echo24 echo24
3064
BLOG

„Kandydat na TW”. Dyshonor, czy powód do chwały?

echo24 echo24 Polityka historyczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 50


Drodzy Goście i Komentatorzy mojego blogu!

Uprawiający od z górą trzech lat na moim blogu uporczywy trolling, emerytowany profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Jan Woleński, w komentarzach do mojej notki pt. „Ale ciacho!”

– vide:

    http://salonowcy.salon24.pl/764792,ale-ciacho

dopuścił się wyjątkowo z punktu widzenia moralno etycznego niegodnej insynuacji.

Otóż, jak stali czytelnicy mojego blogu wiedzą, prof. Jan Woleński komentujący u mnie pod własnym imieniem i nazwiskiem, ale także kryjący się za coraz to innymi nickami, prowadzi od dawna na moim blogu sam ze sobą dyskusje mające na celu zdeprecjonowanie mnie, jako autora mojej internetowej witryny.

I tak, w przypadku wspomnianej wyżej notki pt. „Ale ciacho!”, wystawiony „na rybkę” komentator piszący pod nickiem @Jan Wieczorny napisał w komentarzu, że autor blogu Krzysztof Pasierbiewicz figuruje w właśnie odtajnionych archiwach zbioru zastrzeżonego IPN, jako „kandydat na tajnego współpracownika”, sugerując niedwuznacznie, iż autor niniejszego blogu współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa. Zaś komentator @Jan Woleński wdał się z nim  ochoczo w porozumiewawczo aluzyjną dyskusję (na wszelki wypadek, gdyby komentatorzy @Jan Woleński i @Jan Wieczorny usunęli swoje komentarze – skopiowałem je sobie, do czego także namawiam Administratorów portalu Salon24).

A teraz wyjaśniam, co następuje:

Zakwalifikowanie mnie przez SB do kategorii „kandydat na tajnego współpracownika” absolutnie mnie nie dziwi, ponieważ od roku 1971 aż do upadku komuny byłem bezskutecznie, powtarzam BEZSKUTECZNIE, przez kilkanaście lat rozpracowywany i inwigilowany przez komunistyczne służby celem nakłonienia mnie do współpracy z czerwonymi, której nigdy, powtarzam NIGDY nie podjąłem, - co można sprawdzić.

Komunistyczne służby chciały mnie pozyskać, ponieważ tak się złożyło, że w latach siedemdziesiątych poznałem osobiście i zaprzyjaźniłem się z wieloma dyplomatami zachodnimi urzędującymi wtenczas na placówkach w Warszawie, co bez większej przesady dla służb wtedy znaczyło mniej więcej tyle, jakbym dziś znał wszystkich w US Secret Servece, a więc byłem dla ówczesnych służb nie byle, jaką gratką.

Służby próbowały mnie pozyskać trój-torowo i inwigilowały mnie równocześnie: Milicja Obywatelska, Służba Bezpieczeństwa i agenci wywiadu.

Moją heroiczną walkę z usiłującymi mnie zwerbować służbami opisałem w powieści autobiograficznej pt. „Magia namiętności”, którą w roku 2011 wydało krakowskie, patriotyczne Wydawnictwo ARCANA – vide:
http://www.portal.arcana.pl/Wielka-milosc-w-powiesci...
oraz
http://www.portal.arcana.pl/Te-niewiarygodna-historie...

Niestety cały nakład tej powieści się już wyczerpał, ale powieść tę opublikowałem w odcinkach w Internecie na swoim blogu – vide:
Odcinek pierwszy:
http://www.portal.arcana.pl/Te-niewiarygodna-historie...
Odcinek ostatni:
http://www.portal.arcana.pl/Te-niewiarygodna-historie...

Publikowaną na moim blogu w odcinkach powieść „Magia namiętności” systematycznie i z jakąś zdziczałą furią atakował właśnie prof. Jan Woleński, usiłując to świadectwo draństwa komuny zdeprecjonować, wyśmiać i wyszydzić w setkach komentarzy, co każdy może łatwo sprawdzić.

I już na koniec pragnę powiedzieć, iż pomijając jego wyjątkowo zaangażowaną przeszłość pezetpeerowskiego aktywisty na Uniwersytecie Jagiellońskim i zdecydowanie anty-lustracyjną postawę opowiadającą się de facto za uniemożliwieniem naukowcom dociekania prawd historycznych, czemu wielokrotnie dawał wyraz na łamach Gazety Wyborczej, o pomstę do Boga woła knajacko-maglarski styl dodanych do mojej notki pt. „Ale ciacho!” (http://salonowcy.salon24.pl/764792,ale-ciacho ) ponad trzydziestu komentarzy autorstwa profesora Jana Woleńskiego, podług Wikipedii „etyka i teoretyka prawdy”, przez wiele lat pełniącego funkcję UWAGA!!! – przewodniczącego (Sic!) Komitetu Etyki w Nauce Polskiej Akademii Nauk – vide: http://www.ken.pan.pl/index.php?option=com_content...

A oto stosunkowo najbardziej eleganckie z komentarzy przewodniczącego Komisji Etyki w Nauce Polskiej Akademii Nauk: 

Pan Pasierbiewicz to już tak ma, że jak ktoś puści bąka w jego obecności, tym samym uskutecznia standing ovation na cześć niegdysiejszego króla strzelców epopei helskiej balangi.
19 marca 2017 15:23
i inny przykład:
Jan Woleński
Cóż, nie wiedzący komu wejść, chwyta się pierwszego lepszego odbytu.
15 marca 2017 10:47

Przykro mi to mówić, ale rzeczone komentarze prof. Jana Woleńskiego swym stylem, treścią i zacięciem do pokrętnej manipulacji do złudzenia przypominają donosy, jakie ubecja pisała na mojego Ojca Akowca w latach stalinowskich, zanim go wykończyło dwóch ubeków pochodzenia żydowskiego.

Tak. Tak. Takich uczonych, Polska Akademia Nauk wybiera na przewodniczących swoich komisji reprezentujących w kraju i zagranicą tę szacowną Instytucję naukową.

Resztę dopowiedzcie sobie Państwo sami.

dr inż. Krzysztof Pasierbiewicz (bloger Echo24, członek grupy inicjatywnej krakowskiego oddziału Akademickiego Klubu Obywatelskiego (AKO) im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego)

Post Scriptum

Niżej dwa fragmenty z mojej powieści autobiograficznej pt. „Magia namiętności”, cytuję:

„Kuszenie 
Krzysztof dniami i nocami czekał na telefon. Bardzo się denerwował, czy uda się akcja odbicia Marynki. Martwił się o Ewę, która miała działać w pojedynkę, w obcym kraju, a jeszcze do tego jako intruz zza żelaznej kurtyny. Bał się, żeby jej Belgowie nie wsadzili do więzienia w razie niepowodzenia planowanej akcji. Mniej więcej w tydzień po wyjeździe Ewy odezwał się wreszcie telefon.
– Halo!!! – krzyczał zadyszany do słuchawki, gdyż jak szalony biegł do telefonu.
Niestety, w słuchawce rozległ się nieznany męski głos:
– Dzień dobry! Czy to pan Krzysztof?
– Tak! A kto mówi?
– Mam na imię Zygmunt – przedstawił się nieznajomy. – Jestem oficerem Służby Bezpieczeństwa i chciałbym się z panem spotkać, nie muszę chyba dodawać, że służbowo.
– A mogę wiedzieć, o co chodzi? – warknął Krzysztof.
- To nie jest rozmowa na telefon! – odpowiedział tajemniczy rozmówca i zaproponował: Nie chcę pana fatygować do nas do urzędu, więc może umówmy się w mieście. I nie czekając na odpowiedź, napomknął uprzejmie, acz nieustępliwie: – Proszę nie odmawiać, bo i tak będziemy musieli się spotkać! Czy ma pan jakąś ulubioną kawiarnię w Krakowie?
Totalnie zaskoczony Krzysztof, wyjąkał:
– No, nie wiem. Jeśli to rzeczywiście konieczne, możemy się spotkać w „Zalipiankach”, wie pan, na rogu Szewskiej, przy Plantach.
– Dobrze znam to miejsce – pochwalił się esbek. – Czy może być jutro o piątej – spytał w drażniąco poufałym tonie.
– No, czy ja wiem, w zasadzie tak – wyjąkał Krzysztof.
Świetnie! To do zobaczenia! – ucieszył się tajniak. – Będę czytał „Dookoła Świata”. 
Co te sukinsyny mogą chcieć ode mnie?– zastanawiał się w drodze do „Zalipianek”. – Pewno ten ubek z parteru napuścił ich na mnie, albo chcą zwerbować młodego naukowca?
W kawiarni, przy stoliku pod oknem siedział niepozorny jegomość zajęty czytaniem kolorowego tygodnika.
– Witam pana, panie Krzysztofie! – esbek zerwał się od stolika w judaszowych ukłonach.
Skąd ten skurwiel mnie zna?! – zdziwił się  Krzysztof i spytał:
– Pan Zygmunt? Nieprawdaż?
– Tak, we własnej osobie! – łasił się z przymilnym uśmieszkiem esbek.
Był to z lekka ryżawy albinos, o białych rzęsach, bladej, piegowatej twarzy i świdrującym spojrzeniu. Miał na sobie odstręczający garnitur z tłoczonej krempliny, koszulę nonajron i kwiecisty krawat.
– Czy mogę wiedzieć, o co chodzi? – spytał oschle Krzysztof.
– Już panu wyjaśniam – odparł esbek przyciszonym głosem, mrugnąwszy porozumiewawczo. – Ale na samym wstępie chciałbym pana prosić, żebyśmy rozmawiali dyskretnie. Wie pan, jak jest, panie Krzysiu, po co goście przy innych stolikach mają wiedzieć, o czym rozmawiamy.
– Nie mam nic do ukrycia i nie widzę powodu, bym się miał krępować! – odparował rozdrażniony Krzysztof, bowiem odkąd ubecja zamęczyła mu w dzieciństwie ojca czuł awersję do kapusiów. Wciąż miał w pamięci, jak bezpieka bezustannie wpadała do domu z rewizjami, za każdym razem zabierając tatę.
Jak przez mgłę pamiętał potajemne spotkania ojca z kolegami z AK. Nadal brzmiały mu w uszach ostrzeżenia rodziców, by nie rozmawiał z nikim na ulicy, a broń Boże komukolwiek wspomniał, że się w domu słucha radia. Wryła mu się w pamięć instrukcja, jaką mu bezustannie powtarzano: „Jakby podszedł do ciebie ubek na ulicy, masz nabrać wody w usta i nie odpowiadać na żadne pytanie”.
– No dobrze! Rozumiem! – spuścił z tonu esbek, który choć nie należał do orłów, nie był aż takim głąbem, by nie wyczuć poirytowania rozmówcy.
– Coś podać? – spytała spocona, pyzata kelnerka w regionalnym stroju.
– Co pan sobie życzy? Kawkę? Koniaczek? A może ciasteczko? – przymilał się esbek.
Krzysztof nic nie odpowiadał. Esbek, ukazawszy w obleśnym uśmiechu koślawe, pożółkłe zęby wystające z odsłoniętych dziąseł, namawiał:
– Mają tu świetną pliskę. Proszę się nie krępować! Ja płacę!
– Nie, dziękuję bardzo – odmówił grzecznie Krzysztof.
– Może jednak? – nie ustępował funkcjonariusz.
Za Boga nie upadnę tak nisko, żeby ten kutas mi stawiał, powtarzał sobie w myślach Krzysztof.
Esbek przystąpił do rzeczy:
– Drogi panie Krzysztofie! Nie będę ukrywał, że jesteśmy panem poważnie zainteresowani! Obrzydliwie cmoknął i położył na stoliku skajową aktówkę, skąd wyjął grubą, szarobrązową kopertę:
– Proszę! Niech pan sobie przejrzy! Bez pośpiechu! Mamy dużo czasu!
Ubol zajął się siorbaniem lurowatej kawy.
Krzysztof zajrzał do koperty, gdzie znalazł spory plik fotografii. Już na pierwszy rzut oka spostrzegł osłupiały, że są to zdjęcia robione na rautach w ambasadach, konsulatach i prywatnych domach warszawskich dyplomatów, gdzie tyle razy bywał.
Kiedy się przyjrzał bliżej, stwierdził z biciem serca, że na każdym zdjęciu jest on, a to w towarzystwie Ewy, a to Bernarda, bądź innych przyjaciół z korpusu dyplomatycznego. Poczuł drżenie rąk, co niestety nie uszło uwadze obserwującego go bacznie tajniaka, który siorbiąc herbatę spojrzał na Krzysztofa z nieskrywaną satysfakcją:
– A widzi pan! Miałem rację, jak panu mówiłem, że nie chcę być gołosłowny.
Coraz bardziej zdenerwowany, Krzysztof główkował: O kurwa! To już nie przelewki! Skąd oni mają takie zdjęcia? Przecież na tych wszystkich rautach byli wyłącznie zaproszeni goście! Nie było tam innych Polaków, oprócz mnie i Ewy! Czyżby bezpieka miała wtyczkę wśród zachodnich dyplomatów?!
Widząc, że ubek czeka na odpowiedź, przytaknął z miną chojraka:
– Faktycznie, nie był pan gołosłowny. Ale co z tego?
– Nic! – odparł tajniak patrząc mu bezczelnie w oczy. – Chciałem panu tylko udowodnić, że, co, nie, co o panu wiemy.
– No, nie da się ukryć!
– A może jednak po małym koniaczku?
– Nie, dziękuję bardzo! – Krzysztof przypomniał sobie, jak ojciec przestrzegał, że trzeba odmawiać używek w czasie przesłuchania.
– Nie będę namawiał – wycofał się esbek. – Więc pozwoli pan, że przejdę do rzeczy.
– Słucham! 
– Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale chciałbym panu uświadomić, iż obecnie w Polsce jest zaledwie kilka osób o takich koneksjach w kręgach dyplomacji. No i wie pan...
– Mówiłem już! Wybijcie sobie z głowy jakąkolwiek współpracę! – przerwał mu obcesowo Krzysztof. – Jak mnie macie na oku, to z pewnością wiecie, kim był mój ojciec.
Z trudem opanowując wzburzenie ciągnął dalej:
– To był szlachetny człowiek, wielki patriota, który żył w kulcie wiary, honoru i ojczyzny. Dlatego, w imię jego pamięci mówię panu, że choćbyście mnie mieli zamknąć, zapomnijcie raz na zawsze, bym dla was pracował.
– Wiemy o pańskim ojcu więcej, niż się panu zdaje – ciągną dalej niewzruszony szpicel. – Więcej, jestem nawet skłony przyznać panu rację! – spojrzał na Krzysztofa poufale, co go jeszcze bardziej rozjuszyło.
Ubek zrobił minę niewiniątka:
– Bo wie pan! Nie musi pan od razu z nami współpracować. Ale od czasu do czasu, drobna informacja. Wie pan! Pana to nic nie kosztuje, a dla nas każdy szczegół jest na wagę złota. Nie musiałby pan nawet nic podpisywać.
– Nigdy wam nic nie powiem! Nigdy! Za żadne skarby świata! Odwalcie się ode mnie! – krzyknął Krzysztof, aż się odwrócili goście przy sąsiednich stolikach.
– Jak pan sobie życzy – podwinął ogon esbek. – Ale ja na pańskim miejscu bym się zastanowił. Proszę pamiętać, że my też moglibyśmy panu trochę pomóc – dodał, udając zainteresowanie swym brudnym paznokciem małego palca.
– Wy możecie mi pomóc! Ha, ha, ha! – zachichotał nerwowo Krzysztof.
– No, wie pan, mamy informacje, że jest pan w bliskich stosunkach z panią Ewą, słynną warszawską modelką.
Krzysztof zagotował:
– Tego już za wiele! Gówno wam do tego!
– Niech się pan nie unosi! – uśmiechnął się pan Zygmunt i podsunął mu szklankę kryniczanki.
Szczwany kapuś przemówił z udawanym współczuciem:
– Wiemy, że się wam nie przelewa. Przecież, jako asystent stażysta zarabia pan, co kot napłakał, a pani Ewa przerwała pracę w modzie, zgadza się?
– No tak, ale co to ma do rzeczy? – zżymał się Krzysztof.
Pan Zygmunt pochylił się ku niemu i poufałym szeptem spytał:
– A co by pan powiedział na to, że mogłoby się dla was znaleźć wygodne mieszkanko w samym centrum Warszawy, a jeszcze do tego dobrze płatna posada dla pana, jak trzeba, to w wyuczonym zawodzie? I nie czekając na odpowiedź, wyciągnął asa z rękawa:
– Jesteśmy to w stanie załatwić w ciągu trzech tygodni!
Krzysztof czuł wzbierający w nim gniew:
- A to podły, cyniczny skurwysyn! Wiedział gdzie uderzyć! Musieli go dobrze wyszkolić!
Walcząc ze straszliwą pokusą powtarzał sobie w duchu:
Tato! Proszę! Daj mi siłę, bym nie uległ tym bydlakom!
– No, to jak? – spytał pan Zygmunt świdrując go wzrokiem.
– Proszę się nie wysilać! Nic z tego nie będzie! Koniec! Kropka! – uciął Krzysztof.
– Wszystko podług pańskiej woli. Nie będziemy pana do niczego zmuszać. Dzisiaj nie musi pan decydować. Proszę sprawę spokojnie przemyśleć, a ja, niebawem, odezwę się znowu. Tylko proszę pamiętać, że mamy pański paszport – skwitował pan Zygmunt, prosząc o rachunek.

Rozterka 
Krzysztof miał twardy orzech do zgryzienia. Choć wiedział, że za żadne skarby nie będzie kolaborował z oprawcami ojca, to jednak nie zmrużył oka przez kilka nocy, bo męczyła go pokusa, że jedno słowo „tak” wystarczy, by dostał w Warszawie dobrze płatną pracę i apartament, gdzie będzie mógł zamieszkać z Ewą w komfortowych warunkach. Dręczyły go sny o ich nowym warszawskie mieszkaniu. Noc w noc, do białego rana zmagał się z szatańską pokusą, na jaką go wystawił przebiegły konfident.

Zgodnie z zapowiedzią, po kilku dniach, pan Zygmunt znowu się odezwał:
– Witam, panie Krzysztofie! Tak pan wtedy wrzeszczał w „Zalipiankach”, że niestety muszę pana wezwać do nas! Czekam na pana jutro o dziesiątej w Urzędzie! Józefitów 1. Proszę powiedzieć na bramie: „Do pana Zygmunta”.

Wartownik wprowadził go do zakratowanego pokoju, gdzie było tylko biurko ze stojącą na nim lampką. Odczuł dziwne pieczenie w okolicach mostka. Przypomniał sobie opowiadania mamy o przesłuchaniach ojca w krakowskiej bezpiece.
– No i jak? Przemyślał pan sprawę? – spytał rozparty na krześle pan Zygmunt zajęty swym ulubionym zwyczajem wydłubywaniem brudu spod paznokci.
Po czym dodał niby mimochodem:
– Nie chciałbym się powtarzać, ale ma pan doprawdy nie lada okazję! Jedno pańskie słowo i mieszka pan z ukochaną dziewczyną w samym sercu stolicy!
– Mówiłem już panu, że wykluczam współpracę. Ojciec przewróciły się w grobie.
– No, jak pan uważa – odparł, już mniej obojętnie ubek.
Zanucił nerwowo pod nosem „rozkwitały jabłonie i grusze” i wytoczył najcięższe działo:
– Mamy informację, że mąż pani Ewy wywiózł dziecko do Brukseli, a biedna matka szaleje z rozpaczy. Zgadza się? – świdrował swą ofiarę chytrymi oczkami.
– Tak, a bo co? – spytał Krzysztof resztkami sił panując nad sobą.
– Z tego, co wiemy, sprawa jest bardzo trudna i być może pani Ewa będzie tam musiała zostać na stałe. Wiemy też, że bardzo się kochacie, zgadza się? – ubol odsłonił dziąsła w obleśnym uśmiechu.
– Co chcecie, kurwa, ode mnie! – eksplodował Krzysztof.
Pan Zygmunt odetchnął z ulgą nie kryjąc zadowolenia z rozwoju wypadków:
– Nic, poza tym, żeby nam pan zechciał odrobinę pomóc.
– Wykluczone! Ile razy mam panu powtarzać?!
– To już pańska sprawa, tylko proszę pamiętać, że to my mamy pański paszport – wycedził przez zęby esbek zajęty paznokciem.
Kurwa! Chyba się zabiję!, bił się z myślami Krzysztof. Ten bydlak może faktycznie mnie ujaić! Poczuł przypływ paniki. A co będzie, jak będę musiał pojechać za Ewą do Belgii? Boże! Zmiłuj się nade mną!  
– Może papieroska? – spytał ubek i wyjął z kieszeni zmiętoszoną paczkę sportów.
– Dziękuję – odmówił Krzysztof, choć chęć zapalenia skręcała mu kiszki.
– Wedle pańskiej woli.
– Niech pan zadzwoni po tego wartownika! Nic z tego nie będzie! – zdecydował Krzysztof.
– Wedle życzenia – esbek sięgnął po słuchawkę.
Zanim wykręcił numer, jeszcze się upewnił:
– Znaczy się, nie chce nam pan pomóc?
– Mowy nie ma!
– No to, gwoli sprawiedliwości – wycedził przez zęby pan Zygmunt. – Proszę także nie liczyć na pomoc z naszej strony.
Gdy wychodził z wartownikiem ubek jeszcze dorzucił:
– Wie pan, nawet pana polubiłem! Dlatego, by panu oszczędzić czasu i niepotrzebnych kłopotów chcę panu poradzić, by się Pan nie trudził składaniem podania o paszport.
– Dziękuję! – mruknął Krzysztof i spojrzawszy ku niebu pomyślał:
– Mam nadzieję tato, że nie dałem plamy!...”
, koniec cytatu.


Zobacz galerię zdjęć:

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka