echo24 echo24
3178
BLOG

Musimy coś z tą nienawiścią zrobić!

echo24 echo24 Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 134


Nie jestem strachliwy, ale jak po wypadku pani premier Szydło przeczytałem w Internecie wpisy, które można sprowadzić do frazy „szkoda, że się nie zabiła” na serio się przeraziłem i przypomniało mi się pewne przysięgam na zdrowie mojej jedynaczki autentyczne zdarzenie.

Otóż jakiś czas temu wpadłem do kultowego baru kawowego „RIO” w Królewskim Mieście Krakowie, gdzie codziennie o tej samej porze zbiera się ta sama od lat „podwawelska śmietanka”, aktualnie w wieku, by się nie narazić paniom powiem czterdzieści plus ze wskazaniem na... nie ciągnę dalej wątku, bo znowu coś chlapnę. Kawę pija się tam przy barowych kontuarach z wysokimi stołkami, na których nie sposób usiedzieć, więc wszyscy rozmawiają na stojąco. Niegdyś starzy bywalcy baru kawowego RIO pili kawę razem, jak w rodzinie. Jednakże trwająca od kilkunastu lat "wojna polsko polska" zniweczyła tę harmonię i towarzystwo podzieliło się na frakcje: „udecko-platformerską”, „eseldowsko-ubecką” i „pisowsko-narodową”, które piją obecnie kawę przy oddzielnych ladach. 

Jak zwykle o 13-tej zaczęli się schodzić odwieczni bywalcy, a obok mnie przystanął pewien krakowski artysta, z którym pogadałem chwilę o tym, co słychać w teatrach.  Kątem oka spostrzegłem, że przy ladzie pisowsko-narodowej w charakterystycznych pilotkach bojowych rozkładają się dwie moje wieloletnie przyjaciółki - nad wyraz zapalczywe, bogoojczyźniane bojowniczki walecznych szwadronów Ojca Dyrektora. Pokiwałem im radośnie, bo je znam od dziecka i krzyknąłem przez ramię, że zaraz do nich podejdę. W międzyczasie zostały obsadzone lady platformersko-eseldowsko-ubeckie, gdzie w towarzystwie kilku wyfiokowanych w drogie ciuchy i szpanujących najnowszymi zdobyczami chirurgii plastycznej pań doktorowych, mecenasowych, dyrygentowych, biznesmanowych i innych owych, zoczyłem mojego kumpla z liceum, szanowanego lekarza, któremu również pokiwałem przyjaźnie.

Artysta się gdzieś śpieszył, więc podszedłem do moich przyjaciółek z opcji pisowsko-narodowej. Zmroziły mnie jednak ich lodowato wzgardliwe spojrzenia, a gdy zapytałem, co się stało, po chwili złowróżbnej ciszy jedna z nich spurpurowiała jak indor i prychnęła z furią: Człowieku! Jak ty, chłopak z dobrego domu, szanowany naukowiec, możesz pić kawę razem z tym wrednym peowcem, pożal się Boże artystą, który dałby się za Platformę porąbać!!! A druga mnie ofuknęła, że mój ojciec akowiec z pewnością teraz się przewraca w grobie. Wyczułem, że nie żartują, gorzej, że powiewa od nich pogardliwie nienawistnym chłodem. Wykręciłem się tedy, że muszę iść do samochodu, bo mi wlepią mandat.

Kiedy wyszedłem z kawiarni dobiegło mnie wołanie kolegi lekarza, a gdy się wreszcie dotoczył, zadyszany, z rozzłoszczoną miną walnął z grubej rury: Krzysiek! Miałem cię za inteligentnego faceta! Z kim ty się człowieku zadajesz! Przecież te babska to niebezpiecznie nawiedzone pisówy, które za Kaczora utopiłyby cię w łyżce wody! Czy ty chłopie nie rozumiesz, że jak oni będą rządzić to mamy wszyscy do imentu przerąbane?! Wstydź się stary! Ty! Pracownik naukowy gadasz z radiomaryjnymi babonami! Nie dał mi dojść do słowa, aż mu żyły wylazły na skroniach. I znowu wyczułem, że kolega nie żartuje i wykręciłem ważnym spotkaniem.

Kiedy szczęśliwy, że mi się udało uwolnić od zakręconego radykała znikałem za rogiem, zaszedł mnie od tyłu były ubek, który też pił kawę w RIO, niegdyś bramkarz z krakowskich Jaszczurów, który w czasie komuny handlował dolarami i donosił na kolegów, a obecnie jest prezesem jakiejś ważnej spółki. Zasapany i wyraźnie rozjuszony wygarnął mi na odlew: Myślałem żeś pan jesteś uczonym człowiekiem. Czy się panu za przeproszeniem w głowie popieprzyło?! Widziałem, w kim żeś pan rozmawiał! Czy pan nie rozumie, że z tą pisowsko-peowską bandą nie wolno się zadawać, bo to same mendy i złodzieje! Aż go zadławiło ze wzburzenia. Więc się znów wykręciłem, tym razem umówionym obiadem.

Po powrocie do domu też nie było lekko. Bo po południu zadzwoniła jedna ze spotkanych w RIO przyjaciółek i przez pół godziny mnie beształa, jak ja mogłem rozmawiać z tymi bandziorami Tuska, którzy nam zabili prezydenta pod Smoleńskiem. A wieczorem dobił mnie telefon kolegi lekarza, który prawie godzinę nawijał, że krakowskie elity się za mnie wstydzą, bo wszyscy widzieli  jak stałem w RIO z tymi parszywymi pisiorami, którzy tylko patrzą żeby zawłaszczyć Polskę na amen. Długo nie mogłem usnąć ogarnięty lękiem, że zaraz zadzwoni ubek. A w nocy mi się śniło, że mnie linczowali na zmianę platformersi z pisiorami...", tyle opowieści.

Sami Państwo widzicie, że politycy doprowadzili naród do choroby umysłowej zamieniwszy Polskę w jeden wielki dom wariatów, od lewa, przez środek, do prawa. I myślę, że się Państwo ze mną zgodzicie, że Polska weszła już w ostatnie stadium paranoidalnej schizofrenii zrodzonej z maniakalnej nienawiści wszystkich do wszystkich, za czym jest już tylko czarna dziura.

Więc, co? Rowy nie do zasypania???

I tak i nie…

Otóż tak się jakoś złożyło, że choć z wykształcenia jestem geologiem i na AGH pracowałem, przez całe życie przyjaźniłem się z ludźmi z Uniwersytetu Jagiellońskiego, z którymi w młodości bardzo mocno mnie złączyły przemiłe birbantki, narty i tenis. I była to naprawdę bliska przyjaźń głównie z prawnikami, socjologami, którzy, jak życie pokazało obecnie tworzą anty-pisowski obóz, któremu nadają ton pracownicy naukowi Wydziału Prawa i Administracji UJ, pewien jagielloński anty-lustrator, były minister Platformy i niegdysiejszy przewodniczący Trybunału Konstytucyjnego.  I choć jestem prawicowym blogerem, bynajmniej się tej przyjaźni nie wypieram i po prawdzie bardzo mi jej szkoda mimo tego, że jak po tragedii smoleńskiej zacząłem blogować opowiedziawszy się publicznie po prawej stronie polskiej sceny politycznej moi byli „przyjaciele” w jakiś iście nieludzki sposób mnie znienawidzili i uznali za zdrajcę, a salon podwawelskiego Krakówka wydał na mnie wyrok śmierci obłożywszy mnie klątwą ostracyzmu i zmowy milczenia. Doszło nawet do tego, że jeden ze znanych krakowskich prawników, przez wiele lat mój bardzo serdeczny kolega zadzwonił do mnie i zagroził, że "jak się nie uspokoję na tym moim prawicowym blogu to muszę się liczyć z tym, że jakby mi się coś złego przytrafiło krakowscy prawnicy i lekarze mi nie pomogą".

Ale w imię sprawiedliwości muszę również stwierdzić, że zapiekła nienawiść jest nie tylko po tamtej stronie. Bo jak ostatnio po tym, jak PIS przegiął w kilku sprawach napisałem na blogu parę konstruktywnie krytycznych tekstów pod adresem nowej władzy, ortodoksyjni pisowcy rzucili się na mnie jak wilki również zarzucając mi zdradę i oskarżając, że podając się za prawicowego blogera jestem z pewnością agentem Platformy, który wbija nóż w plecy Jarosława Kaczyńskiego. Zaś przebijająca z tych komentarzy nienawistna wrogość za to, że się ośmieliłem PIS skrytykować wcale nie jest mniejsza niż nienawiść moich byłych przyjaciół, którzy dziś na marszach KOD-u podskakują skandując: „Kto nie z nami ten za PIS-em! Hop! Hop! Hop!

A więc? Wszechobecna pandemia nienawiści? Głupota? Naród gremialnie obłąkany?

Otóż na szczęście nie.

Bowiem wczoraj byłem na przemiłym karnawałowym wieczorze kostiumowym w przepięknym, starym krakowskim domu przycupniętym u stóp Kopca Kościuszki, gdzie spotkał się jeden z roczników studentów prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego z przełomu lat 60/70 i kilkunastu gości reprezentujących inne zawody. Pan domu bliżej Platformy, zaś przeurocza Gospodyni skłaniająca się rozsądnie ku stronie prawej, zaś Goście o różnych poglądach politycznych, nierzadko bardzo odległych. I choć wam będzie w to trudno uwierzyć, dawno tak pięknego polskiego wieczoru nie przeżyłem, bo z każdego kąta tego domu wyglądała nasza historia. Starannie przez lata dobierane i wysmakowane obrazy, stylowe meble, bibeloty, biblioteczne woluminy i ręcznie malowane freski na ścianach promieniowały młodopolskim klimatem z czasu Wyspiańskiego i kultem naczelnika Tadeusza Kościuszki, o którym uroczy Gospodarz wie, jeśli nie wszystko, to prawie. Były wspólne tańce, wokalne występy i szczypta poezji. A przy boskiej kolacji i wyczarowanych rączkami Gospodyni smakołykach staropolskiej kuchni nie obyło się bez dyskusji na tematy polityczne. I o dziwo nikt się nie kłócił. A wiecie, dlaczego? Bo każdy mógł wyartykułować swoje zdanie i nikt mu nie przerywał, a zebrani potrafili wysłuchać argumentów mówiącego. A wiecie, czemu to było możliwe? Bo w tym baśniowym miejscu i niezwyczajnej atmosferze spotkali się normalni, z natury kulturalni ludzie o pięknych i wolnych umysłach kochający to, co robią, a co najważniejsze niezależni od wszelakich układów politycznych. Słowem ludzie znający swoją wartość, którzy niczego nie muszą udawać. Bardzo ich wszystkich bez wyjątku polubiłem, bo w swej grupie od czasów studenckich wzajemnie się lubiących i szanujących przyjaciół udało im się stworzyć wielką wartość łączącą ludzi, co w dzisiejszych czasach jest już niestety rzadkością. A jak Goście wychodzili, wszyscy się szczerze i serdecznie wycałowali w atmosferze nieudawanej wzajemnej życzliwości.

A jak wracałem do domu dźwięczały mi w uszach słowa modlitwy Konrada:

Daj nam poczucie siły
i Polskę daj nam żywą,
by słowa się spełniły
nad ziemią tą szczęśliwą.
Jest tyle sił w narodzie,
jest tyle mnogo ludzi,
niechże w nie duch twój wstąpi…

Zaś jak zasypiałem sfrunął do mnie z Nieba biały Anioł i wyszeptał w rydlowskim dialekcie:

Tyle byście mogli mieć, byście ino chcieli chcieć!

Krzysztof Pasierbiewicz (Akademicki Klub Obywatelski (AKO) im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Krakowie)


echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości