echo24 echo24
988
BLOG

Magia namiętności – odcinek (17)

echo24 echo24 Kultura Obserwuj notkę 37

Terra incognita
Zwalisty Boening 747 podchodził do lądowania na międzynarodowym lotnisku w Brasilii.
– Mamusiu! Kiedy się będę bawiła z Xavierem? – marudziła Marynka znużona lotem zdającym się nie mieć końca.
– Już niebawem, córeczko! Musisz być cierpliwa! Zaraz lądujemy! Xavier już na nas czeka na lotnisku – tłumaczyła rozdrażniona matka.
 
Bernard rezydował na nowej placówce już od dwu miesięcy. Poleciał do Brasilii wcześniej, gdyż Ewa musiała poczekać na wizę.
 
Podniebny kolos opadł ciężko na płytę lotniska. Pilot podziękował za lot i wszyscy zaczęli się zbierać do wyjścia.
– Ja chcę do Xaviera! – kaprysiła Marynka ciągnąć mamę za rękaw.
– Ale z ciebie męczybuła, córeczko! – ofuknęła ją Ewa, zajęta wrzucaniem do torby porozrzucanych zabawek.
 
Zaczęła się odprawa. Brazylijski celnik długo wertował dokument z wytłoczonym orłem na okładce. Sprawiał wrażenie, jakby widział polski paszport po raz pierwszy w życiu.
– Do kogo pani jedzie? – spytał pół na pół po portugalsku i angielsku.
– Do ambasadora Belgii w Brasilii– wyjaśniła, podając pełne nazwisko Bernarda.
– Do kogo?! – spytał celnik podejrzliwie.
– Już panu mówiłam!
Celnik sięgnął po słuchawkę i długo trajkotał coś po portugalsku, z czego nie zrozumiała ani jednego słowa.
– Mamusiu! Ja chcę do Xaviera! – zrzędziła Marynka przestępując niecierpliwie z nóżki na nóżkę.
– Czy mógłby się pan pośpieszyć? – spytała poirytowana matka.
Celnik nic nie odpowiedział i widać było, że czeka na dyspozycje. Marynka zaczęła popłakiwać.
– Długo jeszcze to potrwa?
Urzędnik wyjaśnił łamaną angielszczyzną, że muszą sprawdzić jej dane w Warszawie, a także dane Bernarda w brazylijskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych.
Co ja takiego zrobiłam, że spośród kilkuset osób lecących tym samolotem, tylko mnie sprawdzają? - pomstowała w myślach usiłując jakoś zabawić kapryszące dziecko. Gryząc nerwowo paznokcie użalała się nad swoim losem: I tylko pomyśleć, że moją jedyną winą jest to, że jestem zza żelaznej kurtyny, gdzie żyją ludzie „gorsi”. Patrzyła z zazdrością na przewalające się po lotnisku tłumy uśmiechniętych ludzi podróżujących swobodnie po świecie. Po trzech godzinach z okładem zadzwonił telefon. Celnik nic nie mówił, tylko potakiwał, po czym odłożył słuchawkę i skwitował sprawę:
– Bardzo panią przepraszamy, ale takie mamy procedury.
Oddał jej paszport wskazując drogę po odbiór bagaży. Do paszportu włożył jakiś urzędowy papier:
– To jest tymczasowa przepustka i proszę jej nie zgubić.
Kiedy matka z córeczką szły w stronę taśmy z krążącymi w kółko bagażami podszedł do nich jakiś elegancki młody człowiek.
– Madamme Ewa de Pologne? – spytał.
– S’est moi
– Jestem kierowcą pana ambasadora. Panie pozwolą za mną!
– A bagaż? – zaniepokoiła się Ewa.
– Bagaż odbierze kurier! – uspokoił ją kierowca.
 
Po wyjściu z holu oślepiło ich niemiłosiernie rażące słońce, a fala gorącego powietrza dosłownie zaparła dech w płucach.
– Mamusiu! Strasznie mnie razi! – jojczyła Marynka przysłaniając oczy rączką.
– Gdzieś tu miałam twoje okulary! – mamrotała pod nosem matka grzebiąc nerwowo w torbie.
Po chwili ze zdumieniem poczuła, że pot jej cieknie po plecach, a sukienka przylepia się nieprzyjemnie do ciała.
– Chodźmy szybko do wozu! – ponaglał kierowca.
Na pobliskim parkingu czekał rozłożysty Rolls-Royce Rolls Ryce w śliwkowym kolorze z belgijskimi flagami na obu zderzakach.Z przyjemnością zapadły się w przepastne, skórzane kanapy.
– Za moment zrobi się chłodniej. Jaką temperaturę sobie panie życzą? – spytał szofer.
– Nie wiem. Taką, jak pan lubi.
Zmęczone podróżą dziecko usnęło jak kamień. Po kilku minutach w samochodzie zapanował błogi chłodek.
Kierowca rzucił przez ramię:
– Pan ambasador wspominał, że pani lubi chłodnego szampana! Proszę wcisnąć chromowany przycisk za moim siedzeniem.
– Ten, tutaj?
– Tak, proszę go nacisnąć i chwilkę przytrzymać.
Ze zdziwieniem patrzyła, jak rozsuwają się drzwiczki podręcznej lodówki.
Kierowca zachęcał:
– Na prośbę pana ambasadora otworzyłem już wcześniej butelkę, więc wystarczy tylko wyjąć korek. Kieliszki są obok.
Piła łapczywie i po chwili poczuła miłe rozluźnienie.
 
Przez przyciemnione szyby spoglądała na nieznany świat. Jechali gładką jak stół, wielopasmową autostradą. Uderzały ogromne i puste przestrzenie upstrzone z rzadka kępami palm, kaktusów i wysokich, egzotycznych traw. Zbliżali się do jakichś zabudowań.
 
– Dojeżdżamy do najbardziej ekskluzywnej dzielnicy Brasilii, gdzie się rozlokowały dyplomatyczne rezydencje – objaśniał kierowca.
 
Podjechali do jakiegoś posterunku. Przy rampie z rozciągniętą na szosie kolczatką kręciło się kilku uzbrojonych po zęby strażników ubranych w pstrokate mundury. Kierowca wyjaśniał im coś po portugalsku, poczym poprosił Ewę o paszport i dokument, który dostała od celnika. Strażnik przestudiował papiery, zasalutował, a jego koledzy zwinęli kolczatkę i podnieśli szlaban.
 
– Bez tej przepustki nie wpuściliby pani, bo teren jest ściśle chroniony – wyjaśnił kierowca. 
 
Po drodze mijali, coraz to elegantsze rezydencje. Przypomniały jej się zdjęcia z Beverly Hills, jakie oglądała w ekskluzywnych amerykańskich żurnalach. W koło aż się pstrzyło od luksusowych rezydencji. Uderzyło ją jednak, że wszystkie były ogrodzone metalowymi kratami, wysokimi murami, palisadami, a czasem nawet parowami przypominającymi średniowieczne fosy.
 
Eden 
Po jakimś czasie szofer zboczył z szosy w dróżkę wysypaną drobnym szutrem. Samochód zwolnił u podnóża porosłego kolorowymi krzewami wzgórza. Kierowca wcisnął przycisk pilota i jak przysłowiowy Sezam stok porosły egzotyczną roślinnością rozstąpił się przed nimi, a w głębi ukazała się iście bajeczna rezydencja.
Chyba mi się to wszystko przyśniło?- rozmyślała olśniona fantazyjną bryłą przepięknego domu otoczonego wielkim egzotycznym ogrodem.
Samochód pomalutku podjechał pod wejście. Dyskretny szmer kół toczących się po szutrowym podjeździe mieszał się ze śpiewem egzotycznych ptaków. Kierowca zatrzymał wóz, a czarnoskóry lokaj w złocistej liberii podbiegł samochodu, otworzył drzwi i zamarł w pozycji na baczność.
 
Po wyjściu z klimatyzowanego auta znów je uderzyła fala rozpalonego powietrza. Matka z córeczką oślepione słońcem przesłoniły oczy i w tym samym momencie doskoczył do nich jakiś mężczyzna z rozłożystym parasolem. Jak się oswoiły z rażącym światłem ich oczom ukazała się scena niczym z baśni tysiąca i jednej nocy. Wszystko było niewiarygodnie kolorowe. W blasku równikowego słońca wysycone barwy pasły oko gamą tęczowych odcieni. Róż promieniował purpurą, brąz nabierał mahoniowej głębi, żółć mieniła się złotem, czerwień kraśniała karminem, zieleń uwodziła szmaragdową głębią, czerń skrzeczała kruczo, a wszystko zwieńczone turkusowym nieboskłonem. Wszędzie puszyły się kwiaty o zmysłowych kształtach, jakby żywcem wyjęte z obrazów Gaugina. Z egzotycznych drzew zwisały jakieś nieziemskie owoce, a pośród liści pląsały jakieś rajskie ptaki.
 
Stały urzeczone pięknem nieznanego im dotąd pejzażu, gdy w drzwiach domu pojawili się Bernard, wraz ze swoim synem.
– Xavier!!! – zapiszczała uszczęśliwiona Marynka i ruszyła pędem do przyszywanego brata.
– Mary! – I’m happy to see you! – odwzajemnił jej radość rozpromieniony chłopak.
Uszczęśliwione dzieci pognały w stronę basenu, a pan ambasador ubrany w perfekcyjnie skrojony kremowy garnitur uśmiechnął się szeroko i rozłożył ręce w powitalnym geście.
Welcome to your new home! My darling! 
Choć czuła, że powinna do niego podbiec stała w miejscu jak wryta. Bowiem nagle zakręciło jej się w głowie i na cudownie barwny obraz zaczęły się nakładać czarno białe migawki najpiękniejszych chwil, jakie przeżyła z Krzysztofem. Odruchowo złapała się za skronie. 
– Dobrze się czujesz, kochanie? – zaniepokoił się Bernard.
– Tak! Nic mi nie jest! To pewno przez ten upał troszkę mam lekki zawrót głowy.
– Ależ ze mnie głupiec! Zamiast prosić do środka trzymam cię na tym tropikalnym słońcu – wybrnął z niezręcznej sytuacji zmitygowany gospodarz.
 
Weszli do przestronnego domu. Ogarniając szerokim gestem wnętrze rezydencji bernard obwieścił uroczyście:
– To twoje brazylijskie królestwo! 
– Daj spokój! – zarumieniła się po uszy.
– Wszystko projektował najlepszy architekt w całej Ameryce Południowej! Tu wymienił jakieś długie nazwisko.
– Faktycznie cudowne! – przyznała szczerze nie mogąc się oprzeć myśli, że to zbyt piękne, by mogło się dobrze skończyć.
 
Dom miał lekko przydymione, szklane ściany i znajdującym się w klimatyzowanym wnętrzu wydawało się, że siedzą w samym sercu jakiegoś czarodziejskiego ogrodu. Pan domu skinął na stojącą pod ścianą puszystą Murzynkę, która skłoniła się sapiąc jak lokomotywa:
–To jest nasza kucharka Isaura. Pewno jesteście głodne, a to jest istna arcymistrzyni brazylijskiej kuchni – pochwalił rozanieloną kobietę.  
– Napiłabym się czegoś – odezwała się nieśmiało Ewa.
– Czego sobie życzysz? Mineralnej? Soku? Coli?
– Jeśli można, to szklaneczkę whisky.
Pan domu skinął na lokaja:
– Double whisky on the rocks!
Na twarzy Bernarda pojawił się wyraz niepokoju, gdyż przypomniał sobie, że po rozstaniu z Krzysztofem Ewa coraz częściej popijała.
– W tutejszym klimacie trzeba uważać z alkoholem – wtrącił niby mimochodem.
Whisky zrobiła swoje i Ewa rozejrzała się po domu. Był olśniewający. Przypomniała sobie, że tak fantazyjne wnętrza widywała tylko w ekskluzywnych, zachodnich żurnalach. Szklane ściany sprawiały wrażenie, że ogród wlewa się do środka. Wszystko było idealnie czyste, jasne, lekkie, zwiewne, ażurowe, w delikatnie pastelowych barwach. Połączenie metalu ze szkłem sprawiało wrażenie, że siedzą we wnętrzu kryształu.
– Prawdziwy szklany pałac! – wykrztusiła w końcu.
– Ewa! Moja królowo! To wszystko dla ciebie!
– Trudno mi w to uwierzyć!  Musisz mi dać trochę czasu – powiedziała prosząc o jeszcze jednego drinka.
 
Olśniona przepychem jej nowego domu nie mogła się jednak wyzwolić od złowieszczych myśli: Nie, to nie dla mnie! Ja, córka nauczycielki z Mościc pod Tarnowem, w takiej rezydencji, z ambasadorem Belgii, w kraju wiecznego lata, pośród crème de la crème światowej elity?  Przypomniała sobie czytaną w młodości powieść Heleny Mniszkówny „Trędowata” i ogarnął ją złowróżbny niepokój. Doświadczony dyplomata skinął na lokaja, który w mig pojął, że trzeba ponownie napełnić szklaneczkę.
 
Niespodzianka 
– A teraz niespodzianka! – oznajmił Bernard z tajemniczym uśmiechem. –  Weź ze sobą drinka i chodź, proszę, ze mną! Podszedł do szklanej windy, która otwarła się bezszelestnie. Przepuścił ją przodem i nacisnął przycisk „–1”. Winda zjechała do podziemia. Stanęli przed jakimiś drzwiami i Bernard wyciągnął z kieszeni kaszmirową chustkę i poprosił:
– Zrób mi tę przyjemność i pozwól, że przewiążę ci oczy.
– Umieram z ciekawości! – powiedziała drżącym głosem zawiązując węzeł z tyłu głowy.
Usłyszała szmer uchylających się drzwi.
– Teraz możesz zdjąć chustkę! – powiedział Bernard tonem czarodzieja wygłaszającego jakieś zaklęcie.
Ewa zdjęła z oczy chustkę i na moment straciła oddech. Na środku przestronnego garażu stało, przewinięte czerwoną wstęgą z ogromną kokardą na dachu nowiuteńkie kanarkowe porsche 911 turbo, w wersji cabrio.
– Jezu! Co to?! – spytała oszołomiona.
– Welcome to Brasil! – odparł dyplomata.
– Nie! To niemożliwe! – zapiszczała dotknąwszy z niedowierzaniem kierownicy.
Usiadła na fotelu kierowcy i poczuła podniecający zapach nowego samochodu. Wszystko lśniło chromem i pachniało świeżo wyprawioną skórą. Na myśl o diabelskiej mocy sportowej maszyny poczuła na plecach podniecający dreszczyk.

Matka Polka 
Wrócili do salonu i w chwili, kiedy chciała Bernardowi podziękować za ten bajeczny prezent w ogrodzie rozległ się przeraźliwy pisk Marynki:
– Mamiiii! Żmija!!!! Mamiiii!
Przerażeni popędzili za głosem dziecka. Nad basenem stała trzęsąca się z przerażenia trupioblada Marynka wskazująca paluszkiem ogromnego węża pływającego w błękitnawej wodzie. Wokół stała spora gromadka, równie przerażonej służby.
Ewa dopadła do córki:
– Ugryzła cię? Błagam! Powiedz coś, kwiatuszku!
– Ten gatunek nie gryzie! – uspokajał mały Xavier przyzwyczajony już do obecności egzotycznych gadów. – Bardzo się przestraszyła, bo omal na niego nie wlazła – wyjaśniał chłopak udając chojraka.
Jakiś roztrzęsiony Murzyn usprawiedliwiał się przed Bernardem:
– Panie ambasadorze! Przysięgam na zdrowie moich dzieci, że tak jak pan kazał przeszukałem rano cały ogród, klomb po klombie, krzak po krzaku, kamień po kamieniu! Ja doprawdy nie wiem, jak on się tu znalazł!
Bernard krzyknął:
– Xavier! Proszę natychmiast zabrać Mary na górę! I pokaż jej, proszę, tę grę, którą ci niedawno kupiłem!
Przestraszony chłopak chciał kornie spełnić polecenie ojca, lecz jego przyszywana siostra za żadne skarby nie dała się oderwać od matki.
– Kolacja na stole! – rozładowała sytuację kucharka, waląc tłuczkiem w mosiężną patelnię.
 
Podminowany dyplomata zachęcał:
– Zjedzmy coś! Zarządziłem w kuchni, żeby na cześć gości przygotowano najsmaczniejsze brazylijskie dania.
Przeszli do jadani. Po ścianą oczekiwali na biesiadników lokaj, dwie grube kucharki i cztery młode służące. Wszyscy prócz lokaja, który trzymał się od nich z dala, czarni jak hebanowe drewno. Pośrodku jadalni stał długi stół zastawiony półmiskami pełnymi różowych homarów, bladoniebieskich ostryg i perłowych muszli. Do tego cała gama egzotycznych sosów.
– Jezu! A któż to wszystko zje?! – westchnęła Ewa.
– To tylko przystawki do pokosztowania – uśmiechnął się Bernard. – Danie główne będzie dopiero po zmroku, jak się zrobi trochę chłodniej.
Ewę usadzono na honorowym miejscu, Bernard usiadł naprzeciwko, a dzieci zajęły boczne miejsca. Każdemu usługiwała oddzielna służąca. Lokaj stał kilka metrów z boku i bacznie obserwował swego pana.
– Filipie! Szampan! – rzucił sucho gospodarz.
– Wedle życzenia pana ambasadora! – skłonił się uprzejmie lokaj i wyszedł, by po chwili wrócić popychając przed sobą wózek z srebrnym kubełkiem, w którym leżała na lodzie oszroniona butelka szampana.
– Vieilles Vignes Françaises, Bollinger, rocznik 1963 – zagrzmiał lokaj uroczystym barytonem biorąc do rąk butelkę szlachetnego trunku i jak ojciec, który bierze na ręce nowo narodzonego syna, przewinął ją serwetką ze stosownym haftem i nalał panu domu kilka kropel. Bernard pokosztował, skinął z przyzwoleniem głową i lokaj napełnił kieliszki.
Zapanowała uroczysta cisza.
Pan domu miał właśnie wznieść uroczysty toast, kiedy z nagła rozległo się pochlipywanie Marynki:
– Mamusiu! Ja się boję, że ta żmija tu przyjdzie!
Zbity z tropu dyplomata spojrzał na służącą usługującą Marynce, która przystawiła krzesło marudzącego dziecka bliżej matki.
Bernard ponownie uniósł kieliszek:
– Moje kochane ...
– Mami! – przerwała mu Marynka. – Będziesz dzisiaj ze mną spała?
Bernard z trudem hamował zniecierpliwienie.
– Tak Maniu! Obiecuję! Ale teraz nie przeszkadzaj! Proszę!
Gospodarz podjął kolejną próbę wzniesienia toastu.
– Moje drogie...
– Mamusiu! Czy ta żmija gryzie?! – nie poddawało się dziecko.
Gdy rozdrażniony pan domu podchodził do kolejnej próby, wtrąciła się Ewa:
– Daj spokój! Nic z tego nie będzie! Tak bardzo mi przykro. Wiem, że nam chciałeś powiedzieć coś bardzo ważnego. Ale daruj! Zrozum! To jeszcze dzieciak!
– Ależ nic się nie stało! – Bernard silił się na uśmiech, lecz dało się zauważyć, jak mu chodzą żuchwy.
Znów zapadła krępująca cisza.
– Polecam ostrygi z rannego połowu, skosztujesz, kochanie? – Ja lubię z cytryną, ale nasza Isaura przyrządza wyśmienity winegret z szalotką. Z odrobiną białego Bordeaux smakują bosko!
– Tak, chętnie! – odparła machinalnie Ewa.
– Ostrygi dla pani! – rzucił pan domu spojrzawszy karcąco na zagapioną służącą.
– Tak jest, proszę pana! – skłoniła się przestraszona Murzynka.
Bernard zauważył, że Ewa się zastanawia, jak się zabrać za wykwintne danie.
– Weź proszę ten spiczasty widelczyk, znajdź u nasady muszli niewielki otworek i podważ skorupkę. Zresztą spójrz, jak mój syn sobie radzi.
Xavier z wprawą otwierał ostrygi spoglądając na przyszywaną siostrę zdumiony, że jego przybrana siostra siedzi przy pustym talerzu.
– Mamusiu! Ja chcę grzankę z weki! – odezwała się Marynka wydymając wargi.
– Daj spokój, Maniu!  Skąd ja ci tutaj wezmę wekę!
– Co to jest grzanka z weki? – spytał równie wściekły, co zaciekawiony dyplomata.
– To taka krakowska bagietka namoczona w mleku i podpieczona na patelni – wyjaśniła zawstydzona matka. – Wiesz, jak mieszkałyśmy w Krakowie, to jak już nie było nic innego do jedzenia... – przerwała i stanęła w pąsach uświadomiwszy sobie, jaką strzeliła gafę.
Służba dostrzegła zaciśnięte szczęki pana domu.
– Ależ to żaden problem! – starał się trzymać fason Bernard i począł coś tłumaczyć pyzatej kucharce.
– Najmocniej przepraszam! – szepnęła czerwona ze wstydu matka.
– Ależ nie ma sprawy! – gospodarz starał się wymusić uśmiech na skwaszonej twarzy.
Po chwili kucharka wróciła z grzankami ułożonymi na jakimś egzotycznym liściu cała dumna ze swojego dzieła.
Marynka ugryzła, skrzywiła się z obrzydzeniem i wypaliła:
– Niedobre! Ja chcę takie, jakie robił Krzysztof!
– Marynko! – matka podniosła głos, co przestraszone dziecko skwitowało wybuchem histerycznego płaczu.
Zrobiło się nerwowo i reszta kolacji spełzła na próbach udobruchania grymaśnego brzdąca.
W końcu Bernard spojrzał na zegarek.
– Już późno! Jutro rano muszę przyjąć ważną delegację z Argentyny, więc bardzo przepraszam, lecz czas kończyć kolację – zawyrokował, podnosząc się z krzesła.
– A feijoada completa? – jęknęła kucharka.
– Co to jest ta „feijoada completa”? – spytała kurtuazyjnie Ewa by nie robić przykrości kucharce.
– To tradycyjne brazylijskie danie trochę podobne do europejskiego gulaszu – odparł załamany dyplomata.
– A desery?!!! – lamentowała znieważona kucharka przewracając białkami wyłupiastych oczu.
– Isaura wybaczy! – uciął dyskusję pan domu.
Dzieci zaczęły ziewać.
– Fiorello! Proszę odprowadzić dzieci! – zadysponował dyplomata, lecz Marynka uczepiła się kurczowo matki, a Bernard starał się niezdarnie udawać, że tego nie widzi. Po chwili służącej udało się w końcu odczepić od matki marudzącą córkę.
 
– Przejdźmy do salonu – zaproponował Bernard.
Kieliszek szampana przed snem? – spytał zalotnie, a gdy dopiła, odezwał się nie kryjąc narastającego podniecenia:
– Chciałem ci, jeszcze pokazać sypialnię!
Zbyła to milczeniem.
– To jak? – zawiesił głos.
– Może innym razem! – żachnęła się, po czym dodała stanowczo:
– Wybacz! Ale dzisiaj będę spać z Marynką!

Krzysztof Pasierbiewicz
 
Poprzednie odcinki
Odcinek 1 - http://salonowcy.salon24.pl/652762,magia-namietnosci-odcinek-1
Odcinek 2 - http://salonowcy.salon24.pl/653924,magia-namietnosci-odcinek-2
Odcinek 3 - http://salonowcy.salon24.pl/655123,magia-namietnosci-odcinek-3
Odcinek 4 - http://salonowcy.salon24.pl/656229,magia-namietnosci-odcinek-4
Odcinek 5 - http://salonowcy.salon24.pl/657287,magia-namietnosci-odcinek-5
Odcinek 6 - http://salonowcy.salon24.pl/658332,magia-namietnosci-odcinek-6
Odcinek 7 - http://salonowcy.salon24.pl/659352,magia-namietnosci-odcinek-7
Odcinek 8 - http://salonowcy.salon24.pl/663294,magia-namietnosci-odcinek-8
Odcinek 9 - http://salonowcy.salon24.pl/664343,magia-namietnosci-odcinek-9
Odcinek 10 - http://salonowcy.salon24.pl/665542,magia-namietnosci-odcinek-10
Odcinek 11 - http://salonowcy.salon24.pl/666809,magia-namietnosci-odcinek-11
Odcinek 12 - http://salonowcy.salon24.pl/668102,magia-namietnosci-odcinek-12
Odcinek 13 - http://salonowcy.salon24.pl/669424,magia-namietnosci-odcinek-13
Odcinek 14 - http://salonowcy.salon24.pl/670679,magia-namietnosci-odcinek-14
Odcinek 15 - http://salonowcy.salon24.pl/672020,magia-namietnosci-odcinek-15
Odcinek 16 - http://salonowcy.salon24.pl/672915,magia-namietnosci-odcinek-16

Następny odcinek w przyszły czwartek.

Zobacz galerię zdjęć:

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura