Jastarnia 2010. Promocja "Magii namiętności" w Hotelu SPA "DOM ZDROJOWY"
Jastarnia 2010. Promocja "Magii namiętności" w Hotelu SPA "DOM ZDROJOWY"
echo24 echo24
1496
BLOG

Magia namiętności – odcinek (9)

echo24 echo24 Kultura Obserwuj notkę 14

Dylemat

Krzysztof siedział w kuchni nad projektem. Kończył magisterski dyplom. Ewa krzątała się przy obiedzie podśpiewując sobie najnowszy przebój Jackowskiego „oprócz błękitnego nieba, nic mi dzisiaj nie potrzeba”, a Marynka, która już zaczynała chodzić, wspięta na paluszkach naśladowała mamę. Przesiadywali w kuchni, bo wypalili już cały deputat węglowy, a następny przydział przysługiwał dopiero w następnym kwartale. Oszczędzając resztki czarnego diamentu palili na zmianę w kuchni i pokoju Marynki, ale mimo to mieszkanie było wypełnione ciepłem szczęśliwego domu.

– Ugotuję świeżutki rosołek! – zakomunikowała Ewa radośnie wkładając do garnka włoszczyznę. – Dałam pani Jadzi z mięsnego tę bluzeczkę w kropki, za co dostałam spod lady chudziutki szponderek – przechwalała się podpiekając na złoto połówkę cebuli. Po kuchni rozchodził się błogi zapach niedzielnego obiadu.

– Mama zawsze mówiła, że przyrumieniona na blasze cebula to sekret udanego rosołu – odezwał się Krzysztof. Przypominam sobie jak w każdą niedzielę, jeszcze w starym mieszkaniu, mama przekrawała cebulę, by ułożyć rozcięte połówki na rozpalonej blasze kuchennego pieca – dodał z rozrzewnieniem.

Ewa weszła mu w słowo:

– Czy pamiętasz, że dzisiaj mija rok, odkąd przyjechałyśmy do ciebie z Marynką?

– Prawdę mówiąc nie – wyznał szczerze.

Wstał od stołu, wziął Ewę na ręce i zaczął z nią wykręcać po kuchni zamaszyste hołubce.

– Kocham cię, kocham, kocham! – falsetował udając operowego śpiewaka, a widząc, że Marynce buzia składa się w podkówkę złapał ją wolną ręką pod pachy i wywijając z obiema śmieszne obertasy, wrzeszczał:

– I Marynkę też kocham! Tralali! Tralala!

Wydzierał się na całe gardło strojąc śmieszne miny, co wprawiło olśnionego brzdąca w spontaniczny zachwyt obwieszczany salwami radosnego śmiechu. Z każdego kąta wyglądało szczęście, a po domu rozchodził się aromatyczny zapach dochodzącego na wolnym ogniu bulionu.

Naraz ktoś zapukał do drzwi.

– Jeśli to znów dzielnicowy to choćbym miał pójść siedzieć nie pozwolę szubrawcowi, by nas znowu dręczył! – rozsierdził się Krzysztof.

– Daj spokój, bo nas znowu pozwie przed kolegium! – uciszyła go Ewa i poszła otworzyć.

Po chwili wpadła jak bomba do kuchni blada jak ściana i wyraźnie roztrzęsiona syknęła Krzysztofowi do ucha:

– Rany boskie! Andrzej przyjechał! Idź proszę do niego – błagała usiadłszy w kucki pod lodówką.

Zebrawszy rozbiegane myśli, Krzysztof wyszedł przywitać niezapowiedzianego gościa.

Przed drzwiami stał elegancko ubrany, postawny mężczyzna zdający się go przewyższać wzrostem o głowę.

– Dzień dobry panu! Jestem mężem Ewy.

– Dzień dobry! Bardzo mi miło! Proszę wejść do środka – wydukał zszokowany gospodarz.

W momencie przekraczania progu Andrzej poczuł atmosferę szczęśliwego domu. Dotarło do niego, że wszystko, co mówiła Ewa, jest prawdą. Uzmysłowił sobie, że jej jest w tym domu rzeczywiście dobrze. Śmiertelnie pobladł, zmalał i skurczył się w sobie jak balon, z którego uciekło powietrze. Stał ze zwieszonymi rękami, zszarzały, oklapły, bez życia. Rosnące napięcie sprawiało, że każda sekunda zdawała się wiecznością.

Jeszcze chwila, a pęknie mi serce na widok dramatu tego złamanego człowieka – zbierał myśli Krzysztof. Nigdy nie widział dotąd człowieka rozsypującego się jak domek z kart. Ze zdziwieniem skonstatował, iż nie dość, że nie czuje satysfakcji z klęski konkurenta, to zaczyna się troskliwie zastanawiać, jak pomóc temu nieszczęśnikowi. Nie mógł dłużej patrzeć, jak znany mu z opowiadań, dumny, butny hrabia, przemienia się w strzęp człowieka.  

Głęboko poruszony wybełkotał:

– Proszę dalej, nie będziemy przecież stali w przedpokoju.

Gdy wypowiadał te słowa uświadomił sobie, że nie napalił w salonie.

– proszę wejść do pokoju Marynki. Zaraz przyniosę krzesło.

Na widok zabawek leżących na dziecięcej pościeli Andrzej złamał się do reszty. Opadł ciężko na dziecinny taboret, ujął głowę w dłonie i przez dłuższą chwilę milczał. Kiedy się, jako tako opanował poprosił Krzysztofa, że chciałby w cztery oczy porozmawiać z Ewą.

– Andrzej cię prosi o chwilę rozmowy – wyszeptał Krzysztof. – Idź proszę do niego, on tam siedzi kompletnie rozbity!

– Jezu! Ca ja mu powiem? – biadoliła biorąc na ręce Marynkę, jakby się bała pójść sama.

W czasie rozmowy małżonków Krzysztof wypalił dwie paczki pall mali bez filtra.

W końcu Andrzej wyszedł.

Usiedli naprzeciw siebie przy kuchennym stole.

– Napije się pan herbaty? – zapytał zdawkowo Krzysztof.

– Nie, dziękuję, muszę się pośpieszyć, bo chcę przed wieczorem wrócić do Warszawy – odparł Andrzej, przystępując do rzeczy. – Ale mam do pana wielką prośbę – zaczął z uległością nietypową dla postawnego mężczyzny. – Zabiera mi pan Ewę – zrobił krótką pauzę nie, właściwie to pan mi jej nie zabiera, bo to ona chce by ć z panem. To jest jej decyzja, a znam ją na tyle, że jak coś postanowi, nic jej nie powstrzyma.

Westchnął ciężko i kontynuował:

– Jestem starszy od pana, a mimo to bardzo pana proszę, żeby pan wpłynął na Ewę, by mi nie utrudniała kontaktów z Marynką. Proszę mnie zrozumieć. To dziecko jest teraz całym moim światem. Tylko to mi zostało! Jęknął, nie kryjąc bólu. – Ewa durzy się w panu – na jego twarzy pojawił się gorzki uśmieszek – przynajmniej tak jej się zdaje – wtrącił, nie mogąc sobie odmówić drobnej złośliwostki. – I dlatego, teraz nikt poza panem nie ma na nią wpływu. Może mi pan to obiecać? – spytał z lękiem w oczach.

I znowu, ku swemu zdumieniu Krzysztof uświadomił sobie, że nie tylko nie żywi wobec tego biedaka żadnych wrogich uczuć to wręcz odwrotnie, chce mu podać rękę. Z ogromną ulgą, że może coś wreszcie zrobić dla człowieka, któremu mimowolnie zadał tyle bólu wypalił spontanicznie:

– Ależ oczywiście! Przyrzekam to panu. I może pan być pewien, że dotrzymam słowa!

– Proponuję – powiedział już spokojniej Andrzej – by Marynka mieszkała na zmianę, trzy miesiące u pana w Krakowie, a przez następny kwartał razem ze mną w Warszawie. Już załatwiłem wykwalifikowaną nianię z polecenia pewnego konsula. Organizację i koszty przewożenia dziecka biorę na siebie. – No to jak? Umowa stoi?

– Załatwione! – odparł ochoczo Krzysztof uszczęśliwiony, że się w końcu udało w miarę bezboleśnie rozwiązać krępujący problem.

 

Po wyjściu Andrzeja Ewa przytulając kurczowo do serca Marynkę powiedziała szeptem:

– Strasznie się Krzysiu boję!

– Czego? – zapytał zdumiony.

– Że kiedyś zapłacę za krzywdę, jaką mu wyrządzam.

– Co ty? Ewa! Przecież sama mówiłaś, że sobie na to solennie zasłużył. Że miał cię za nic i nigdy się nie liczył z twoim zdaniem. Więc przestań się o niego martwić i pomyśl o sobie.

– Spróbuję – odparła z zatroskaną miną.

Fortel

Mijały kolejne miesiące. Krzysztof nigdy wcześniej nie był tak szczęśliwy, o czym mówił Ewie przy każdej okazji. Budził się zawsze pierwszy i wsuwał jej pod poduszkę, a to bukiecik fiołków kupiony na pobliskim targu, ulubionego cukierka, a jak nic nie miał w zanadrzu to, chociaż karteczkę z jakimś ciepłym zdaniem, a ona wreszcie czuła się kochaną i potrzebną w domu urządzonym podług jej woli. Czuła się wreszcie dowartościowaną kobietą mającą obok siebie ukochanego mężczyznę umiejącego docenić, sprawdzić i potwierdzić wykwint, namiętność i smak jej niezwykłej urody. Byli rzeczywiście szczęśliwi, albowiem wyczuwali się wzajemnie każdą myślą, gestem, spojrzeniem. Kochali się do zatracenia, a sekret owej namiętności objawiał się bezustannym głodem nienasyconych sobą kochanków. Ich związek zdawał się przeczyć twierdzeniu filozofów, że wszystko się kiedyś kończy, nudzi, powszednieje. Wyczuwając tę miłość Marynka była dzieckiem nad wyraz pogodnym, a z biegiem czasu Krzysztof coraz bardziej się z nią zżywał.

 

Andrzej dotrzymał słowa i z dokładnością szwajcarskiego zegarka, co trzy miesiące zabierał Marynkę do Warszawy, by ją w terminie odwieźć do Krakowa na następny kwartał. Z początku, gdy była jeszcze mała, nie było problemu, lecz w miarę jak rosła, częste zmiany domu skutkowały coraz większym niepokojem dziecka, które będąc z ojcem, tęskniło za mamą i odwrotnie. Dlatego Krzysztof planował rychłe przenosiny do Warszawy.

 

Nadeszło kapryśne lato.

– Biedne to moje dziecko – zamartwiała się Ewa. – Od tygodnia nie wyszła z domu, bo w Krakowie bez przerwy leje!

– Nic się nie martw kochanie! Jak tylko oddam promotorowi pracę dyplomową pojedziemy z nią w góry.

– Ktoś chyba puka do drzwi Krzysiu!

– Faktycznie. Któż to może być? – zdziwił się Krzysztof.

 

– Ech! Witam pana! Cóż za niespodzianka! – wydukał na widok stojącego w progu Andrzeja.

– Przepraszam za niezapowiedziane najście – tłumaczył się tata Marynki, ale w radio mówili, że w Krakowie leje od kilku tygodni. Strzepnął mokre od deszczu poły prochowca. – Więc pomyślałem, że byłoby dobrze, jakbym zabrał Marynkę na tydzień do Jugosławii. Czy mógłbym o tym porozmawiać z Ewą? – zapytał z przymilnym uśmiechem na twarzy.

– Ależ oczywiście! Proszę wejść! Pozwoli pan, że zaniosę pański parasol do łazienki.

– Tata! – powitała gościa radośnie Marynka.

– Mania! Ale ty urosłaś! – wykrzyknął stęskniony ojciec.

– Andrzej!? – zdziwiła się Ewa. – Coś się stało? – pytała przestraszona stojąc w progu łazienki z ręcznikiem na głowie.

– Nie, wszystko w porządku. Tylko u was taka plucha, więc pomyślałem, że mógłbym zabrać Manię nad Adriatyk. Już zarezerwowałem wczasy w porządnym hotelu, a moja siostra dojedzie z Brukseli z dziećmi, żeby Mania miała towarzystwo. Musisz mi tylko dać zgodę na piśmie, żeby mi wpisano Manię do paszportu.

To taka niezbędna formalność – powiedział wyjmując z aktówki gotowy do podpisania dokument.

– No, nie wiem, muszę to przemyśleć – wahała się Ewa, spoglądając na Krzysztofa pytającym wzrokiem, a ponieważ milczał, spytała wprost:

– Co o tym sądzisz, Krzysiu?

– Nie chciałbym się wtrącać, bo to przecież sprawa między wami – wykręcił się Krzysztof, a  Andrzej nadal przekonywał:

– Ewa! Spójrz tylko na Manię! Bledziutka jak jakiś zabiedzony dzieciak z domu dziecka! Masz serce na to patrzeć? Ale nie nalegam! Sama zdecyduj, co będzie lepsze dla naszego dziecka! Pójdę teraz na Rynek kupić dla mamusi trochę krakowskich obwarzanków, bo pewno pamiętasz, że za nimi przepada. Wrócę za pół godziny, a ty się zastanów!

Gdy zniknął za drzwiami, Krzysztof oznajmił zdecydowanym głosem:

– Ja bym na twoim miejscu nie podpisywał.

Ewa nerwowo obgryzała paznokcie.

– Wiem, że mu nie ufasz, ale on naprawdę chce dobrze dla Marynki i strasznie mi głupio odmówić! Spędziłam z nim kopę lat i, co, jak co, ale daję głowę za jego uczciwość! Jest pewny siebie i zarozumiały, ale to ze wszech miar uczciwy człowiek!

– Ja bym nie podpisywał – upierał się Krzysztof

Andrzej wrócił z naręczem precli.

– Gdzie masz ten dokument? – zapytała Ewa.

W chwili, gdy brała do ręki długopis spojrzała raz jeszcze na Krzysztofa oczekując aprobaty, lecz on zniknął za drzwiami kuchni.

– Spakuję Mani trochę letnich rzeczy – powiedziała Ewa wręczając Andrzejowi podpisany dokument.

– Gdzie tatuś mnie zabiera? – pytała Marynka.

Na słoneczko, kochanie! – opowiedziała matka. Musisz mieć apetyt, więc potrzeba ci dużo świeżego powietrza.

A będę się kąpać?

Oczywiście kruszynko!

– Hura!!! – ucieszyła się Marynka.

W drzwiach Ewa spytała Andrzeja:

– A kiedy wracacie?

– Zadzwonię, jak już będziemy na miejscu – odparł uradowany ojciec.

Apokalipsa

W Krakowie nadal lało. Miasto opustoszało. Większość znajomych uciekła nad morze. 

– Wiesz, Krzysiu, czuję jakiś dziwny niepokój – labiedziła Ewa. – Już trzeci dzień mija od wyjazdu Marynki, a Andrzej nie dzwoni...

Właśnie kończyła zdanie, gdy odezwał się telefon.

– Ja odbiorę – zerwała się pośpiesznie.

– Łączę rozmowę z Brukselą! – informowała pani z zamiejscowej – proszę się nie rozłączać!

– Halo! To ty Andrzej? – zdążyła powiedzieć.

Przedłużająca się cisza zaniepokoiła Krzysztofa, a kiedy podniósł wzrok znad gazety zmroził go zatrważający grymas pobladłej twarzy Ewy, jaki się widuje u ludzi stojących twarzą w twarz ze śmiercią. Osłupiały patrzył, jak jej oczy rozwierają się w potwornym przerażeniu, a ciało zaczyna konwulsyjnie dygotać. Słuchawka wypadła jej z rąk. Osunęła się na posadzkę z nieludzkim jękiem.

Andrzej informował, że jest z Marynką w Brukseli u swojej bliźniaczej siostry, gdzie zostaje z dzieckiem na stałe zaznaczając bezdusznie, iż wszystko przemyślał i Ewa nie ma szans na odzyskanie dziecka, bo Polska nie podpisała z Belgią stosownej konwencji.

I raptem Krzysztof zobaczył przed sobą człowieka chodzącego po ścianach z rozpaczy, bowiem Ewa wydając z siebie dźwięki przypominające kwik zarzynanego zwierzęcia drąc włosy z głowy obijała się od ściany do ściany, jak ćma nad płomieniem świeczki.  

Krzysztof stał dłuższą chwilę jak wryty, a gdy nieco ochłonął złapał w ramiona obłąkaną z bólu matkę w obawie, że się zabije waląc głową o kant futryny.

– Ewuniu! Opanuj się, proszę! – próbował przytulić zakrwawioną matkę.

– Zostaw mnie!!! – zawyła nienawistnie wyrwawszy się z jego uścisku.

Przestała panować nad sobą.

– Czemuś mi pozwolił podpisać ten papier!!! Dupku!!! – wrzeszczała ogarnięta szałem. – Jezuuu!!! Jezuuu!!! - rzuciła się na kuchenną posadzkę ze spazmatycznym szlochem.

 

Na to wszystko wszedł Adaś.

– Co wy tu wyprawiacie do jasnej cholery?! – krzyczał od progu. Już na parterze was słychać! Nie macie nic innego do roboty jak kłócić się o tej porze?!

Reprymenda przyjaciela otrzeźwiła na moment Ewę.

– Adasiu! – skowyczała – Andrzej mi porwał dziecko za granicę!

– Jak to porwał ci dziecko?

– Wywiózł ją do Belgii!!! On uprowadził Marynkę! Czy ty to rozumiesz?! – znów zaczęła histerycznie krzyczeć.

– Widziałeś, co za kawał sukinsyna!!! – pomstował roztrzęsiony Krzysztof. – Gdybym go tylko mógł dopaść! – syczał rozwścieczony. 

– Uspokójcie się! Jedno i drugie! – wrzasnął na nich Adaś. – I przestańcie histeryzować! Teraz się trochę prześpijcie, a jutro, o świcie musicie pojechać do Warszawy i zgłosić w MSW nielegalny wywóz dziecka za granicę! Opiszecie sprawę, a oni z pewnością wam pomogą!

– Myślisz, że pomogą? – wyszeptała Ewa bezgłośnie.

– Pewnie, że pomogą! W końcu od tego są. A teraz wypijcie po setce i od rana w drogę. Niestety muszę już lecieć, bo mi zamkną bramę.

Arogancja

Krzysztof nalał na trzy palce dwie musztardówki czystej z czerwoną kartką.

– Trzeba się napić przed snem, bo inaczej oka nie zmrużymy.

Wypili w milczeniu ciepłą charę bez zakąski.

– A teraz spróbuj zasnąć, kochanie! – przytulił ją z całych sił aż pisnęła z bólu, a jutro zdaj się na mnie. – Zobaczysz, wszystko będzie dobrze!

Czekając na sen słyszał przez otwarte okno szum uśpionego miasta. Z wawelskiego wzgórza niosło się bicie zegara odmierzającego wlokące się niemiłosiernie godziny.

- Dlaczego jej pozwoliłem dać temu draniowi pozwolenie na wywóz Marynki za granicę? – katował się.

Z zamyślenia wyrwało go ciche pochlipywanie.

– Nie śpisz?

– Nie mogę, Krzysiu! – poskarżyła się tuląc się do niego jak małe dziecko. – Chyba do rana nie zasnę, tak strasznie się boję, co będzie z Marynką!

– Trzeba było od razu mówić, to dałbym ci pastylkę!

– Nie chciałam cię budzić.

– Która to godzina? – spytał, zapalając lampkę.

– W pół do czwartej! Pośpij jeszcze chwilę!

Leżeli obok siebie bez słowa, aż Krzysztof zawyrokował:

– Nie, to nie ma sensu! I tak nie uśniemy! Zbierajmy się w drogę! Jak wyjedziemy od razu, to będziemy na miejscu akurat jak otworzą urząd.

 

Wyruszyli po piątej.

Droga była jeszcze pusta, więc Krzysztof mógł poganiać do woli swojego garbusa.

Kilka minut po ósmej zaparkowali samochód przy budynku MSW w Warszawie, gdzie się już zdążyła ustawić kolejka petentów.

– Przepraszam, kto z państwa ostatni – spytał grzecznie.

– Ja! Ale przede mną są jeszcze trzy osoby, tylko poszły coś zjeść do mleczaka – mruknął gburowato jakiś łysawy jegomość o nieprzyjaznym spojrzeniu.

– Rozumiem. To my za tym panem – zwrócił się do wrogo milczącej kolejki.

 

Przyjęto ich przed dwunastą. Po pobieżnym przepytaniu w dyżurce przy bramie skierowano ich do stosownego wydziału, gdzie miał ich zaprowadzić dyżurny milicjant. Szli przez labirynt mrocznych korytarzy oddzielonych od siebie metalowymi kratami. Przy każdej zaporze dyżurny podawał tajemnicze hasło. W końcu dotarli pod jakieś odrapane drzwi ze zwisającą u klamki przełamaną lakową plombą.

– Obywatelu poruczniku! Starszy sierżant Micek przekazuje petentów! – zameldował milicjant.

– Wprowadzić! – rozkazał sucho porucznik.

W mrocznym pokoju z zakratowanym oknem siedział za biurkiem tandetnie ubrany ryżawy jegomość. Nad jego głową wisiał biały orzeł odarty z korony, a obok państwowego godła puszyły się pachnące nowością portrety towarzysza Gierka i generała Jaruzelskiego, zaś z przeciwległej ściany ze starych ram spoglądali groźnie Marks, Engels i Dzierżyński. Oprócz odrapanego biurka w pokoju była jeszcze pancerna szafa, trzy koślawe krzesła i drewniany wieszak.

– Obywatele, w jakiej sprawie? – odezwał się opryskliwie urzędnik pochylony nad maszyną do pisania.

Ewa zaczęła drżącym głosem:

– Chcielibyśmy zgłosić uprowadzenie dziecka za granicę, bo wie pan, mój mąż kilka dni temu...

– Hola! hola! – zakrzyknął furmańskim tonem porucznik i zaczął rozkładać na biurku wielkoformatowy egzemplarz „Trybuny Ludu”.

Spojrzał spode łba na Ewę:

– Obywatelka nie widzi, że najwyższa pora na śniadanie?

Zbulwersowani jego bezczelnością starali się poskromić nerwy.

– Jedzenie jest najważniejsze! – mruknął pan porucznik. – A robota nie ucieknie!

Cmoknął obrzydliwie odsłaniając garnitur zepsutych zębów.

– Jesteście obywatelko w gorącej wodzie kąpana! – zaczął wyjmując flegmatycznie z podniszczonej teczki: ćwiartkę razowego chleba, pęto wiejskiej kiełbasy, musztardówkę pełną smalcu ze skwarkami, zawekowaną pieczeń, słoik sałatki domowej roboty i kilka cuchnących kiszonych ogórków. Wszystko układał starannie na gazecie, jak ksiądz celebrujący mszę.

Skąd ten prawdziwek ma tyle żarcia?, - zastanawiał się Krzysztof.

– No i wie pan... – zaczęła ponownie Ewa

– Zara! Zara! Jeszcze nie skończyłem! – przerwał jej obcesowo porucznik krojąc wyszczerbionym scyzorykiem grube na trzy palce pajdy.

Kiedy nareszcie skończył swą celebrę obtarł dłonie o spodnie i oznajmił petentom:

– Nie ma to jak tłusto zjeść, bo od tego rozjaśnia się w głowie hi, hi, hi!

Spojrzał na swoich interesantów.

– No, to teraz mówcie, o co chodzi – zezwolił łaskawie smarując pajdę chleba grubą warstwą smalcu.

– Panie poruczniku! Kilka dni temu mój mąż wywiózł nielegalnie naszą córkę do Belgii – zaczęła zaaferowana Ewa.

– Dziecko było wbite do paszportu? – spytał z pełną gębą obleśny urzędas.

– Niestety tak, bo mój mąż podstępnie wyłudził ode mnie zgodę – tłumaczyła roztrzęsiona matka i patrząc chamskiemu stupajce w oczy błagała uniżonym tonem:

– Panie poruczniku! Niech się pan zlituje! Niech pan coś pomoże! Bardzo pana proszę! Ja muszę odzyskać to dziecko, bo w przeciwnym razie się zabiję!

– Niech nie panikuje! – żachnął się porucznik pochłonięty otwieraniem słoja z zapeklowanym mięsiwem pływającym w żółtozielonym łoju.

Ponownie odrażająco cmoknął.

– Moja teściowa robi pyszne weki! – spojrzał spode łba na Ewę i pociągnął za różową gumkę, która odpuściła z sykiem, a po pokoju rozszedł się zjadliwy swąd zleżałego czosnku.

Jeszcze chwila i puszczę pawia! Boże! Taka kreatura ma rozstrzygać o tym, co będzie z Marynką! A ja się jeszcze muszę przymilnie uśmiechać, bo ten bydlak tylko czeka, bym się dał sprowokować – myślał upokorzony Krzysztof.

– Beznadziejna sprawa! – zawyrokował porucznik nabiwszy na koniec noża ochłap ociekającej tłuszczem wieprzowiny.

– Jak to beznadziejna?! – spytała struchlała matka.

– Mamy takich przypadków parę setek rocznie – mamrotał zajęty wygrzebywaniem krogulczym paznokciem kawałka marchewki spomiędzy pożółkłych zębów, a kiedy mu się w końcu udało obejrzał trofeum i dodał:

– Teściowa robi przepyszną sałatkę, lecz nigdy nie dogotuje jak trzeba marchewki!

– Więc co pan radzi panie, poruczniku? – dopytywała się blada jak papier Ewa.

Urzędas czknął, otarł z ust wierzchem dłoni resztki tłuszczu, cmoknął kilka razy i wyjmując z teczki termos wycedził bezdusznie:

– Może obywatelka złożyć podanie na piśmie, ale z góry mówię, że nic z tego nie będzie, bo Polska nie podpisała z Belgią odpowiedniej umowy.

Ewa zalała się łzami i widać było, że chce nadal błagać urzędnika o pomoc, lecz Krzysztof zerwał się z krzesła i zawyrokował:

– Idziemy! Szkoda czasu!

– Ależ Krzysiu! – Co będzie z Marynką?!

– Idziemy – powtórzył.

– Jak sobie obywatele życzą – powiedział ze złośliwym uśmieszkiem porucznik i zadzwonił po dyżurnego.

Na odchodnym Krzysztof rzucił przez ramię:

– Bardzo przepraszamy za zakłócenie pysznego śniadanka. I proszę nie zapomnieć pozdrowić teściową. Acha! Jeszcze jedno! Zapomniał pan o kiszonych ogórkach.

 

Po wyjściu z urzędu stracił panowanie nad sobą i ryknął na całe gardło w kierunku przechodzącej obok grupy młodych ludzi:

– Kurwa! – To jakaś przeklęta ziemia, od której się Pan Bóg na zawsze odwrócił!!!

– Coraz więcej świrów! – usłyszał w odpowiedzi.

Krzysztof Pasierbiewicz

 

CDN w przyszły czwartek

Poprzednie odcinki:

Odcinek 1 - http://salonowcy.salon24.pl/652762,magia-namietnosci-odcinek-1

Odcinek 2 - http://salonowcy.salon24.pl/653924,magia-namietnosci-odcinek-2

Odcinek 3 - http://salonowcy.salon24.pl/655123,magia-namietnosci-odcinek-3

Odcinek 4 - http://salonowcy.salon24.pl/656229,magia-namietnosci-odcinek-4

Odcinek 5 - http://salonowcy.salon24.pl/657287,magia-namietnosci-odcinek-5

Odcinek 6 - http://salonowcy.salon24.pl/658332,magia-namietnosci-odcinek-6

Odcinek 7 - http://salonowcy.salon24.pl/659352,magia-namietnosci-odcinek-7

Odcinek 8 - http://salonowcy.salon24.pl/663294,magia-namietnosci-odcinek-8

A tutaj zapis filmowy z promocji w Hotelu DOM ZDROJOWY w Jastarni mojej pierwszej książki:

https://www.youtube.com/watch?v=OWoy5NF1QIo

Zobacz galerię zdjęć:

Promocję "Magii namiętności" prowadziła prezes Stowarzyszenia Pisarzy Polskich prof. UJ Gabriela Matuszek
Promocję "Magii namiętności" prowadziła prezes Stowarzyszenia Pisarzy Polskich prof. UJ Gabriela Matuszek Jastarnia 2010. Ewa Wiśniewska czyta fragmenty "Magii namiętności" Magdzie Zawadzkiej ręce same się składały do oklasków "Czterdziestolatek" też przybył na promocję Śp. Kuba Morgenstern przyprowadził znajomych W hotelu DOM ZDROJOWY w Jastarni Krzysztof Pasierbiewicz promował wszystkie swoje książki Autor "Magii namiętności" w trakcie powitania gości na tarasach widokowych Hotelu "DOM ZDROJOWY" w Jastarni Pierwsze wydanie "Magii namiętności" Polska Coco Chanel Grażyna Hase też była na promocji "Magii namiętności" Nawet dla legendarnego "Konia" brakło siedzącego miejsca Autor "Magii namiętności" nie mógł nadążyć z wpisywaniem dedykacji Promocja odbyła się na tym zaczarowanym Półwyspie, gdzie z nieba leje się szczęście w kolorze jantaru
echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura