echo24 echo24
1402
BLOG

Rzecz o fantasmagorycznych dąsach rozkapryszonych jurystów

echo24 echo24 Sądownictwo Obserwuj temat Obserwuj notkę 11


Środowisko prawnicze zapowiada na jutro akcję wyrażania przez sędziów sprzeciwu wobec reform planowanych przez resort sądownictwa nowej władzy. Ma ona polegać na ogłoszeniu w samo południe 30-minutowej przerwy w rozprawach - vide:

http://prawo.gazetaprawna.pl/artykuly/1034334,ziobro-dla-dgp-protest-sedziow-uderza-w-zwyklych-polakow.html

A mnie się jako żywo przypomniało pewne dystynktywne zdarzenie w pewnym sensie tłumaczące nieprzystojnie histeryczne rozsierdzenie legalistycznego światka.

Otóż tak się złożyło, że od zarania lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku miałem przyjemność celebrować z ówczesnymi Przyjaciółmi urokliwą świąteczną tradycję. Co roku, przed Bożym Narodzeniem, w wigilię Wigilii, spotykaliśmy się w secesyjnej sali kolumnowej krakowskiego hotelu Pollera by przełamać się opłatkiem. Nasza kompania składała się wówczas ze starannie oddestylowanych ambasadorów elitarnych sfer Wszechnicy Jagiellońskiej, w znakomitej większości akademików Wydziału Prawa i Administracji UJ. Znaliśmy się głównie z szaleństw narciarskich w Kotle Goryczkowym, krakowskich kortów tenisowych i odbywanych, co roku za komuny „Balów Palestry”. Były to serdeczne, przyjacielskie spotkania odbywane z rzadko już spotykanym pietyzmem podług nad wyraz wytwornej etykiety. Służba hotelowa ustawiała w podkowę strojnie zastawione stoły zasłane wykrochmalonymi, śnieżnobiałymi obrusami. Na proscenium puszyła się pięknie ubrana choinka. A kapituła naszej grupy wywodząca się z awangardy Teatru Cricot2 Tadeusza Kantora miała swoje, od zawsze te same honorowe miejsca przy świątecznym przy stole. Odświętnie ubrani, po krótkim entrée na stojąco zasiadaliśmy rokrocznie do uroczystego podwieczorku. Wszyscy mówili półszeptem. Czuło się podniosły nastrój oczekiwania na moment podzielenia się opłatkiem, a na sali panowała atmosfera podobna tej w kościele tuż przed podniesieniem. A gdy nadchodziła chwila świętego dla Polaków obrządku wszyscy wstawali od stołu z listkami opłatka w ręku i życzyli sobie wszystkiego, co najlepsze i najszczersze.

Usługiwał nam niezmiennie od lat niejaki pan Józef – starej daty kelner, który mi pewnego razu powiedział, że choć dawno już powinien był pójść na emeryturę, to tak naprawdę wciąż pracuje za naszą przyczyną, gdyż jak się wyraził: „ja przez cały rok na was czekam, bo tworzycie państwo towarzystwo, które mi jak żywo przypomina przedwojenne czasy, kiedy dama była damą, a pan był panem rzeczywiście”.

I trwała ta nasza piękna tradycja całymi latami, aż nadszedł czas, kiedy Bóg pokarał Polaków wolnością wspartą o system wolnorynkowy i zaczęła się tak zwana „transformacja”. Starsi zapewne pamiętają hasła, jakie lansowali wówczas beneficjenci okrągłego stołu: „bierzcie sprawy w swoje ręce”, „liczy się tylko przyszłość i pomnażanie kapitału”, „niewidzialna ręka wolnego rynku rozwiąże wam wszystkie problemy”, „liberalna Polska receptą na szczęście…”

Jak się później przekonałem, wielu moich przyjaciół wzięło sobie owe hasła głęboko do serca, a ja jeszcze wtenczas nie miałem pojęcia, że w tym czasie, kiedy jedni się bili z ZOMO o wolną Polskę, inni w zaciszu swoich gabinetów naukowych tworzyli na sępa obłudne pryncypia Trzeciej Rzeczpospolitej. Bowiem ci oddani w przeszłości wyłącznie nauce, z dziada pradziada profesorowie prawa wraz z gwiazdorami krakowskiej palestry pozakładali firmy kancelarie prawne świadczące usługi prawne dla raczkującego wówczas „biznesu”. No i raptem, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki bractwo, które od zawsze jeździło rozklekotanymi „maluchami”, a w porywach trabantami nabytymi za stosowny talon, przesiadło się do luksusowych „audic” i „beemek” z serii 700. I nie byłoby w tym absolutnie nic złego, gdyby nie nieszczęście, że powąchanie pieniędzy wyzwoliło z nich nieznane mi wcześniej instynkty. Bowiem nowe realia skłoniły ich do wejścia w zażyłe stosunki ze swoimi klientami, a mówiąc dokładniej byłą nomenklaturą Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, a de facto z post-komuszą sitwą geszefciarzy o ubeckich korzeniach, którzy w czasie transformacji przepoczwarzyli się w sektę „nowofalowych biznesmenów”, których historia zapamięta z tego, że do garniturów z Vistuli nosili białe frotowe skarpetki, a z czasem ta szemrana ferajna przeróżnej proweniencji zbirów zaczęła się panoszyć w eleganckim towarzystwie z markowymi cygarami w zębach, choć aromatu Cohiby do dziś nie odróżnia od swądu skisłego ogórka.  

Aż nadszedł rok, kiedy moi wieloletni przyjaciele postanowili wyjść naprzeciw „nowym czasom” i zaprosić na opłatek do Pollera swych „nowych znajomych”. Przedstawienie zaczęło się już w hotelowej szatni, gdzie odbył się pokaz, obowiązkowo długich po kostki futer z norek, syberyjskich soboli, ocelotów - reszty wykrzykiwanych na głos nazw kosztownych okryć nie zapamiętałem. Poprawiwszy makijaże i klapy garniturów od Bossa „elita” polskiego „biznesu” wlała się do hotelowej sali kolumnowej zasiadając bez żenady na honorowych miejscach zwyczajowo przeznaczonych dla kapituły jagiellońskiego salonu. Jeden z „biznesmenów” chciał za wszelką cenę zaistnieć w nowym towarzystwie i ryknął na całe gardło: „Kelner!!!”... Pan Józef, jak zawsze w kremowym smokingu wyrósł obok niego jak spod ziemi ze słowami: „do usług szanownego pana”… Gdzie jest wódka!!! – ryczał nowofalowy bonza… „Najmocniej szanownego pana przepraszam, ale myślałem, że jak zwykle podam po opłatku” – skłonił się grzecznie pan Józef. Po jakim opłatku!!! – wrzasnął podkręcony parweniusz. Żeby mi tu zaraz było na stole parę flaszek!!! Ja płacę! Zrozumiano???... „Jak szanowny pan sobie życzy” – skłonił się uprzejmie stary kelner.

Z niepomiernym zdumieniem stwierdziłem, że gros moich przyjaciół wychowanych w zdawało się niezmiennie szarmanckich manierach nie reaguje na to rynsztokowe zachowanie znakomicie się czując w nowym towarzystwie i w przeciwieństwie do zwyczajowych pogaduszek prowadzonych w atmosferze cienkiego dowcipu i frywolnej galicyjskiej plotki, głównym tematem dyskusji stały się chełpliwe opowiastki ile też gwiazdek miał hotel na wyspach, skąd właśnie wrócili, jak wiele kafelków Versace mają ich żony w łazience i ile działek zakupili na Majorce. Z zażenowaniem patrzyłem jak utytułowani prawnicy mizdrzą do swoich przaśnych klientów. A gdy spozierałem prześmiewczo w ich kierunku unikali moich spojrzeń.

Grupa biznesowa stawała się coraz bardziej hałaśliwa, a niegdysiejsza uroczyście podniosła atmosfera naszych opłatkowych spotkań sczezła jak niegdysiejsze śniegi przemieniwszy się w bazarowy harmider, przez który przebijał się prostacki rechot rozkręconych „biznesmenów” i chichot nadskakujących im prawników i białogłów im towarzyszących. A gdy nadeszła pora podzielenia się opłatkiem, zbratane towarzystwo poklepując się poufale po plecach w sposób, jaki znamy z salonów brukselskich zaczęło sobie pośpiesznie składać sztampowe życzenia, by, czym prędzej powrócić do rozmów, kto, ile, gdzie i jakim sposobem…, jak ominąć niewygodne przepisy w białych rękawiczkach, jakim mykiem wygrać przetarg, jak sprywatyzować firmę na najkorzystniejszych warunkach dla zagranicznego inwestora i tak dalej - wszystko oczywiście podług litery prawa.

Ja zaś przypomniałem sobie o naszym kelnerze i jak co roku poszedłem z opłatkiem na zaplecze by złożyć życzenia panu Józefowi, który siedział zafrasowany przy kuchennym stole jakiś taki skulony i w siebie wpełznięty. Panie Józefie! Z życzeniami do pana przychodzę! – krzyknąłem od progu. Pan Józef wstał ciężko od stołu i z gorzkim uśmiechem na twarzy odpowiedział: „Ja też, panie Krzysztofie życzę panu wszystkiego najlepszego, a przy okazji chciałbym się z panem pożegnać”. Widać było, że z trudem opanowuje wzruszenie. Co się stało panie Józefie? – zapytałem. Coś ze zdrowiem nie tak??? Stary kelner przez dłuższą chwilę milczał, aż zebrał się w sobie i wykrztusił przez ściśnięte gardło: „ze zdrowiem proszę szanownego pana dzięki Bogu wszystko dobrze, lecz niech się pan na mnie nie obrazi, ale wie pan, czas mi już pójść na emeryturę, bo  to już nie moje miejsce i nie moi ludzie, gdyż to już nie to samo towarzystwo”.

Choć "prawnicze opłatki" odbywają się do dnia dzisiejszego, więcej już do Pollera nie poszedłem.

A gdy założyłem prawicowy blog w kontrze do ograbiających Polskę rządów Platformy Obywatelskiej salon podwawelskiego Krakówka uznał to za niewybaczalną zdradę i wydał na mnie swoisty wyrok śmierci towarzyskiej, a dawni koledzy obłożyli mnie klątwą za sprzeniewierzenie się sakramentowi poprawności politycznej naznaczając czarną owcę piętnem ostracyzmu i zmową milczenia. Nigdy nie zrozumiecie Państwo, jak wynaturzoną nienawiścią zapałali do mnie moi dawni przyjaciele jedynie za to, że opowiedziałem się publicznie po prawej stronie polskiej sceny politycznej. Do dziś, jak mnie widzą na ulicy czerwienieją, jak indory i prychają na mój widok, jak to mają zwyczaj czynić wiejskie baby na widok cudaka, co to po wsi w gaciach łazi. A jakiś czas temu jeden z nich do mnie zadzwonił i wygarnął, cytuję: „Krzysiek! Co się z tobą stało? Co ty tam wypisujesz na tym twoim blogu? My się musimy za ciebie wstydzić! Więc pamiętaj, że jak byś kiedyś znalazł się w biedzie, to nie licz, że krakowscy prawnicy ci pomogą, a lekarze wyleczą”.

Jeśli mnie, skromnego blogera tak zwierzęco nienawidzą to spróbujcie sobie Państwo tylko wyobrazić, co czują w stosunku do ministra Ziobro, który jest ich byłym studentem i na domiar złego teraz może… - w tym miejscu lepiej skończę notkę, bo tu nie o pieniądze idzie, lecz o urażone ambicje celebrytów jagiellońskich, którym się przez całe dekady wydawało, że mają wyłączność na kluczowe stanowiska w polskim wymiarze sprawiedliwości.

A tu nie dość, że ich student Duda został prezydentem, to jeszcze do tego ich student Ziobro ponownie awansował na szefa ich resortu. Sodoma i Gomora!

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki, członek grupy inicjatywnej krakowskiego oddziału Akademickiego Klubu Obywatelskiego (AKO) im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego)

Post Scriptum

W świetle kardynalnych błędów popełnionych ostatnio przez PIS do pewnego stopnia rozumiem wzburzenie moich byłych kumpelek i kumpli sprzed roku 1989, co jednak nie usprawiedliwia ich wynaturzonej nienawiści w stosunku do ludzi inaczej niż oni myślących.

Post Post Scriptum

Dzisiejsza notka to mój mój tekst z roku 2012 pt. "Stary kelner", który powtórzyłem przy okazji dzisiejszego strajku sędziów - vide: http://salonowcy.salon24.pl/471353,stary-kelner


echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo