli! – rozległ się głos porucznika Gurdziela.

– No, co pan? Panie Gurdziel! Żarty się pana trzymają? Co z pana za sąsiad? Widzi pan przecież, że wieziemy dziecko do lekarza? – ostatkiem sił opanowywał nerwy spostrzegłszy w lusterku, że Marynce usta układają się w podkówkę.

Milicjant pouczał: – Niech obywatel nie dyskutuje z funkcjonariuszem milicji na służbie! - Albo natychmiast okaże dowód osobisty, prawo jazdy i dowód rejestracyjny, albo sporządzam wniosek do kolegium!

A to kanalia!, - myślał w duchu Krzysztof podając sąsiadowi papiery.

– Dowód osobisty zwracam – cedził Gurdziel. – Resztę dokumentów zatrzymuję do wyjaśnienia. Po czym wypełniwszy urzędowy druczek, by mogli bez dokumentów dojechać do domu oznajmił: – Obywatel pogwałcił przepisy drogowe, więc muszę sporządzić wniosek do kolegium!

– A to bydlak! – żachnęła się Ewa tuląc zanoszącą się płaczem Marynkę.

– A za bydlaka będzie kara dodatkowa, za obrazę funkcjonariusza na służbie – burknął porucznik Gurdziel.

 

Po powrocie do domu Krzysztof spytał Ewę: – Może mu jednak pożyczę to auto?

– Czyś ty oszalał?! – ofuknęła go.

– Ale ten szubrawiec nas wykończy. Zna przecież wszystkich w krakowskiej milicji.

Ewa przytuliła się do niego:

– Nic się Krzysiu nie martw! Jakoś to przetrwamy! Nie damy się draniom, bo jak się raz ugniemy, zgnoją nas do reszty! Widać było, że jest zdecydowana na wszystko.

 

Zgodnie z groźbą porucznika Gurdziela po trzech dniach przyszło listem poleconym wezwanie na kolegium.

Inwigilacja

Pochyleni nad wezwaniem zastanawiali się, jak co robić. Naraz rozległ się głośny łomot. Ktoś walił pięścią w drzwi.  

– Kto tam? Pali się? – nastroszył się Krzysztof.

– Milicja! Otwierać! – ktoś krzyczał za drzwiami, a walenie w drzwi przybrało na sile. Krzysztof widząc przerażenie na buzi Marynki pobiegł do przedpokoju. Kiedy zwolnił zamek kopnięte z całej siły drzwi omal go nie przewróciły.

– Obywatel nie słyszy, jak pukam?! – pienił się wymachujący pałką funkcjonariusz milicji.

– Spokojnie! Dlaczego mnie pan popycha? – usiłował protestować Krzysztof.

Nie zwracając na niego uwagi milicjant zaczął węszyć po mieszkaniu. Na widok intruza Marynka zaczęła histerycznie płakać.

– Wy jesteście głównym lokatorem? – zapytał Krzysztofa milicjant wodząc wzrokiem po mieszkaniu wyraźnie zniesmaczony jego niecodziennym wystrojem.

– Tak, ale o co chodzi?

– Jestem dzielnicowym – oświadczył butny gliniarz. – Starszy sierżant Gacek – machnął jakąś legitymacją.

– Bardzo mi miło! – odezwał się głupawo Krzysztof.  

– Mam nakaz z komendy, by na wniosek kolegium orzekającego przeprowadzić w lokalu wywiad środowiskowy. Dowody osobiste okazać! Wszyscy! I w trakcie przesłuchania nikt nie ma prawa opuścić posesji! Jasne? 

Zapadła cisza przerywana pochlipywaniem przerażonej Marynki.

– I uciszcie tego szczeniaka! – warknął opryskliwie gliniarz.

– Nie mógłby pan być nieco grzeczniejszy? Nie widzi pan, że się dziecko wystraszyło?

- Niech mnie obywatel nie poucza, co mam robić, bo wezwę radiowóz i obywatel wyląduje w areszcie za utrudnianie wykonywania obowiązków służbowych – cedził przez zęby dzielnicowy.

Sierżant przeglądał skrupulatnie dowód osobisty, nie zważając na coraz bardziej histeryczny lament Marynki:

– Obywatel... Zamieszkały… Pieczątki o zatrudnieniu brak, znaczy się nigdzie niepracujący! – mamrotał pod nosem gryzmoląc coś w służbowym notesie. Krzysztof poczuł pulsowanie za uszami. Zaraz mnie krew zaleje. Na pierwszy rzut oka widać, że ten burak dopiero, co zmienił widły na ołówek! I ja się mam przed takim ćwokiem spowiadać!

– A wy! – sierżant Gacek zwrócił się do Ewy tulącej w ramionach rozwrzeszczane dziecko. – Mam adnotację, że obywatelka przebywa w tym lokalu bez zameldowania, zgadza się?

– Tak! Ale co panu do tego? – odpowiedziała pytaniem Ewa doprowadzona do ostateczności. Sierżant Gacek wertując jej dowód osobisty mruczał:

– Stałe zameldowanie w Warszawie, czasowego zameldowania w Krakowie brak, no to sporządzimy dodatkowy wniosek do kolegium - przeciągał drażniąco słowa gryzmoląc coś w notesie chemicznym ołówkiem, który co chwila obleśnie ślinił.

– Gdzie obywatelka pracuje? Nie widzę pieczątki – spojrzał na Ewę spode łba.

– W Modzie Polskiej, wie pan, co to takiego? – zapytała drwiąco.

– Hm, w modzie, czyli nigdzie niezatrudniona – mruczał sierżant Gacek stawiając koślawe kulfony w notatniku.

– Kto jest ojcem dziecka? – drążył dzielnicowy.

– A gówno panu do tego! – wrzasnęła purpurowa ze złości Ewa.

– Odmawia podania, kto jest ojcem dziecka używając słów wulgarnych i obraźliwych – mruczał beznamiętnie sierżant.

Krzysztof aż pobladł z gniewu: - Gdzie ja kurwa żyję?! Co za kawał sukinsyna! Boże! Żebym mógł go wystrzelać po tym jego wrednym pysku! Przypomniały mu się słowa matki, mającej zwyczaj mawiać, że cham nie zrozumie, póki w pysk nie dostanie. Miał jej to za złe, lecz teraz zrozumiał, że matka miała rację.

Sierżant Gacek zabrał się za Jasia:

– A wy? Na co jeszcze czekacie!? Dowód osobisty okazać! Nie słyszy, co mówię?

– Przepraszam pana bardzo – tłumaczył się struchlały ze strachu Jasiu – ale nie mam dowodu przy sobie.

– No to sporządzimy jeszcze jeden wniosek – szydził milicjant. – Pouczam obywatela, że za brak dowodu tożsamości obywatel podlega grzywnie do tysiąca złotych. Jasiu zbladł jak papier.

– Gdzie obywatel jest zatrudniony?

– Jestem sudentem i zaraz idę na wykłady.

– uchyla się od podjęcia pracy – zanotował gliniarz, poślinił ołówek i postawił kropkę.

Sierżant Gacek uniósł się z krzesła obciągnął mundur i zakomunikował: – No! To na razie tyle! Niestety, będę musiał sporządzić notatkę służbową, że u najemcy przebywa nigdzie niepracujący i podejrzany element.

– Ja pracuję! – próbował ratować sytuację Adaś, lecz pan władza nawet na niego nie spojrzał zmierzając do wyjścia.

Satysfakcja

Po kilku dniach listonosz przyniósł kolejne wezwanie na kolegium, tym razem dla Ewy, za przebywanie w posesji bez zameldowania. I tak w koło Macieju, tydzień po tygodniu przychodziły kolejne wezwania. 

I chociaż wszystkie sprawy przegrywali, raz im się udało ośmieszyć milicję.

Bowiem według projektu Ewy na środku salonu miał stanąć nieokorowany dębowy pień. Niestety, żaden okoliczny stolarz nie miał takiego odziomka.

Pewnego dnia idąc przez uśpiony park, gdzie właśnie ścięto stare drzewa, znaleźli w trawie omszałego pniaka idealnie pasującego do koncepcji Ewy. Jasiu chcąc się podlizać projektantce rzucił propozycję:

– Chłopaki! Trzeba tego pniaka z parku podprowadzić!

Następnego dnia pod osłoną nocy doturlali stukilogramowy kloc pod bramę. Adaś, świeżo dyplomowany inżynier wydał dyspozycję: – Ja, jako najsilniejszy pójdę, jako trzeci, Krzysiek pójdzie w środku, a ty Jasiu, jako najbardziej cherlawy, poprowadzisz przodem!

Z nadludzkim wysiłkiem zarzucili sobie pniaka na ramiona i na drżących nogach ruszyli w górę. Zakręt na pierwszym półpiętrze wzięli dosyć gładko, lecz przy podejściu na drugie półpiętro Jasiu zaskowyczał:

– Panowie! Kurwa! Nie utrzymam! I puścił.

Krzysztof z Adasiem musieli uskoczyć, a pniak runął po schodach z potwornym łomotem, parę razy podskoczył i wsparł się o ścianę tuż obok mieszkającego na parterze ubeka.

W obliczu kolejnego kolegium, co niechybnie groziło za tę katastrofę zarządzili odwrót i zaaferowani rozwojem wypadków czuwali bezsennie do białego rana.

O świcie na klatce schodowej rozległ się histeryczny jazgot mieszkającej piętro niżej pani Genowefy, wdowy po ubeckim szpiclu. Sąsiadka lamentowała nad zwalonym pniakiem przy akompaniamencie ujadającego piskliwie ubeka z parteru. Słychać było, jak otwierają się drzwi kolejnych mieszkań. Na schodach rozpoczął się sabat niewierzących własnym oczom lokatorów główkujących, skąd się ta ogromna kłoda znalazła na klatce.

Ubek wrzeszczał: – To na pewno sprawka tego inteligenta z góry, co nie szanuje władzy i ma wszystko w dupie!

Porucznik Gurdziel, który ledwie, co zdążył wciągnąć mundur na pidżamę podbijał bębenek:

– Nie dość, że nie chodzi do roboty, to jeszcze rzuca nam kłody pod nogi! Nie można wyjść spokojnie na służbę! To jest jawny sabotaż!

– Co teraz będzie, Krzysiu? – szeptała wylękniona Ewa nadsłuchując pod drzwiami.

– Mam pomysł! – oznajmił i wyszedł na klatkę schodową, a na widok zaklinowanego pniaka zrobił wielkie oczy i udając zaspanego zapytał bezczelnie:

– Co to? Przeprowadzka? Komu się też zachciało o tak wczesnej porze?

Tego ubek z parteru nie zdzierżył i wezwał milicję, która przybyła niezwłocznie we dwa radiowozy. Zdumieni funkcjonariusze MO drapiąc się po głowach kręcili się bezradnie wokół zalegającej na klatce schodowej barykady.

– To jego sprawka! – ujadał upierdliwie ubek wskazując na Krzysztofa, który z miną niewiniątka wtrącił:

– Co pan wygaduje! Przez całą noc wkuwałem do egzaminu.

– W żywe oczy kłamie! - jojczył ubek.

Wówczas nadzorujący akcję oficer milicji, który miał już dosyć zrzędzenia tajniaka stuknąwszy się w czoło warknął na niego z furią:

– Przestańcie towarzyszu pierdolić! Bo nie ma takiej możliwości, żeby inteligent wytaszczył na półpiętro tak ogromny ciężar! I ku rozpaczy ubola zarządził definitywne zakończenie akcji.

 

Kilka godzin później, gdy jechali do przychodni zaszczepić Marynkę wszystkie sąsiadki z bloku wisiały w oknach, a ubek z panią Genowefą wygrażając im pięściami wrzeszczeli na całą ulicę:

– Jeszcze was dopadniemy! Bumelanci! Żebyście się zabili na pierwszym zakręcie!

A Ewa tuląc się do Krzysztofa szepnęła mu do ucha chichocząc: Widzisz! Czasem jednak można wygrać z tymi bandziorami.

Bezprawie

Niestety zanosiło się, że wojna będzie trwała jeszcze długo. Bowiem ubecki blok stworzył wspólny front mający nękać Krzysztofa tak długo, aż się wyprowadzi gdyż, jak napisali w donosie do Administracji Budynków Mieszkalnych: „nie chcą mieć w swoim bloku inteligenta, co do roboty nie chodzi, nie chce się podporządkować władzy i żyje na kocią łapę z bezwstydną latawicą z Warszawy”.

Na pomoc bezstronnych sąsiadów nie było, co liczyć, gdyż byli tak zastraszeni, iż nie wychylali nosa z domu.

Chcąc wykurzyć intruza wybrano popularną w tamtych czasach metodę robienia ze studentów wrogich władzy ludowej chuliganów. Plan był bardzo prosty. Każdorazowo, gdy do Krzysztofa przychodzili znajomi, kilka minut po dwudziestej drugiej porucznik Gurdziel dzwonił po milicję. Przybyły patrol nie stwierdziwszy na miejscu niczego zdrożnego przepraszał za najście. Jednakże po dwóch tygodniach Krzysztofa wzywano na Kolegium, gdzie bez dyskusji uznawano go winnym zakłócenia ciszy nocnej w oparciu o treść notatki służbowej tychże milicjantów, którzy interweniowali dwa tygodnie wcześniej.

Kolegium składało się zwykle z trojga partyjnych aktywistów, najczęściej ormowców, którzy z mlekiem matki wyssali nienawiść do inteligencji. Świadków obrony nie przesłuchiwano i po krótkiej naradzie zapadał rutynowy wyrok w najwyższym wymiarze, czyli grzywna pieniężna w wysokości trzech tysięcy złotych, co wtenczas było fortuną. Takich wyroków zbierało się coraz więcej, ale Krzysztof zasądzanych grzywien nie płacił, próbując się odwołać do drugiej instancji.

Przebieg rozprawy był zawsze taki sam. Na początku zeznawali milicjanci, którzy łgali w żywe oczy, jak to w dniu zajścia stwierdzili na miejscu: „całonocną libację obywateli nigdzie niepracujących”. A gdy Krzysztof zaprzeczał zarzutom tłumacząc, że mieszkają z kilkumiesięcznym dzieckiem, milicjanci zeznawali, że obecności dziecka w rzeczonej posesji nigdy nie stwierdzili.

Upokorzenie

Jednak, gdy orzeczenia kolegium zaczęły Krzysztofowi zagrażać relegowaniem z uczelni, postanowili mu pomóc znajomi prawnicy.

Postanowiono dowieść prawdy w oparciu o, jak się zdawało, niepodważalne zeznania świadków obrony wybranych z grona krakowskiej elity prawniczej. I tak, na kolejnej rozprawie Krzysztof miał mieć za świadków, oprócz dziekana Izby Adwokackiej, dwóch oligarchów krakowskiej palestry, a zarazem profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego. Na dobitkę, dobrano jeszcze na świadka szefa Katedry Marksizmu i Leninizmu Jagiellońskiej Wszechnicy. Słowem, próżno by marzyć o bardziej wiarygodnych świadkach.   

W końcu nadszedł dzień rozprawy mającej się zacząć o godzinie trzynastej. Nader solidni i obowiązkowi świadkowie przybyli punktualnie. Po godzinie oczekiwania w mrocznym korytarzu jeden z profesorów odważył się spytać, kiedy wreszcie zacznie się rozprawa, co zostało uznane za bezczelny wybryk i sekretarz kolegium pouczył zebranych, że w tym urzędzie pytania zadaje kolegium, a nie obwinieni.

Gdy wreszcie ich wywołano, zgodnie z zaplanowanym scenariuszem w stosownym momencie Krzysztof poprosił przewodniczącego Kolegium o wysłuchanie świadków obrony. Na co urzędas pełniący rolę przewodniczący składu orzekającego obrzucił szacownych uczonych wzgardliwym spojrzeniem i zakomunikował:

– Nas nie obchodzą zeznania obywateli, których obwiniony pozbierał z ulicy.

A gdy próbowali protestować przewodniczący kolegium nakazał im opuszczenie sali. Gdy nadal się sprzeciwiali władczym tonem zagroził:

– Jeśli obywatele natychmiast nie wyjdą z sali rozpraw, zawezwę milicję!

I wtenczas przestraszeni profesorowie prawa i mężowie stanu przywykli do brylowania wśród prawniczych elit bez szemrania wyszli, jak grupa niesfornych uczniów wyrzuconych z lekcji.

Kolegium wydało jeszcze jeden wyrok w najwyższym wymiarze, a Krzysztof zrozumiał, że z władzą ludową nie wygra.

Nienawiść

Po powrocie do domu, upokorzeni, zmięci i do ściany przyciśnięci wpatrywali się tępo w fiksujący telewizor. Jakiś aparatczyk wyliczał kolejne sukcesy rządów towarzysza Gierka.

– Błagam! Wyłącz to! – warknął.

Ewa spełniła jego prośbę bez słowa.

– Zrobić ci herbaty? - spytała

– Tak, proszę.

– Ale nie ma cukru.

– Nie szkodzi. Napiję się gorzkiej.

– Jest tylko "Popularna".

– Niech będzie. Byle w filiżance.

Wracając z kuchni z filiżankami, jakie się uchowały z przedwojennych czasów spytała ze smutkiem:

– Powiedz mi Krzysiu, dlaczego oni nas tak nienawidzą? Przecież nie zrobiliśmy im nic złego.

– Zrobiliśmy! – odparł sucho.

– Jak to?

– To są komuniści – burknął.

– No to, co z tego? – drążyła. – To przecież nie powód, żeby nas tak nienawidzić. Dlaczego oni nas tak nie cierpią?

– Bo jesteśmy inni.

– Nie bardzo rozumiem.

– Nasi sąsiedzi chcieliby, byśmy byli tacy sami jak oni, szarzy, potulni, zniewoleni. Oni chcą zniszczyć wszystko, co kolorowe, odróżniające się, indywidualne.

– To znaczy?

– Chcieliby, byśmy wstawali o świcie do pracy, byli wiecznie smutni, zgryźliwi i nienawistni, byśmu, jak oni wciągali na siebie szarobure szmaty, żebyśmy kładli się spać z kurami zaraz po „Dzienniku”, żeby nam za karierę starczała zaoczna matura, członkostwo w Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i talon na meblościankę.

Na chwilę przerwał, bo aż go zdławiło z emocji i kontynuował:

– A my chcemy być wolni i cieszyć się życiem? Teraz już rozumiesz?

– Nie do końca.

Przełknął łyk wystygłej lury.

– Mówiłem ci przecież, kto mieszka w tym bloku.

– No, tak. Opowiadałeś, że to blok zbudowany parę lat po wojnie dla ludzi bezpieki, wojska i milicji.

– No właśnie!

– Co właśnie?

– My tu nie pasujemy. Jesteśmy dla nich cierniem w oku. Co ta moja mama wtedy wymyśliła, żeby zamieniać mieszkanie z milicjantem! – żachnął się.

– Ale przecież w niczym im nie wadzimy! – nie ustępowała Ewa.

Wypił kolejny łyk, pogłaskał ją czule po głowie i zaczął:

– Widzę, że muszę ci opowiedzieć, czego mnie mama uczyła od małego dziecka.

– Czego?

– No to posłuchaj uważnie!

Zaczął już nieco spokojniej:

 – Jeśli garbatemu powiesz, że się prosto trzyma, to choć wie, że to nieprawda chętnie ci uwierzy. Zgoda?

– No tak, znam nawet kilka przykładów.

Krzysztof ciągnął dalej:

– Jeśli szarej myszce powiesz, że jest piękna jak filmowa gwiazda to choć wie, że tak nie jest, też chętnie da temu wiarę. Racja?

– No, rzeczywiście jest coś na rzeczy.

– A widzisz.

Patrzyła na niego z rosnącym zainteresowaniem.

– Otóż tę niekonsekwencję wykorzystali sprytnie czerwoni.

– Nadal nie rozumiem.

– Już ci tłumaczę. Otóż, jak się skończyła wojna, po przejęciu władzy komuniści przenieśli masowo ludzi ze wsi do miast, gdzie im zbudowali bloki z wielkiej płyty, które im się zdały pałacami. Wybierali najgłupszych i bez charakteru, bo prawdziwy chłop ziemi nie opuści. Potem im pomogli zrobić zaoczne matury, co oni uznali za awans społeczny. To ci  ludzie z grubsza okrzesani w hotelach robotniczych przepoczwarzyli się z czasem w coś w rodzaju "wierchuszki". Takie ni pies, ni wydra, albo, jak kto woli zdegenerowany twór bez rodowodu. Jednocześnie komunistyczna propaganda przypominała im bezustannie, że swój awans zawdzięczają dbającej o ich interesy władzy ludowej, co się w ich świadomości zakodowało na trwałe w formie genetycznej wdzięczności dla komuny. To ci właśnie ludzie stanowili służący wiernie stalinowskiemu reżimowi pierwszy rzut zasilający szeregi PZPR, milicji i urzędu bezpieczeństwa.

– Coś zaczynam rozumieć – ożywiła się Ewa.

– I wówczas dokonali genialnej manipulacji.

– Jakiej?

– Ano takiej, że wmówili tym wszystkim prawdziwkom, iż stanowią elitę rodzącej się władzy.

Dopił ostatni łyk.

– A mama mi zawsze powtarzała, że nie ma nic gorszego, niż przyzwolić, by cham nabrał przekonania, że stał się panem. Bo taki burak nie dość, że w to bezkrytycznie uwierzy, to, co znacznie gorsze, będzie ślepo bronił nieuprawnionego statusu.

– Ale skąd się bierze ta nienawiść?

– Pozwól mi dokończyć!

Żachnął się i kontynuował:

– Poczuwszy się panem, cieć będzie starał się zniszczyć każdego, kto mógłby go zdemaskować.

– I my jesteśmy dla nich...

– Właśnie. A najgorsze jest to, że gdy zobaczyłem na kolegium, jak ten tępy ormowiec wyrzuca za drzwi grono przedwojennych profesorów i zacnych prawników straciłem nadzieję, że będziemy jeszcze kiedyś wolnym krajem.

– Nie mów tak! – zganiła go Ewa, a po chwili namysłu powiedziała z nadzieją w głosie:

– Krzysiu! Tak wiecznie być nie może! Ja wciąż wierzę, że się kiedyś zerwiemy z bolszewickiej smyczy!

– Obyś miała rację! – odparł cierpko wpatrzony w dno pustej filiżanki.

 

Krzysztof Pasierbiewicz

 

CDN w przyszły czwartek

Poprzednie odcinki:

Odcinek 1 - http://salonowcy.salon24.pl/652762,magia-namietnosci-odcinek-1

Odcinek 2 - http://salonowcy.salon24.pl/653924,magia-namietnosci-odcinek-2

Odcinek 3 - http://salonowcy.salon24.pl/655123,magia-namietnosci-odcinek-3

Odcinek 4 - http://salonowcy.salon24.pl/656229,magia-namietnosci-odcinek-4

Odcinek 5 - http://salonowcy.salon24.pl/657287,magia-namietnosci-odcinek-5

Odcinek 6 - http://salonowcy.salon24.pl/658332,magia-namietnosci-odcinek-6

Odcinek 7 - http://salonowcy.salon24.pl/659352,magia-namietnosci-odcinek-7

Zobacz galerię zdjęć:

Jedno z wielu wezwań na Kolegium
Jedno z wielu wezwań na Kolegium
echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura