echo24 echo24
875
BLOG

Podaj hasło – odcinek (2)

echo24 echo24 Kultura Obserwuj notkę 3

UWAGA! Trudny przekaz wyłącznie dla czujących naszą romantyczną polską duszę i wysysającego szpik z kości nowoorleańskiego bluesa!

Motto:
Już we wczesnym dzieciństwie życie mnie nauczyło,
że traktowanie ponurego czasu komuny z przesadnie martyrologiczną powagą
skutkuje zwykle na starość mędliwą upierdliwością nieprzyjazną ludziom.
Dlatego jedną z form walki z czerwoną zarazą była moja filozofia balangi
niebojącego się jutra waganta szczęśliwego chwilą,
filozofia,
której słuszność starałem się w tej wspomnieniowej książce uargumentować.
Krzysztof Pasierbiewicz

Ilusrtracja muzyczna:

Janusz Gniadkowski:

https://www.youtube.com/watch?v=ktXzWUPRu6s

Chuck Berry:

https://www.youtube.com/watch?v=AEq62iQo0eU 

Krakowski kaszalot 1961

W naszej niesfornej klasie pierwszej „A” Trzeciego Zakładu Męskiego im. Jana Kochanowskiego w Krakowie (słowo "liceum" było w naszej szkole zakazane) od samego początku zaznaczył się podział na małą grupkę prymusów, kujonów, fajtłap i lizusów oraz znacznie liczniejszą ferajnę z natury inteligentnych leni i nieuków. A później się okazało, że ci pierwsi w życiu niewiele zdziałali, a z grupy „czarnych owiec” wyrosła cała plejada błyskotliwych karier. 
 
Na rok przed maturą, gdy grupa klasowych wagantów przebrała już, co dorodniejszą latorośl w podwawelskim grodzie, zapragnęliśmy czegoś bardziej rajcownego. Wtedy zrodził się pomysł niezwykłego balu, jaki miał się odbyć w podziemnej jaskini. Atrakcją imprezy był przewrotny konkurs na największe brzydactwo okolic Krakowa, a w punktacji liczyły się najbardziej szczególnie takie atrybuty jak: zanikający intelekt, brak górnej jedynki, utleniony tapir i temu podobne symbole niezapomnianych lat sześćdziesiątych. Równie wysoko były punktowane rosyjskie perfumy oraz kosmetyki koncernu „Pollena”. 

Wzorem Miasta Aniołów, główną nagrodą konkursu była statuetka o prestiżowej nazwie „Krakowski Kaszalot 1961”, którą nasz kolega śp. Jurek Brataniec, przedniej klasy jajcarz i wielce utalentowany Artysta, wystrugał naprędce z lipowego drewna. Jako że bal miał się odbyć w autentycznej grocie, wydrukowano komplet wytwornych zaproszeń z linorytem stalaktytu stylizowanego na fallusa na zdobnym awersie.

Rozpierzchli się tedy chłopcy na odłów balowych partnerek po krakowskich fryzjerniach, garkuchniach, maglach i bazarach. Usidlonym ofiarom perfidnie wmawiano, że zostały wybrane z grona wielu dziewcząt do zaszczytnego udziału w ekskluzywnym balu, gdzie będą obowiązywać możliwie najelegantsze stroje wieczorowe.
  
Autokary z Orbisu przyozdobione girlandą „WITAJCIE KSIĘŻNICZKI” czekały na przybycie złowionych panienek na przestronnym parkingu koło hali Wisły. Boże! Gdybyście mogli zobaczyć, jak moi kamraci zaczęli przyprowadzać te wszystkie cacuszka. Do dziś mam przed oczami rozpromienione twarze owych dzielnych myśliwych, którzy jak poławiacze pereł na swoich straganach prezentowali z dumą swój najświeższy towar. A było, na co popatrzeć. Nigdy nie zapomnę tych kwiecistych kiecek, cekinów, falban i kokardek lansowanych wtedy przez wystrzałowy żurnal mody damskiej „Przyjaciółka”. Tych zawadiackich fryzur zdobionych brokatem z utłuczonej w moździerzu bombki choinkowej. Tych rzęs wydłużonych sadzą rozrobioną w ślinie i jakże typowych dla tamtej epoki trójkątnych kącików oczu misternie uczernionych spaloną zapałką. A wszystko w oparach perfum, jakimi Związek Radziecki zalewał nasz rynek.  
 
Ale wracajmy do rzeczy. Na rozruch śmigła poczęstowano dziewczynki tak zwaną lornetą, czyli dwiema pięćdziesiątkami czystej wyborowej bez zakąski, po czym rozochocone dzierlatki z radosnym chichotem wskoczyły do autokarów, które je miały zawieźć na długo wyczekiwaną zabawę ich marzeń.

Spróbujcie sobie Państwo tylko wyobrazić te biedne dziewczęta, gdy z ciepłych autokarów zostały wysadzone u wejścia do przepastnej groty skąd przeraźliwie wiało lodowatym chłodem przepastnej jaskini. Krakowscy grotołazi doskonale wiedzą, że w Grocie Wierzchowskiej faktycznie jest jaskinia nazwana „balową”, lecz wiedzą również, iż aby tam dotrzeć trzeba się wcześniej przecisnąć przez gęsty labirynt skalnych korytarzy. 
 
Na twarzach panienek pojawił się przez moment wyraz niepokoju o z takim trudem zdobyte stroje wieczorowe, nie mówiąc o fryzurze, no i makijażu. Po chwili wahania, zwyciężyła jednak kobieca ciekawość i chęć uczestnictwa w ekskluzywnym balu.

Nie bacząc na kreacje dziewczynki ruszyły gęsim szykiem w tajemniczą czeluść balowej pieczary. Podczas bezsennych nocy do dzisiejszego dnia mam przed oczami te biedne dziewoje pełznące na czworaka w skalnych rozpadlinach. Lecz babska ciekawość brała nadal górę nad grozą sytuacji i widać było jasno, że tych desperatek już nic nie powstrzyma.

I nie powstrzymało.

Lecz to nie był koniec kłopotów nieszczęsnych panienek, gdyż tu czekała na nie nowa niespodzianka. Na kilka dni przed balem przeciągnęliśmy do groty trzysta metrów kabla, by zapewnić imprezie stosowne do jej rangi efekty dźwiękowe i rozpoczęła się pamiętna balanga, która miała przebiegać podług wymyślonego przez nas wcześniej scenariusza. 

W dyskretnie podświetlonym jaskiniowym barze, na wapiennej półce pośród stalaktytów stały w bojowym szyku baterie win owocowych tak szlachetnych marek jak Flisak, Rycerskie, Barbakan i sprowadzana z Rumunii wykwintna Lacrima. Przebojem był Czar Nałęczowa z niezapomnianym nadrukiem z tyłu etykiety, cytuję: „Płynne słońce naszych polskich sadów”. Przyznacie, że pięknie!

Po napojeniu dziewczynek zaczęły się tańce. Z początku przy rockendrolowych kawałkach Jerry Lee Lewisa i Chucka Berryiego celem podgrzania krwi w żyłach nieco przemarzniętych panienek. Następnie przewidziano utwory lajtowe, czyli długą serię ckliwych pościelówek tańczonych przez chłopaków posuwistym krokiem wyuczonym w słynnej szkole tańca pana Wieczystego, co miało rozmarzone panny stosownie rozmiękczyć. Nastrój zbliżenia tworzył sam Janusz Gniatkowski a jego Apassionata odbierała rozum.

Wtedy umówiony didżej puścił osadzony w temacie przebój Jurka Połomskiego „Daj, daj, daj, nie odmawiaj, daj”. A kiedy panienki załapały przesłanie szlagieru uznaliśmy, że już pora na wieczorny gwóźdź programu.
 
Muzykę nagle przerwano, a po chwili złowróżbnej ciszy dyżurni akustycy odtworzyli z taśmy nagraną wcześniej sekwencję tekstową. Był to powtarzany chóralnie, w tonacji basowej, przy stopniowo rosnącym natężeniu głosu, monotonny werset: TERAZ JESTEŚCIE NASZE! TERAZ JESTEŚCIE NASZE!! TERAZ JESTEŚCIE NASZE!!! I tak coraz głośniej.

Mniej więcej w połowie odtwarzanej kwestii, w akustycznej jaskini zrobiło się groźnie jak w pamiętnym spektaklu „Dziadów” Swinarskiego. I stało się nieszczęście. Bowiem nasz scenariusz nie zdołał przewidzieć histerycznej reakcji uczestniczek balu na nasz niewinny żarcik. 
 
Przerażone na serio panienki, które nie załapały naszego dowcipu zareagowały tak nieziemskim piskiem, że się przebudziły śpiące u stropu jaskini roje nietoperzy. Gorzej, w narastającej panice ktoś zerwał kabel od prądu pogrążając balową jaskinię w egipskich ciemnościach.  

I zaczęło się dantejskie piekło. W chybotliwym świetle jakiejś cudem Boskim ocalałej świeczki, na mokrych ścianach ponurej jaskini majaczyły gigantyczne cienie zatrwożonych dziewcząt walczących z oszalałą chmarą podobnie jak one wystraszonych gacków. Pisk skrzydlatych wampirów zmieszany z panicznym wyciem wystraszonych dziewic spotęgował grozę i wszystko zaczęło wirować w bezładnym chaosie. Słowem istny Sajgon i totalny odlot.

I nie wiadomo, jakby się to wszystko wtedy zakończyło gdyby nie rezerwa napitków nieco większej mocy, a szczególnie płonącej od kopa pachnącej Karpatami śliwowicy z Łącka. Szczęśliwym dla nas trafem tajemna moc dumy słonecznej Galicji skutecznie ukoiła spłoszone dziewczęta, które jak małe dzieci poczęły się tulić do swoich rycerzy. 
 
A my, dręczeni wyrzutem sumienia, już poza scenariuszem, chcąc im zadość uczynić wyrządzoną krzywdę, w przypływie skruchy, nie bacząc na defekty ich damskiej urody hołubiliśmy dziewczynki do białego rana w sposób na tyle szarmancki, godny i fachowy, iż ośmielam się sądzić, żadnej z nich później nikt tak nie hołubił. 
 
O czym się przekonałem po czterdziestu latach, gdy na Floriańskiej w Krakowie dosłownie wlazłem na jedną z uczestniczek balu, która mnie rozpoznała natychmiast i bez cienia urazy krzyknęła z zachwytem:

"Cześć Krzysiu! Kurde balans! Ale to zleciało! Pamiętasz tą balangę w grocie pod Krakowem? Opowiadałam córce chyba ze sto razy, jak było fajowo!...”

Krzysztof Pasierbiewicz

CDN w następny wtorek

Post Scriptum

W związku z tym, że do tekstu wstępu do pierwszego odcinka wkradła się pewna mimowolna nierzetelność autorska winien jestem Państwu następujące sprostowanie:

(1) Autorem tekstu:

„Bogactwo zjawiska balangą zwanego, uniemożliwia podanie krótkiej definicji tego fenomenu. Jest to zresztą całkowicie niepotrzebne, bo każdy, kto uczestniczył kiedyś w balandze wie, czym ona jest”.

„Na pytanie czy balanga istnieje, kategorycznie odpowiadamy, że tak. Istnieje obiektywnie, jako wielowymiarowy kompleks kulturowy. Wszelkie dostępne źródła historyczne zaświadczają, że balanga istnieje we Wszechświecie, tak długo, jak człowiek, a może nawet wcześniej. „Epistemologia odróżnia poznanie doświadczalne i poznanie rozumowe. Pierwsze zowie się empirycznym, drugie racjonalnym. Balangę poznaje się empirycznie, dokładniej rzecz biorąc, zmysłowo. Myliłby się jednak stokrotnie ten, kto twierdziłby, że balanga jest całkowicie odseparowana od rozumu, a przeto, nieracjonalna czy zgoła irracjonalna...”  „I na koniec kilka słów o aksjologicznym wymiarze balangi. By nie używać słów nadmiernie pompatycznych i uczonych, powiem, że balanga jest wielką manifestacją ludzkiej wolności, a także przyrodzonej ludzkiej godności. I jako taka jest dobra i piękna…”

zacytowanego w rzeczonej notce jest Jan Woleński;

(2) Zacytowany tekst jest fragmentem wykładu wygłoszonego przez Jana Woleńskiego w Domu Zdrojowym w Jastarni w dniu 7 sierpnia 2006 r.

(3) Ponieważ książka „Podaj hasło” ukazała się w 2008 r. zacytowany fragment wykładu Jana Woleńskiego nie ma nic wspólnego z tą książką. W związku z tym fragment tekstu „jak rzekł niegdyś zachwycony rzeczoną książką filozof”  nie odpowiada rzeczywistości, gdyż Jan Woleński nie mógł wyrazić swojego ewentualnego zachwytu moją książką słowami, które wypowiedział przed jej powstaniem.

Krzysztof Pasierbiewicz

Poprzednie odcinki:

Podaj hasło – odcinek (1) - http://salonowcy.salon24.pl/717746,podaj-haslo-odcinek-1

Zobacz galerię zdjęć:

"Czar Nałęczowa" wino marki wino, albo lepiej pachnące Karpatami płynne słońce galicyjskich sadów
"Czar Nałęczowa" wino marki wino, albo lepiej pachnące Karpatami płynne słońce galicyjskich sadów
echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura