Śliwkowe ogrody – zaczyn łąckiej śliwowicy, płynnego słońca galicyjskich sadów
Śliwkowe ogrody – zaczyn łąckiej śliwowicy, płynnego słońca galicyjskich sadów
echo24 echo24
1307
BLOG

Saga przedświąteczna o pięciogwiazdkowej hrabinie, węgorzu i śliwowicy łąckiej

echo24 echo24 Obyczaje Obserwuj temat Obserwuj notkę 67

W Wigilię Bożego Narodzenia,
wszystkim bez wyjątku zwaśnionym Polakom,
notkę tę dedykuję

I jeszcze motto muzyczne, słowa Jonasz Kofta, wykonanie jeszcze młody Jan Pietrzak

https://www.youtube.com/watch?v=afmzyqdtOlY

Jakiś czas temu zadzwonił do mnie pewien nieznajomy. Przedstawił się i oznajmił, że jest wielkim sympatykiem PIS-u i spytał, czy mogę mu poświęcić kilka minut rozmowy, bo za każdym razem, jak czyta mój blog wydaje mu się, że napisałem dokładnie to, co on myśli, tylko tego słowami wyrazić nie umie. Rozmawialiśmy zaledwie kilka minut, a ja odniosłem wrażenie, jak byśmy się od małego dziecka znali, ba, z jednej rodziny pochodzili. Kończąc rozmowę nieznajomy obiecał, że jak będzie kiedyś w Krakowie to chciałby się ze mną na chwilę zobaczyć, gdyż mieszka nad jeziorem w małej wiosce pod Olsztynem i chciałby mi przywieźć trochę ich regionalnych wiktuałów, gdyż kiedyś pisałem na blogu, że uwielbiam ryby.

Minęło kilka tygodni i pan Jarosław, bo tak ma na imię, znowu się odezwał i zakomunikował, że właśnie jedzie do Białki Tatrzańskiej na narty i będzie kilka godzin w Krakowie. Dodał jeszcze, że przywiózł mi coś na święta. W pierwszej chwili pomyślałem sobie, że po tym, co się w Polsce teraz dzieje jestem już krańcowo polityką umęczony, a ten pisowiec z pewnością dobije mnie politycznymi dysputami.

Jakież więc było moje zdumienie, gdy pod mój dom zajechał świetnie ubrany i przesympatyczny pięćdziesięciolatek taką furą, że z wszystkim tylko nie z PIS-em bym go kojarzył. Przywitaliśmy się i poprosiłem go na górę, a on na to, że jeszcze mi coś przywiózł. Jak otworzył bagażnik osłupiałem, bo czekał tam na mnie świeżo złowiony i uwędzony prawie metrowy węgorz w towarzystwie pachnących jeszcze dymem sielaw, i kilka słoików marynowanych grzybków z tegorocznego jesiennego wysypu w warmińsko mazurskich borach. Poprosiłem tedy pana Jarosława do domu i ani się obejrzałem, jak minęły cztery godziny przemiłej rozmowy o polskich sprawach, ale także o tym, co w życiu jest ważne, o naszych dzieciach i, co nas szczególnie łączyło - zamiłowaniu do białego szaleństwa.

Następnego dnia po wizycie pana Jarosława, zaprosiłem na rybną ucztę w południowej porze pewną pięciogwiazdkową krakowską hrabinę, która zna się jak nikt, na wyszukanych wiktuałach, gdyż wiedziałem, że tylko ona ów prezent od pana Jarosława właściwie doceni. Hrabina chciała przynieść szampana, ale jej wytłumaczyłem, że rybka woli pływać w mocniejszym trunku wskazując jej, gdzie może nabyć stosowną małpkę mając na uwadze południową porę. Jednakże hrabina nabyła pól litra palącej się od zapałki śliwowicy łąckiej, gdyż jak mi wyjaśniła nie lubi się rozdrabniać.

Gwoździem niniejszej opowieści jest jednak to, że jak chodzi o poglądy polityczne, odległość między mną a hrabiną jest porównywalna z dystansem pomiędzy Ziemią a drugą stroną Księżyca, albo jeszcze dalej. Bowiem hrabina, na zabój kochała się w Tusku, a teraz jest zapalczywą bojowniczką KOD-u. Niemniej jednak jej odporny na lata nieodparty urok i rozbrajająca niewieścia naiwność sprawiają, że od zawsze jesteśmy bliskimi koleżkami.

No i zaczęła się rybna uczta, acz z pewnym opóźnieniem, gdyż niewprawna w tego rodzaju zakupach hrabina nabyła butelkę śliwowicy z półki, a nie z lodówki, o czym wiedzą jedynie klienci wtajemniczeni. Lecz zapach wędzonych smakołyków sprawił, że równie zacna, co łasa na rybki arystokratka skłoniła mnie do wyjęcia z zamrażalnika flaszki nieco wcześniej niż należało.

Jak tylko pokosztowaliśmy delicji pana Jarosława popijając obowiązkowo kieliszeczkiem, w maślanych oczach hrabiny zoczyłem ekstazę, jaką ongiś, jak jeszcze byłem młody, widywałem w kobiecych oczach, przy okazjach bynajmniej nie kulinarnych. Zdradziłem jej tedy po latach, w czym leży odporna na przemijanie czasu tajemnica owoców polskiego morza i mazurskich jezior, - i opowiedziałem jej o tym, jak w mojej ukochanej Jastarni, gdy upał już nieco zelżał, przed rybackimi domami, na nieco koślawych zydlach wystawiano tace mieniących się srebrem rolmopsów z gorczycą i wielkie pachnące jałowcem patery pełne przesypywanych kryształami soli świeżo wędzonych fląder połyskujących w blasku gasnącego słońca miodową barwą jantaru. Pod wieczór zaś zaczynał się snuć niezapomniany aromat „świętego dymu” starych rybackich wędzarni wabiący najwybredniejszych z wybrednych smakoszy do tych zaczarowanych miejsc gdzie jak w cynamonowych sklepach na osmalonym, kutym ręcznie ruszcie zwisały ciężko ociekające świeżym i jeszcze ciepłym sokiem szkarłatno brunatne płaty szlachetnego łososia i płaczące przekłutymi na przestrzał oczami grona opasłych węgorzy wędzonych z tajemną maestrią na czereśniowym drewnie owych nieziemskich cymesów o smaku, który podlany kieliszeczkiem dobrego trunku przywracał wątpiącym pewność, że życie potrafi być piękne.

Rąbnęliśmy po drugim kielichu i wspólnie doszliśmy do wniosku, że nigdzie indziej na świecie nikt nie znajdzie tak specyficznych smaków, które są nieodłącznie związane z regionem, ziemią i klimatem, gdzie od stuleci pokolenia tubylców je cyzelowały.

Choć chciałem włączyć hamulec, po kolejnym kąsku węgorza, z reguły uważająca hrabina poprosiła zamaszyście o trzecią pięćdziesiątkę, a jak jednym haustem wprowadziła w organizm kolejną dawkę pachnącego Karpatami płynnego słońca galicyjskich śliwkowych ogrodów ku mojemu zdziwieniu stwierdzała, że Unia Europejska Unią Europejską, ale te kretyńskie pomysły unifikacji regionalnych smaków to o dupę rozbić, bo nikt nigdzie indziej tak, jak u nas węgorza nie uwędzi, a polska śliwowica będzie zawsze łącką, bałkańska rakija bałkańską rakiją, włoska grappa włoską grappą i tak dalej.

A ja, przyznaję ze wstydem rozlałem podstępnie czwartą kolejkę, co zaowocowało szczerym wyznaniem hrabiny, że już nie może słuchać tego, co wygaduje ten kretyn Schetyna, ja zaś, dla równowagi zdradziłem jej, iż też ostatnio też PIS-owi nieźle przywaliłem.

Po czym zamówiłem hrabinie taksówkę, a ona owinięta w futro z norek już w progu rzuciła przez ramię: „Koleżko! Na litość Boską! Co oni wszyscy wyprawiają! Przecież to jest nasza wspólna Polska”.

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki)

Post Post Scriptum
Mam jeszcze dla państwa miłą niespodziankę.
Dziś miałem zaszczyt uczestniczyć w Spotkaniu Opłatkowym w krakowskiej Redakcji ARCANA, gdzie oprócz wielu znamienitych Gości był duchowy ojciec tego wydawnictwa pan profesor Wydziału Historycznego Uniwersytetu Jagiellońskiego Andrzej Nowak, który w trakcie składania życzeń upoważnił mnie, by w Jego imieniu serdecznie pozdrowić wszystkich bez wyjątku Gości i Komentatorów mojego blogu, co czynię z przeogromną radością.

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości