echo24 echo24
1021
BLOG

Magia namiętności – odcinek (16)

echo24 echo24 Kultura Obserwuj notkę 68

Lojalność
W ucieczce przed natrętnie powracającymi myślami o Ewie oddał się bez reszty pracy naukowej. Temat doktoratu był nowatorski i nikt wcześniej się w Polsce za niego nie zabrał, albowiem trzeba było skonstruować prototypowy model rzeki i skomplikowany osprzęt pomiarowy. Tę sztuczną rzekę zbudował w podziemiach głównego gmachu Akademii Górniczo Hutniczej i w jego życiu zaczął się okres katorżniczej pracy w zagrzybionym lochu bez światła i tlenu w warunkach grożących w każdej chwili katastrofą, gdyż kable elektryczne szły po wiecznie mokrych murach, a do ogrzewania służyła szamotowa cegła owinięta podłączonym do kontaktu gołym drutem. Temat doktoratu wymagał, nie tylko zbudowania od podstaw prototypowego koryta rzecznego, co w polskich warunkach graniczyło wtedy z cudem, to jeszcze do tego, musiał przeprowadzić dziesiątki mozolnych doświadczeń. W potwornym zaduchu, przy bezustannym warkocie silnika i brzęku wibrującej pompy siedział w tej piwnicznej izbie przez całe tygodnie, bo owych heroicznych badań dokonywał w warunkach ciągłego przepływu, co znaczyło tyle, że rozpoczętych doświadczeń nie można było przerwać przez wiele dób z rzędu. Całymi miesiącami, żeby pobrać próby i zrobić pomiary przychodził na uczelnię po kilka razy, w ciągu jednej nocy, a portier nie ukrywał, że ma go za kompletnego idiotę. A potem opracowując wyniki prawie nie wychodził z uczelni.
 
Lecz, kiedy wracał do domu wspomnienia wciąż odżywały. Mieszkanie zdawało się przeraźliwie puste. I choć czas podleczył rany, ból nie ustępował. Gorzej, przemienił się w przewlekłe cierpienie, coś w rodzaju ćmienia od chorego zęba. Nauczył się z tym żyć, ale wciąż nie mógł uciec przed tęsknotą. Przemeblowanie mieszkania niewiele pomogło. Na każdym kroku natykał się na przedmioty, dźwięki i zapachy przypominające mu Ewę. A to na jej ulubioną filiżankę, to na zapach jej perfum w głębi szafy, czy ich ulubioną melodię w radiu. Każde takie wspomnienie kaleczyło mu serce, a rany nie chciały się goić. Brakowało mu jej w nocy, po otwarciu oczu, przy śniadaniu... Najgorszy jednak był brak wieczornego przytulenia. Całymi nocami rozmyślał o utraconym domu. Nie mniej tęsknił za Marynką, którą kochał jak własne dziecko. W mieszkaniu było przeraźliwie cicho. Brakowało jej radosnego szczebiotu. Na tysiące możliwych sposobów rozważał, czemu się tak stało? Czy mógł jakoś uniknąć tragicznego finału? Analizował gdzie popełnił błędy? Przygnębiony, zaczynał rozumieć słowa wiersza Marii Pawlikowskiej Jasnorzewskiej, lecz widać można żyć bez powietrza…
 
Pewnego wieczora zadzwonił telefon. Telefonistka łączyła Warszawę.
– Hallo! Chris! This is Bernard!
Krzysztof poczuł przeszywający ból w dołku, jakby go ktoś z całych sił uderzył pięścią w splot słoneczny. W pierwszym odruchu chciał rzucić słuchawką, lecz zwyciężyła nadzieja na wiadomości o Ewie.
– Słucham! – spytał lodowatym tonem starając się ukryć drżenie głosu.
Bernard odchrząknął wyraźnie speszony.
– Chciałbym z się tobą zobaczyć w bardzo ważnej sprawie! – prosił, jak zwykle ujmująco uprzejmie.
– Jakiej sprawie?
– Chcę z tobą porozmawiać o Ewie.
Krzysztof długo milczał, po czym odpowiedział:
– Nie! To już nie ma sensu!
– Myślę, że ma! – nie dawał za wygraną dyplomata.
– Być może dla ciebie.
– Sądzę, że dla nas wszystkich.
– Dla nas wszystkich?
– Tak. Jest coś, o czym chcę ci powiedzieć w cztery oczy.
Po chwili wahania Krzysztof spytał:
– A gdzie mielibyśmy się spotkać?
– Chciałbym przyjechać jutro do Krakowa. Moja sekretarka zarezerwowała stolik u „Wierzynka”. Na szóstą wieczorem. Zgoda?
– OK. – odpowiedział nie potrafiąc oprzeć się pokusie by się czegoś dowiedzieć o Ewie.
 
Już z daleka zobaczył samochód Bernarda zaparkowany na zakazie pod samą bramą słynnej restauracji. Przy limuzynie stał uśmiechnięty odźwierny w bordowej liberii.
Pewno dostał parę dolców za przypilnowanie wozu, - pomyślał Krzysztof.
– Przepraszam – zaczepił go odźwierny. – Czy mam przyjemność z panem Krzysztofem?
– Tak. A o co chodzi?
Portier wił się w ukłonach spoglądając na wytworne auto:
– Właściciel tego samochodu kazał panu przekazać, iż czeka w Sali Rycerskiej przy oknie z widokiem na rynek. Zaprowadzić łaskawego pana?
– Nie, dziękuję! Poradzę sobie!
Bez trudu znalazł Bernarda jak zwykle otoczonego sforą bijących pokłony kelnerów. Przy wystawnie nakrytym stoliku w kubełku wypełnionym lodem chłodził się francuski szampan, oczywiście najlepszy, jaki mieli w karcie.
– Hallo! Chris! How are you? – wykrzyknął dyplomata wstając od stolika z ręką wyciągniętą na powitanie.
– Thank you! I’m fine – odburknął Krzysztof nie podając mu ręki.
Usiedli naprzeciw siebie. Zapadła nieprzyjemna cisza przerwana na szczęście przez gnącego się w ukłonach kelnera:
– Co szanowni panowie sobie życzą na przystawkę?
– A co pan poleca? – spytał Bernard.
– Mamy pyszne ślimaczki duszone w masełku czosnkowym, z natką zielonej pietruszki, dymką i szczyptą imbiru. Niebo w gębie!
– Is it OK? – Bernard spojrzał pytająco na Krzysztofa.
– Tak, proszę.
– Mamy też pyszny krem z borowików – kelner mrugnął do nich kusząco – na wiejskiej śmietanie!
– Nie, dziękujemy – odpowiedzieli chórem.
 – No to może szanowni panowie spróbują wczoraj ustrzelonych przepiórek w jagodowym sosie?
– Dobrze brzmi! – zaciekawił się Bernard.
Znów spojrzał pytająco na swojego gościa:
– Może być?
– Bardzo proszę.
– Jadłeś już kiedyś przepiórki? – spytał Bernard.
– Oczywiście – odparował Krzysztof. Jak komuniści wykończyli mi ojca, jego przyjaciele po każdym polowaniu dzielili się z mamą trofeami i często przywozili przepiórki. Wciąż pamiętam, jak matka wprawnie oprawia ustrzelone ptaki. Jak je przewijała plastrami słoninki, napychała farszem z wątróbek i dusiła w piekarniku w żeliwnej brytfance. Do dziś czuję aromat dochodzącego przysmaku, jeden z cudownych zapachów dzieciństwa, jakich się nie zapomina do śmierci.
To wspomnienie rozluźniło trochę atmosferę.
– Wiesz Chris! Muszę ci powiedzieć – przeszedł do rzeczy Bernard.
– Słucham!
– Podjąłem pewną decyzję, a ponieważ zawsze będziesz dla mnie najbliższym przyjacielem, chciałem żebyś się o tym dowiedział ode mnie.
– No słucham – powtórzył zniecierpliwiony Krzysztof
– Za miesiąc kończę czteroletnią kadencję w Warszawie. W nagrodę za to zesłanie na wschodnią rubież Europy Środkowej rząd Królestwa Belgii w uznaniu moich zasług powierzył mi funkcję ambasadora w Brazylii.
– Gratuluję! I przyjechałeś, by mi o tym powiedzieć?
– Nie, w całkiem innej sprawie.
– No to mówże w końcu, o co chodzi!
– Wiesz, po waszym rozstaniu, wtedy jak staranowałeś mi auto Ewa bała się powrócić do siebie na Jezuicką i zamieszkała z Marynką u mnie. Przy okazji zajęła się także moim Xavierem. Przez parę żyliśmy pod jednym dachem i dzieci się bardzo zżyły.
– Mów, do czego zmierzasz! – burknął Krzysztof i poczuł, jak krew odpływa mu do stóp.
– No wiesz. Po tych wszystkich przejściach Ewa porzuciła pracę w modzie.
Znów zapadło krępujące milczenie.
– Napijmy się szampana! – Bernard skinął na kelnera, który nie spuszczając oka z dewizowego klienta migiem do nich doskoczył i wprawnie napełnił kieliszki.
Bernard zmoczył wargi i powrócił do rozmowy:
– Andrzej, no wiesz ten mąż Ewy nie wrócił z Brukseli, a z tego, co się wywiedziałem leczy się w brukselskiej klinice psychiatrycznej z głębokiej depresji. Nie pijesz?
Krzysztof wzniósł grzecznościowy toast siląc się na uśmiech:
– No to za twój awans!
– Dziękuję! – uśmiechnął się Belg.
– Ślimaczki dla szanownych panów! – rozładował napięcie kelner, który z namaszczeniem układał na stoliku fajansowe kokilki, szczypce, widelczyki, łyżeczki i ciepłe bułeczki.
– Nie skończyłeś! – odezwał się Krzysztof.
Bernard przełknął nerwowo ślinę:
– Słusznie! Właśnie miałem ci powiedzieć, że w tej sytuacji Ewa została praktycznie bez środków do życia i jakichkolwiek widoków na przyszłość. Więc sobie pomyślałem, że mógłbym ją zabrać ze sobą do Brazylii. Zajęłaby się dziećmi, a przy okazji domem, jaki ambasada już mi tam szykuje. Wiesz, w tej ich nowej stolicy w samym środku interioru.
Zrobił chwilę przerwy, a że Krzysztof milczał jak sfinks ciągnął:
– Chris! Postanowiłem uczynić Ewę ambasadorową Królestwa Belgii w Brazylii! 
Krzysztof poczuł tętnienie krwi za uszami. Z najwyższym trudem łapał oddech:
– Wciąż nie rozumiem, po co przyjechałeś.
– Przyjechałem, żeby z twoich ust usłyszeć, że się na to zgadzasz – wydusił w końcu z siebie poruszony dyplomata.
Krzysztof poczuł duszności. Podłoga się zakołysała. Przez uchylone okno dobiegał płaczliwy dźwięk błąkającego się między starymi kamienicami mariackiego hejnału.
– Życzę powodzenia! – wycedził przez zbielałe wargi.
– Thank you very much Chris! I will never forget! – dziękował uszczęśliwiony dyplomata.
 
Krzysztof zdał sobie sprawę, że właśnie bezpowrotnie utracił Ewę. Cierpienie było tak okrutne, że już nie czuł bólu. Ogarnęła go jakaś kosmiczna pustka. Poczuł się nikomu nie potrzebnym, bezimiennym intruzem.
– Nie smakowało szanownym panom? – pytał kelner zmartwiony widokiem nietkniętych ślimaków.
–  Trochę się zagadaliśmy! – skwitował Bernard.
– To, chociaż pokosztujcie panowie przepiórek? Właśnie miałem podać – nie ustępował kelner.
– Niestety! Bardzo nam przykro, ale musimy już lecieć! Proszę dopisać wszystko do rachunku – zadysponował Bernard i wręczył kelnerowi pokaźny napiwek.
 
Po wyjściu z restauracji stanęli naprzeciw siebie.
Pierwszy odezwał się Bernard:
– Przekazać coś Ewie?
– Tak! Powiedz jej, że będę się za nią modlił!
– Przyrzekam! – obiecał Bernard. Chciał uścisnąć Krzysztofa, ale zrezygnował i ruszył w stronę samochodu.
Krzysztof krzyknął za nim:
– I jeszcze jedno! Uściskaj ode mnie Marynkę! Ale nic jej nie mów, że byłeś w Krakowie!
Bernard zatrzymał się w pół kroku, zawrócił i spojrzawszy przyjacielowi w oczy, wyznał:
– Chris! Bardzo mi zależy, byś wiedział, iż będziesz dla mnie zawsze najbliższym przyjacielem!
Zdenerwowany, niezdarnie dobierał słowa:
– I właśnie, dlatego chciałem ci osobiście powiedzieć, że pokochałem Ewę od pierwszego wejrzenia, kiedy ją zobaczyłem, jak przyszliście do mojej ambasady.
– Rozumiem! Życzę wam dużo szczęścia! – wydukał Krzysztof przez ściśnięte gardło.
– Dziękuję! I przyrzekam, że nie zapomnę uściskać Marynki!
 
Braterstwo
Wytworna limuzyna znikła w mroku traktu królewskiego. Krzysztof uzmysłowił sobie, że drży jak w febrze. Nadeszła jakaś zakochana para. Zawstydzony, skrył się w najbliższej bramie. Chciał się zaszyć jak najgłębiej. W mrocznym korytarzu średniowiecznej kamienicy, jak ślepiec wlókł się po omacku trzymając się ściany, aż natknął się na śmietnik. Przytknął policzek do obślizgłego muru i dał upust rozpaczy. Poczuł słony smak na spierzchniętych wargach. Kolana odmówiły posłuszeństwa i osunął się po spleśniałym murze.
Wtedy do jego uszu dotarło dziwne popiskiwanie. Na chwilę oprzytomniał i zobaczył leżącego przy kuble na śmieci śmiertelnie ranionego szczura. Choć nie lubił tych gryzoni, spojrzał na konające zwierzę z braterską sympatią i wyszeptał najczulej jak umiał:
– Dopadło cię, stary! Nawet nie wiesz, jak ja cię rozumiem.
 
Modlitwa
Resztką sił dowlókł się do Kościoła Mariackiego. Był jeszcze otwarty. W pierwszej nawie na prawo od głównego wejścia paliła się lampka nad portretem jego zaufanej Czarnej Madonny z Dzieciątkiem na ręku. Rozejrzał się wokół. Nie było nikogo. Obolały, upadły na duchu spojrzał Jej prosto w oczy i wymamrotał:
Pani Jasnogórska! Przyszedłem cię błagać o szczęście dla Ewy! I choć niełatwo mi to przychodzi, tylko Ty jedna wiesz, że Cię proszę szczerze! 
Gdy wracał do pustego domu, na rogu Rynku i Szewskiej minął jakiegoś chłopaka, który przygrywając sobie na gitarze nucił pod nosem piosenkę Lennona:
 
Love is real, real is love,
Love is feeling, feeling love,
Love is wanting to be loved.
Love is touch, touch is love,
Love is reaching, reaching love,
Love is asking to be loved.
Love is you,
You and me,
Love is knowing,
We can be.
Love is free, free is love,
Love is living, living love,
Love is needing to be loved.
 
Przyśpieszył raptownie, by uciec od raniących go słów tej przepięknej piosenki.

Retrospekcja
Jumbo Jet Lufthansy odbywający zamorski rejs Madryt – Rio de Janeiro – Brasilia szybował nad oceanem. W przyciemnionym wnętrzu podniebnego kolosa pasażerowie przysypiali znużeni miarowym pomrukiem silników. Tylko Ewa ani przez chwilę nie zmrużyła oka i ściskając Marynkę kurczowo za rączkę przemyśliwała podjętą decyzję. Po raz setny z rzędu tłumaczyła sobie, dlaczego musiała zostawić Krzysztofa.
Przecież po tym, jak mnie zastał u Bernarda, z którym mnie nic jeszcze wtedy nie łączyło, choć bym mu nie wiem jak wbijała do głowy, że się tam znalazłam jedynie, dlatego, by dotrzymać słowa danego Andrzejowi w zamian za Marynkę i tak by mi nie uwierzył. A jeśli nawet, to jak go znam, wcześniej czy później zazdrość wzięłaby górę nad zaufaniem i zacząłby drążyć, wypytywać o szczegóły, co nieuchronnie doprowadziłoby do sprzeczek i kłótni... I nie ma się, co łudzić. Ta nieodparta podejrzliwość zniszczyłaby naszą miłość. Więc lepiej było odejść zachowując w pamięci to, co było piękne – pocieszała się.
 
– Przynieść pani coś do picia? – spytała stewardesa.
– Tak, czyta pani w moich myślach! Poproszę o podwójną whisky z odrobiną coca - coli.
 
Sącząc chłodnego drinka kontynuowała rachunek sumienia: Przecież gdybym z nim została w Krakowie, to ta nasza miłość nie przetrzymałaby próby codzienności. Bo w tej cholernej komunie nigdy byśmy do niczego nie doszli. Wiem, jak go wychowano w domu i jestem pewna, że za żadne skarby nie zagrałby we wspólnej drużynie z tą czerwoną bandą. A to byłoby jednoznaczne z zarabianiem marnych groszy, za co moglibyśmy z trudem wegetować z miesiąca na miesiąc na granicy nędzy. Nie było żadnych widoków na przyszłość. Nie było też szans na wyjazd za granicę, bo zabrali mu paszport. - Poprosiła przechodzącą stewardesę o coś na ból głowy i ciągnęła dalej swoje rozważania: W Krakowie nie dostałabym pracy, bo tam nie było porządnego domu mody. I nie zniosłabym na dłuższą metę chamstwa, szyderstw, obelg i złorzeczeń jego ubeckich sąsiadów, tych ciągłych nalotów milicji i tych upokorzeń przed byle ormowcem z kolegium orzekającego. No i co najgorsze, tej koszmarnej niepewności, co przyniesie jutro.
 
– Proszę solidnie popić – zaleciła stewardesa, która przyniosła jej jakąś pigułkę i butelkę coca - coli.
– Dziękuję! Bardzo pani miła! – Ewa z najwyższym trudem wymusiła uśmiech i powróciła do swoich przemyśleń:
 
Kochałam go tak obłędnie, ponad własne życie i gdybym nie miała dziecka zdecydowałabym się na tę wegetację, byleby być blisko niego! Ale nie mogłam na to narażać Marynki! Mogłabym dla niego poświęcić absolutnie wszystko, byleby nie dziecko! Boże! Tylko ty rozumiesz, że nie miałam innego wyboru! Musiałam zdecydować, Krzysztof lub Marynka. Powiedz, że mnie rozumiesz! – jęknęła, unosząc ku niebu zapłakane oczy. Jezu! Dlaczego kazałeś mi się wyrzec miłości? Miłości o jakiej większość małżeństw nie ma bladego pojęcia. Dlaczego mi tę miłość najpierw darowałeś, potem pozwoliłeś się w niej bez reszty zatracić, a kiedy już stałam u bram raju kazałeś mi się jej wyrzec? Przecież ponoć jesteś dobry! Więc, do cholery, czemu jesteś tak okrutny?! - przygryzła wargi do krwi. Dlaczego musiałam tak skrzywdzić człowieka, który był sensem mojego życia? Dlaczego mnie zmusiłeś, bym go porzuciła? – zaciskała pięści, aż jej pobielały kostki. Dopiła łapczywie resztki mineralne. Boże! Co on teraz robi? Gdzie jest? Jak żyje? Co myśli? Co czuje? Czy jest zdrowy? – katowała się bez opamiętania.
I raptem zaczęły przelatywać jej przed oczami migawki, jakby zatrzymane w kadrze stop klatki, z najpiękniejszych chwil, jakie przeżyła. Zobaczyła go siedzącego z trzema staruszkami na balu kapitańskim na Batorym, to znów jak podchodzi do jej ławki, jak dotyka koniuszkami palców jej warg, jak płaczą oboje ze szczęścia, jak ją niesie na rękach, kiedy ją sztorm sponiewierał, jak się rozstają w Montrealu, jak wsiada do jej samochodu w Jankach, jak pędzi na łeb na szyję do Kazimierza; jak zadzwoniły sztućce, kiedy nie dotykając się wcale kochali się przy obiedzie, - powraca skądś zapach rosołu w ich krakowskim domu - widzi go z heblem w ręku, jak wystruguje meble – słyszy radosny śmiech szczęśliwego dziecka...
 
– Jezuuu! – krzyknęła rozpaczliwie chowając głowę w dłoniach.
– Źle się pani czuje? – pyta przestraszona stewardesa.
– Nie. Wszystko w porządku. To tylko zły sen!
– Co ci się śniło, mamusiu? – pyta przebudzona Marynka.
– Nic się nie martw się kruszynko. Pośpij jeszcze troszkę. Już niedługo zobaczysz Xaviera – uspokaja córeczkę tuląc ją do piersi.
 
– Za godzinę lądujemy – ogłosił pilot. – Pełne nasłonecznienie. Temperatura w rejonie lotniska plus trzydzieści pięć stopni Celsjusza.
 
Pewno już jedzie po mnie na lotnisko, - pomyślała o Bernardzie i powróciła do swoich medytacji: Przecież to los zrządził, że w krytycznym momencie, jak mi Andrzej uprowadził dziecko, pojawił się Bernard. Z początku ani mi do głowy nie przyszło, że coś dla niego znaczyłam. Był dla mnie urzędnikiem belgijskiej ambasady i tyle. A później, tyle dla mnie zrobił! Przecież to on mi pomógł odzyskać Marynkę. Załatwił przyśpieszoną wizę, wynajął mieszkanie w Brukseli, a potem, jak Andrzej mi oddał dziecko, stawiając diabelski warunek dał mi schronienie pod swoim dachem.
Skinęła na przechodzącą stewardesę:
– Czy mogę jeszcze raz to samo?
A po tym fatalnym zdarzeniu, jak mnie Krzysztof nakrył w jego domu był dla mnie istnym aniołem. Przywoływała z pamięci jak Bernard cierpliwie znosił wszystkie jej rozterki, histerie i fochy. O wszystkim pomyślał, na wszystko znajdował czas, byle mi tylko dogodzić. Tym właśnie mnie zdobył, bo po tych wszystkich koszmarach, zmaltretowana życiem znalazłam w nim bezpieczną ostoję. Jak mi się życie rozwaliło się w gruzy, on mi podał rękę. Przetrzymał najgorsze, jak ojciec przeczekujący okres dorastania córki. Był dla mnie jak ojciec, którego praktycznie nie miałam. I tym wygrał. Bo Krzysztof dał mi miłość szaloną, ale bez oparcia. Zaś Bernard zapewnił mi poczucie bezpieczeństwa. Fakt, że rozegrał sprytnie ten krytyczny moment...
 
Stewardesa rozniosła firmowe pomadki.
– Proszę zapiąć pasy! Za kilka minut schodzimy do lądowania obwieścił pilot.
- Boże! Jeszcze chwila i pęknie mi serce - wyszeptała zrozpaczona matka!
 
Krzysztof Pasierbiewicz
 
Poprzednie odcinki
 
Odcinek 1 - http://salonowcy.salon24.pl/652762,magia-namietnosci-odcinek-1
Odcinek 2 - http://salonowcy.salon24.pl/653924,magia-namietnosci-odcinek-2
Odcinek 3 - http://salonowcy.salon24.pl/655123,magia-namietnosci-odcinek-3
Odcinek 4 - http://salonowcy.salon24.pl/656229,magia-namietnosci-odcinek-4
Odcinek 5 - http://salonowcy.salon24.pl/657287,magia-namietnosci-odcinek-5
Odcinek 6 - http://salonowcy.salon24.pl/658332,magia-namietnosci-odcinek-6
Odcinek 7 - http://salonowcy.salon24.pl/659352,magia-namietnosci-odcinek-7
Odcinek 8 - http://salonowcy.salon24.pl/663294,magia-namietnosci-odcinek-8
Odcinek 9 - http://salonowcy.salon24.pl/664343,magia-namietnosci-odcinek-9
Odcinek 10 - http://salonowcy.salon24.pl/665542,magia-namietnosci-odcinek-10
Odcinek 11 - http://salonowcy.salon24.pl/666809,magia-namietnosci-odcinek-11
Odcinek 12 - http://salonowcy.salon24.pl/668102,magia-namietnosci-odcinek-12
Odcinek 13 - http://salonowcy.salon24.pl/669424,magia-namietnosci-odcinek-13
Odcinek 14 - http://salonowcy.salon24.pl/670679,magia-namietnosci-odcinek-14
Odcinek 15 - http://salonowcy.salon24.pl/672020,magia-namietnosci-odcinek-15
 
Następny odcinek w przyszły czwartek.

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura