echo24 echo24
1304
BLOG

Czemu PIS winien się strzec ministrów o zacięciu naukowym?

echo24 echo24 Polityka Obserwuj notkę 76

Nie wiem, jak Państwo, ale ja już dostałem telewstrętu, gdyż bezustanne kłótnie i wszechobecna na wizji nienawiść wszystkich do wszystkich w przypadku mojej kondycji psychicznej przekroczyły punkt krytyczny.

Idzie weekend, więc dla relaksu postanowiłem opowiedzieć Państwu pewną historyjkę z morałem, przysięgam, że autentyczną, która to opowieść da Państwu odpowiedź na pytanie postawione w tytule notki.

Otóż, jako człowiek wychowany w pogardzie dla groszoróbstwa do interesów zacięcia nie miałem i po studiach wybrałem pracę naukową na mojej Almae Matris Akademii Górniczo Hutniczej w Krakowie, gdzie, jako asystent zarabiałem wówczas z dziesięć razy mniej niż paryski kloszard.

Jednakże, gdy z początkiem lat osiemdziesiątych zrobiłem doktorat w moje życie wkroczyła, na szczęście na krótko, niezwykle przedsiębiorcza kobieta biznesu nazywana w ówczesnym Krakowie "Szefową".  Była to bynajmniej nieodrażająca laseczka, która prócz niecodziennych walorów powabu niewieściego miała jeszcze jedną nadzwyczajną cechę, a mianowicie iście nadprzyrodzoną zdolność robienia pieniędzy. W Krakowie, jak chodzi o talent w pomnażaniu szmalu mogli z nią się mierzyć jedynie bracia Łodzińscy i bracia Likusowie, którzy jednak wtenczas jeszcze raczkowali.

Pewnego dnia, gdy się dowiedziała, że po rozwodzie utraciłem płynność finansową umówiła się ze mną na, jak to podkreśliła, poważną rozmowę. W trakcie spotkania stwierdziła z wyrzutem, iż jej skromnym zdaniem, taki facet i to z doktoratem nie może się marnować na jakiejś zasranej uczelni, bo jego właściwe miejsce jest w biznesie, a dokładniej wymianie towarowej. Szefowa w branży handlowej stała bardzo mocno, albowiem miała tak zwane układy bez przesady wszędzie, od księdza proboszcza aż po wszelkiej maści partyjnych sekretarzy.

Jako wprawkę do mojej kariery handlowca zaproponowała wyprawę barterową na bazar w Belgradzie, gdzie metodą wymiany towaru za towar miałem się w dwa dni wzbogacić mniej więcej o, tyle, co na swojej uczelni przez kilka lat z rzędu.

Ponieważ Szefowa była modelową krakowską bigotką i strasznie się bała plotek w towarzystwie, dobrała do tej akcji przyzwoitkę w osobie mojego kolegi, który był pracownikiem technicznym w Polskiej Akademii Nauk. Tadziu, bo tak miał na imię, był mężczyzną równie przystojnym, co leniwym, znanym na mieście z tego, iż często się chwalił, że czasem sobie specjalnie wcześniej rano wstaje, żeby dłużej nic nie robić.

Szefowa zdecydowała, że skoro mamy wystąpić w roli biznesmenów musimy wyglądać jak ludzie. Wzięła nas tedy do Bielska, ówczesnego zagłębia branży włókienniczej, gdzie po znajomości w sklepie przyzakładowym zakupiła kupon cajgowego płótna w czarno-białe paski, z czego nam uszyła u Mlosta modne wówczas garnitury, w których wyglądaliśmy bez cienia przesady, jak najbliżsi zausznicy Don Vito Corleone z kultowego filmu gangsterskiego. Jak się przejrzałem w lustrze w nowym uniformie chciałem się z miejsca wycofać z planowanej akcji, lecz Szefowa, która była grzechu warta przekonała mnie jednak do owej wyprawy jednym z dziesięciu punktów biznes planu, który przewidywał, że jak już będziemy na miejscu, to sobie na spółkę weźmiemy łóżeczko, a ja wtedy jeszcze nie wiedziałem, co miała na myśli.

Podług biznes planu, powierzyliśmy Szefowej życiowy dorobek, za co nasza bizneswoman zakupiła towar na wymianę, a dokładniej mówiąc parę kilo pieprzu, karton kremu NIVEA i biseptol luzem, gdyż nie wiedzieć, czemu Jugole nim wtenczas leczyli swe wszystkie choroby. Potem nas spakowała i dnia następnego ruszyliśmy pociągiem ekspresowym nad słoneczny Adriatyk.

Ku mojemu zdziwieniu w Belgradzie zamieszkaliśmy w prawdziwych luksusach u niewymownie atrakcyjnej kumpelki Szefowej o imieniu Beca, jak się okazało córki jakiegoś ministra i bliskiego zausznika prezydenta Tito. Jak do dziś pamiętam, w szpanerskich apartamentach owej rezydencji w każdym pokoju stał wytworny barek pełen szlachetnych trunków, jakie w Polsce mogłem wtenczas sobie pooglądać jedynie w Peweksie przez szybę wystawową. Wieczorem, kiedy Szefowa układała z Tadziem plan handlowej akcji, dochowując wierności zasadzie, że podobnie, jak nauka biznes przecież nie ucieknie, popędzany naukowym instynktem poznawczym migiem się z Becą zaprzyjaźniłem, a po którejś z kolei szklaneczce rakiji kompletnie zapomniałem, po co przyjechałem do Belgradu oddawszy się bez opamiętania hamakowo wybujałym urokom córeczki ministra.

Następnego ranka miał się zacząć handel i Szefowa zdradziła nam wreszcie szczegóły planowanej akcji, a ja zrozumiałem, w jaki się wpuściłem kanał, bo owe łóżeczko, na którym, jak naiwnie myślałem, miałem pokosztować ciała przepięknej Szefowej, okazało się składaną pryczą wynajmowaną przez handlarzy na miejscowym bazarze, by mieli, na czym wystawić przywieziony towar. Jako dziecko wychowane w tradycji pogardy dla kupiectwa, dotkliwie upokorzony oświadczyłem Szefowej, że ja taki interes pitolę i zostałem w domu ze swoim sprzedażnym towarem.

Wieczorem Tadziu z Szefową wrócili z bazaru szczęśliwi, bowiem nie tylko upłynnili towar, ale go zamienili na zestaw produktów, na których mieli w Polsce zarobić majątek. Zakupili, bowiem od jakiegoś Turka kilka kilogramów idących w Polsce jak woda obcinaczy do paznokci, na co Szefowa miała gęstą sieć odbiorców w połowie Małopolski i całym rzeszowskim.

Następnego ranka niezwykle elegancki kierowca ministra zawiózł nas rządową limuzyną na dworzec.  Po wejściu do przedziału rzuciłem walizkę na półkę marząc, żeby się nareszcie znaleźć w swoim własnym domu. Lecz Tadziu wciąż kombinował, jak wyprowadzić w pole celnika i poprosił mnie, żeby nasze walizki zamienić miejscami albowiem wykoncypował, że moją, która była „czysta”, trzeba wystawić na rybkę, na co zgodziłem się bez problemu.  Jednakowoż Tadziu się paskudnie przeliczył, bowiem, gdy celnik przyszedł do przedziału wskazał bez namysłu palcem na jego sakwojaż. Tadziu idąc za radą Szefowej kupione od Turka obcinacze schował w skarpetach nie pierwszej świeżości. Ale doświadczony strażnik dobrze znał te sztuczki i z miejsca wywąchał trefny towar prosząc z kamienną twarzą trupiobladego Tadzia o dowód osobisty i tak zwaną wkładkę, na którą w tamtych czasach można było jeździć do krajów bałkańskich. Ku rozpaczy Tadka, w dowodzie osobistym celnik zoczył pieczątkę z miejscem zatrudnienia, co ironicznie skomentował: - „No pięknie! Polska Akademia Nauk! Oj będzie wstyd, gdy wyślemy do PAN-u raporcik!”.

Tadek wymiękł do reszty i nie zważając na obciach ukląkł przed celnikiem na oba kolana i wzniósłszy w górę ręce jak żebrzący Rumun, począł go płaczliwym głosem błagać: „Panie celniku! Ja już nie będę! Przyrzekam! Ja już nigdy nie będę niczego przemycał!”.

Dławiąc się ze śmiechu kątem oka dostrzegłem struchlałą Szefową całującą żarliwie medalik ze świętym Antonim, który ponoć wielokrotnie ją uratował przed Urzędem Finansowym. No i faktycznie ją ocalił albowiem ta odlotowa scena tak rozśmieszyła celnika, iż chcąc ratować powagę urzędową odwrócił się na pięcie i wyszedł z przedziału.

A Szefowa widząc, że się zanoszę od śmiechu spojrzała na mnie wzgardliwie i skonstatowała: - Wiesz, co Pasierbiewicz, ty jesteś po prostu dupa nie biznesmen i wracaj na tę swoją uczelnię, bo się do niczego innego nie nadajesz.

Po latach Szefowa wyjechała do słonecznej Italii, gdzie wkrótce została zrazu prawą ręką, a później małżonką jakiegoś włoskiego ober majstra od kręcenia lodów, który jej zapewnił luksusowe życie w przepięknych apartamentach w samym centrum Rzymu.

Ja zaś powróciłem do pracy naukowej, a po kilkunastu latach w swym ciasnym mieszkaniu szukając czegoś w pawlaczu znalazłem kilka pożółkłych torebek po cukrze wypełnionych na pieprz wyschniętym pieprzem, którego nie dość, że wtedy nie umiałem sprzedać, to się go wstydziłem wyrzucić na śmietnik.

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki)

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka