Rok 1945. Nasz dom rodzinny. Autor notki na rękach Ojca. Mama w białej sukni. Pierwsza z lewej moja niania.
Rok 1945. Nasz dom rodzinny. Autor notki na rękach Ojca. Mama w białej sukni. Pierwsza z lewej moja niania.
echo24 echo24
733
BLOG

Dzień Matki. Rzecz o pryncypialnej wartości, jakże często nieuzmysłowionej!

echo24 echo24 Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 19

Z każdym rokiem życie staje się coraz bardziej szybkie i nijakie, zabiegani ludzie szukają pieniędzy i w owczym pędzie dążą do sukcesów nie mając czasu pomyśleć, jakie wartości w tym naszym krótkim życiu są rzeczywiście najważniejsze.

Więc pragnę przypomnieć, że w tym tygodniu przypada pryncypialnie ważne święto, jakim jest Dzień Matki, o czym wielu z tych zabieganych, albo wcale nie pamięta, albo sobie przypomina na chwilę. Więc postanowiłem napisać tę notkę, żebyście rozpoczynające się siedem dni potraktowali, jako „Wielki Tydzień” głębokiej refleksji nad tym, czym dla każdego człowieka jest matka. Notkę tę adresuję zarówno do tych, którzy Matkę jeszcze mają, lecz pęd do kariery, bądź lekkomyślność sprawiają, że brak im czasu, by o tym pomyśleć, a co za tym idzie docenić i uszanować skarb, jaki jeszcze posiadają, - ale zwracam się również do tych, którym już matki zabrakło, bo parafrazując Mickiewicza mogą już tylko powiedzieć: „Matko! Kochana Moja! Ty jesteś, jak zdrowie. Ile Cię cenić trzeba ten tylko się dowie, kto Cię stracił!”.

A teraz coś Państwu opowiem.

W roku 1967, jako 23-letni student wyjechałem za chlebem za wielką wodę i na samym początku mojego pobytu w Ameryce otrzymałem list z Polski ze straszliwą wiadomością. Był piątkowy wieczór. Po tygodniu niewolniczej orki wracałem do domu marząc by się na chwilę położyć. Niestety, ciotka, u której mieszkałem kątem miała gości. Przyszły do niej kumy z domu pogrzebowego i pan Adam, absztyfikant, samotny, zrzędliwy emeryt, który, pisał ciotce listy do krewniaków w Polsce. No to mam wieczór z głowy, pomyślałem.

Ciotka podała mi wystygły obiad zaznaczywszy, że: „taki kawałek porku kosztuje u buczera ponad pół dolara” i wróciła do swoich kum. W chwili, kiedy z trudem przełykałem ostatni kawałek zimnej wieprzowiny ciotka oznajmiła: – Acha, Chris! Przyszedł list do ciebie!

Rozerwałem kopertę ciekaw wieści, co słychać u mamy w Polsce. Przeczytałem pierwsze zdanie i poczułem, że krew spływa mi do nóg, a świat się zapada w jakąś czarną czeluść. W liście stało napisane, że mama nie żyje. Musiałem bardzo zblednąć, bo raptem zrobiło się cicho. – Stało się coś złego? – zapytał po chwili pan Adam. – Umarła mi mama – odparłem nieswoim głosem. Zapadło milczenie. A jaka była stara? – przerwał ciszę absztyfikant ciotki.  Miała pięćdziesiąt trzy lata – jęknąłem. – No good! No good! Szkoda! Trochę za wcześnie umarła, bo mogła jeszcze parę lat popracować – zaskrzeczała ciotka.

Na słowo „popracować” z trudem się powstrzymałem, żeby jej nie wygarnąć. Chyba się przesłyszałem? To babsko powiedziało „popracować”, nie „pożyć”! Siedziałem odrętwiały nie wiedząc, co ze sobą począć. Ta Ameryka to kraj jakichś totalnie pomylonych ludzi! Liczysz się, póki harujesz! Przestajesz tyrać, umieraj! Ciocia ci machnie makijaż w domu pogrzebowym, a potem do pieca, zrobić miejsce innym, by mogli tyrać w tym obłędnym kieracie. Poczuwszy cisnące się do oczu łzy uciekłem do swojej nory. Rzuciłem się na łóżko i miętosząc w dłoni list obwieszczający straszliwą wiadomość, zwinąłem się w kłębek gryząc z rozpaczy poduszkę. 

Płakałem bardzo długo, a jak trochę ochłonąłem uprzytomniłem sobie, że nigdy przedtem tak nie rozpaczałem, że kompletnie nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo kocham matkę. Boże! Ileż razy byłem dla niej niedobry – katowałem się ogarnięty wyrzutami sumienia. Często mnie drażniła. Były dni, że jej unikałem zamykając się w swoim pokoju. Złapałem się za głowę. Jezu!!! – Straciłem na zawsze matkę! Nie mam już na świecie nikogo bliskiego!

Kiedy tak siedziałem zdruzgotany z kuchni dobiegł ochrypły głos ciotki: – Chris! No chodźże do nas! Trzeba porozmawiać! Goście mieli chmurne miny, jak ława przysięgłych przed ogłoszeniem wyroku. Czułem, że są po naradzie. – Już zdecydowaliśmy – obwieściła ciotka. W Polsce już nie masz nikogo i najlepiej będzie, jak zostaniesz w Ameryce. Na początku trochę ci pomożemy, a jak staniesz na nogi, oddasz nam pieniądze. Jak będziesz solidnie pracował nie myśląc o głupstwach, to w Ameryce nie zginiesz. Chciałem coś powiedzieć, lecz ciotka mi przerwała w pół słowa: – Aha! Jeszcze jedno! Jak będziesz pisał do Polski, to nie zapomnij wspomnieć tej naszej kuzynce z Myślenic, co znała twoją matkę, by sobie po niej wzięła lokówki do włosów, które w zeszłym tygodniu posłałam twojej matce w paczce. Kompletnie mnie zamurowało, a ciotka jak gdyby nic, włączyła telewizor na pełny regulator, zaś goście zajadając chipsy zaczęli rechotać, bo akurat zaczynał się show jakiegoś znanego komika.

Tego już było za wiele. Pojąłem, że to nie moje miejsce i nie moi ludzie. Słowa: „Nie zapomnij o lokówkach” przewiercały mi mózg. Spakowałem walizkę i bez słowa wyruszyłem w kompletnie mi nieznane Chicago, rozświetlone kolorowymi neonami przed Bożym Narodzeniem 67.

Po dwóch latach wróciłem do Polski. „Taszcząc wielką walizę drapałem się na ostatnie piętro, skąd przed dwoma laty wyszedłem z mamą, która ze mną pojechała do Gdyni, bo, jak uznała „musi mnie bezpiecznie wsadzić na pokład Batorego”. Gdy przekręcałem klucz w zamku poczułem, że serce podchodzi mu do gardła. W mieszkaniu panował półmrok, bo zasłony były zaciągnięte. Kiedy odsłoniłem okna pierwszym, co rzuciło mu się w oczy były porozrzucane na moim biurku notatki z wykładów.

Wszystko wygląda tak, jakbym stąd wyszedł przed chwilą, pomyślałem. Uderzyła mnie nieznośnie martwa cisza. To niemożliwe, że mama umarła! Nie docierało do mnie, że jej już nigdy nie zobaczę. Miałem wrażenie, jakby gdzieś wyjechała i wróci za chwilę.

Wszedłem do jej pokoju. Na krześle obok w pół otwartej szafy leżały trzy kapelusze. No tak! Cała mamuśka, jak zwykle nie wiedziała, który założyć – pomyślałem. Obrzuciłem wzrokiem pokój i spostrzegłem na stole popielniczkę z niedopalonym giewontem bez filtra zatkniętym w srebrnej lufce, którą mama dostała od taty. I raptem dotarło do mnie, że ona już nigdy tej lufki nie weźmie do ręki. Upadłem ciężko na odsunięte od stołu krzesło. Boże! – przecież to ona je odsunęła wychodząc w ostatnią drogę - ciarki przeszły mi po plecach. Otarłem spocone czoło. Odrętwiały, do ściany przyciśnięty i w siebie wklęśniety długo jeszcze siedziałem wpatrzony w lufkę z wygrawerowanym napisem „Ukochanej Zosi w dniu imienin Minek”. Skuliłem się w sobie i wymamrotałem przez łzy: Zostało mi jeszcze tylko parę miesięcy do skończenia studiów. A ty tak mamo marzyłaś, żeby zobaczyć mój dyplom magisterski!

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki)

Post Scriptum

Przed trzema godzinami odszedł od nas za zawsze Zbigniew Wodecki. gdy usłyszałem tę smutną wiadomość, jak trochę ochłonąłem przypomniałem sobie, czym dla Zbyszka była jego ukochana Matka - vide: 

http://www.tczewska.pl/wiadomosci/205,zbigniew-wodecki-dzieki-matce-poznalem-sens-slowa-milosc

Przyzwoity człowiek był z tego Wodeckiego.

Post Post Scriptum

Administratorzy portalu salon24 zakwalifikowali tę notkę w kategorii "Rozmaitości - Osobiste". Ja zaś myślę że notka powinna być zamieszczona w kategorii "Kultura - Wartości uniwersalne".

Pozdrawiam Adminów serdecznie.



echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości