echo24 echo24
893
BLOG

Godzina „W”

echo24 echo24 Polityka Obserwuj notkę 42

Można mamić tak:

https://www.youtube.com/watch?v=PqXZKopcIf0

Albo tak:

https://www.youtube.com/watch?v=c8mxfrsUpKA

Więc 13-go grudnia Polacy, szczególnie młodzi, powinni w Warszawie powiedzieć, jakiej rzeczywiście chcą Polski.

Krzysztof Pasierbiewicz (nauczyciel akademicki i niezależny bloger)

Post Scriptum

Notkę tę napisałem nie, jako bloger ślepo zapatrzony w Jarosława Kaczyńskiego, lecz jako obywatel zatroskany o to, co się ostatnimi czasy stało z polską demokracją i szeregowy członek niegdyś dziesięciomilionowej „Solidarności”, z której nigdy się nie wypisałem w nadziei, że ten oddolny ruch społeczny jeszcze się odrodzi i dokończy to, co uniemożliwiły dekrety stanu wojennego.

Post Post Scriptum

W wydanym w roku 2012 przez Białego Kruka albumie pt. "Oburzeni" profesor Wydziału Historycznego Uniwersytetu Jagiellońskiego Andrzej Nowak tak pisze, cytuję wybrane fragmenty:
 
„Z okazji dwudziestolecia formacji nazywanej III RP, jej wierny Cebos przyrządził interesujący raport o pokoleniu 1989: o dwudziestolatkach z czasu nadciągającej katastrofy. Jaki jest stosunek młodych ludzi – wychowanych przez Onet.pl, TVN, GW oraz szkołę minister Hall – do polskiej wspólnoty? Raczej nie polityczny – odpowiadają autorzy socjologicznego raportu. Chodzi o to: tu jest mój kraj, tu są moi koledzy. To nie patriotyzm, tylko pozytywny stosunek wobec stylu życia panującego w Polsce – tak wyniki badań skomentował profesor Marcin Król. Swoją analizę skonkludował, nie bez pewnej dumy: „Chodziło nam o wychowanie ludzi, którzy będą potrafili żyć w liberalnej demokracji i właśnie to się udało. Są obywatelami Europy, pozostając w Polsce”. Sielska wizja świata bez polityki, bo nasza, polska polityka jest brzydka i – przede wszystkim – niekonieczna. Bo przecież jest Europa, są jej normy, administracja, zarządzanie, dyrektywy. Mamy tu wizję Polski jako spokojnego suburbium Europy, tam jeździmy się uczyć i pracować, tam zażywamy rozrywek z kolegami, odpoczywamy, śpimy. Przede wszystkim śpimy (...)
 
Czy śpią tylko dwudziestolatkowie? Polska jako kraina wielkiego snu nie jest zjawiskiem jednopokoleniowym. Nie wiem zresztą, czy ów raport mówił prawdę o całej generacji dwudziestolatków roku 2009. Chyba jednak nie całą, skoro tylu z nich widziałem kilka miesięcy później pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu – nie tylko po stronie tych, którzy sikali do zniczy, a także, licznie, po stronie modlących się, szukających skupienia i sensu polskości w obliczu nowego wyzwania. Ów raport i jego podsumowanie wyrażał na pewno dużą część prawdy o jego państwowych sponsorach, dla których historyczna polskość – wysiłek zmagania o godne miejsce dla naszej wspólnoty na mapie Europy – to „nienormalność”. Widać ich nieustanne starania, wspierane przez najpotężniejsze instytucje medialne, by tę „nienormalność” – zakląć, zaczarować. Byśmy zaakceptowali wizję „tego kraju” jako podeuropejskiej sypialni (...)
 
Sen jest potrzebny dla zdrowia. Nie lubimy na ogół, kiedy ktoś nam go przerywa. Głos budzika jest zawsze niemiły. Możemy go nazwać nawet „faszystowskim”, skoro to ostatnie słowo znaczy już tylko obelgę.
 
Sen jest potrzebny, ale – jak wszystko na tym świecie – w miarę. Kiedy zastępuje jawę, wtedy robi się niebezpiecznie. Może nam się śnić ciekawie, ale jeśli nie obudzimy się w porę, tylko pozostaniemy w słodkiej krainie ułudy, to w rzeczywistym świecie, w którym inni nie śpią, stracimy stopniowo swoje miejsce. Owszem, możemy być sztucznie we śnie podtrzymywani, w stanie letargu, może z litości, może w roli dawcy organów. Jedno jest pewne, nie my decydujemy o sobie, kiedy śpimy. Nawet najsmaczniej.
 
Oczywiście, możemy się zgodzić z takim stanem. Możemy się dać przekonać, że lepiej odwrócić się na drugi bok, tyłem do tego świata, trudnego, skomplikowanego, czasem nawet groźnego – i snuć wątek swego różowego snu.
 
Opisał już ten stan kiedyś, najdoskonalej, Stanisław Wyspiański w Weselu:
 
Sen, muzyka, granie, bajka. [...]
spać, bo życie zbyt zawiłe,
trza by mieć ogromną siłę,
siłę jakąś tytaniczną,
żeby być czymś na tej wadze,
gdzie się wszystko niańczy w bladze –
Sen, muzyka, granie, bajka
To już tak po uszy sięga,
Los: fatyga, czas: mitręga.

 
Te słowa, słowa Pana młodego (wykształconego, z wielkiego miasta), to najpiękniejszy hymn, jaki może wyśpiewać każdy wyborca Donalda Tuska. Chcemy spać, chcemy grać, chcemy usypiających nas bajek. Rzeczywistość, życie – to, którego nie pokazuje „zaprzyjaźniona” telewizja – to zbyt zawiłe, męczące. Żeby coś w nim zmienić, coś poprawić naprawdę – zwłaszcza w życiu całej naszej polskiej wspólnoty i jej miejscu na szerszej, europejskiej arenie – trzeba by tyle wysiłku. Nie, lepiej dać sobie spokój. Na tej „wadze” wszystko się „niańczy w bladze” – wszystko jest przykre tym, co inny poeta, nie z Krakowa, ale z Milanówka nazwał kiedyś dosadnie Wielką Ściemą. Przebić tę ściemę? Nie, za słabi jesteśmy. Zostaje „sen, muzyka granie bajka”. Choć już „po uszy nam sięga:...
 
Kłamstwo spokojnego snu po Smoleńsku zaczęło wychodzić wszystkimi szwami tej medialnej konstrukcji, która miała po wieczne czasy chronić władzę moralnych i politycznych spadkobierców Braneckiego (tego z Wesela). Ludzie, którzy spali dotąd smacznie usłyszeli nagle, że może nigdy nie doczekają spokojnej emerytury – i już nie dają sobie wszyscy wmówić, że to dla ich dobra...
 
Ujawniła się znowu ta solidarność w poszukiwaniu prawdy i godności, która pomogła przezwyciężyć strach i sen „złotej” epoki Gierka. Jakbyśmy zaczęli odzyskiwać słuch nie do kołysanki Pana Młodego, któremu „Granie miłe, spanie miłe – miło snami uciec z życia...”, ale do poważnej, zobowiązującej do działania modlitwy Konrada z Wyzwolenia:
 
Daj nam poczucie siły
i Polskę daj nam żywą,
by słowa się spełniły
nad ziemią tą szczęśliwą.
Jest tyle sił w narodzie,
jest tyle mnogo ludzi,
niechże w nie duch twój wstąpi
i śpiące niech pobudzi.

 
Zobaczyliśmy, że ta ziemia może być szczęśliwa, kiedy znów spotkaliśmy się w wielkim pochodzie 29 września 2012 w Warszawie, kiedy szukaliśmy siebie w dziesiątkach innych, mniejszych manifestacji w całym kraju i miejscach skupienia Polaków na świecie. Zobaczyliśmy, że jest naprawdę „tyle mnogo ludzi”. Tysiące jeszcze śpią, jeszcze mocniej próbują zaciskać powieki, ale zielona wyspa ich snu kurczy się coraz bardziej. Powrót na jawę nie jest łatwy. Ale wracamy. I będzie nas więcej – obudzonych, gotowych do pracy dla wspólnej odbudowy godnego życia w Polsce (...)
 
Kiedy pokazywano z lubością manifestacje „oburzonych” we Francji, Hiszpanii, w Niemczech, by przekonać nas do tego, że u nas powodów do oburzenia nie ma, albo utwierdzać w melancholijnej myśli, że czas naszej zdolności do manifestowania protestu minął bezpowrotnie wraz z rozbitą „Solidarnością”, przychodziła mi w sukurs nadzieja, jaką zapamiętałem w słowach Onufrego Zagłoby z czasu szwedzko-moskiewskiego potopu: „Niemiec, Francuz, Angielczyk abo smagły Hiszpan od razu do oczu skoczy, a Polak pacjencję wrodzoną mając siła zniesie, długo się choćby takiemu Szwedzinie szarpać pozwoli, ale gdy się miara przebierze, jak huknie w pysk, to ci się Szwedzina trzy razy nogami nakryje. Bo fantazja jeszcze jest, a póki fantazja nie zginie, póty i Rzeczpospolita trwać będzie”.
 
Nie zginęła. Budzi się na nowo...”, koniec cytatu.

Zaś na promocji tego albumu w auli Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach śp. kardynał profesor Stanisława Nagy, człowiek wielkiego formatu o pięknym umyśle, intelektualista, teolog, gorący patriota i nieustraszony głosiciel prawdy, wygłosił mowę okolicznościową, którą nazywam "Manifestem Rewolucyjnym Nagy'ego",  cytuję fragmenty:
 
 „Na manifestację z 29 września 2012r. nie można patrzeć w sposób wyizolowany. To jest zwieńczenie pewnego procesu, który od jakiegoś czasu w Polsce się toczy, ale którego dotychczas nie dostrzegaliśmy w całej jego sile i wielkości. Może nawet niektórzy z nas nie chcieli go zauważać, choć jest procesem zupełnie wyjątkowym.
Od początkowych lat komunizmu w Polsce jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że społeczeństwo nie wychodzi na ulicę, ażeby wyrazić swą niezależną opinię lub żądania. To było najsurowiej zabronione. Moje pierwsze zetknięcie z tym, że społeczeństwo spontanicznie i bez pozwolenia wyszło na ulicę, by taką opinię zademonstrować, to moment, gdy okazało się, że kard. Karol Wojtyła został wybrany papieżem…
To była pierwsza tego typu zbiorowa reakcja społeczeństwa, która nie wywołała interwencji milicji. Jakże wówczas wszyscy byli faktem tym zaskoczeni, jakże zaskoczona była władza, ale Polacy wiedzieli już wtedy, co robić. Odczuli w swej świadomości, że trzeba to wielkie wydarzenie, wydarzenie jakże radosne, natychmiast zademonstrować poprzez wyjście na ulicę. I na tym się właściwie skończyło, jeśli chodzi o pokojowe marsze.
Przedtem, ale i potem były pokojowe wyjścia na ulicę za pozwoleniem i na hasło komunistycznej władzy. Wyjścia na pochód pierwszomajowy. Społeczeństwo nigdy za rządów komunistów samo na ulicę nie wychodziło ze swoimi sprawami tak, by nie spotkało się to z gwałtowną i brutalną akcją służb mundurowych. Jeśli wychodziło się bez obaw, to tylko ze sprawami zadanymi. Trzeba było manifestować na rozkaz – niesiono te różne sztandary z hasłami nieustannego poparcia dla partii i rzucano je po kątach zaraz po tym jak tylko padł urzędowy nakaz, żeby pochód (nie mówiło się: manifestacja) skończyć.
Teraz pojawiło się nowe zjawisko. Pojawiło się bardzo niewinnie – pod hasłem poparcia dla katolickiej Telewizji Trwam, a więc pod hasłem jakiejś sprawy społecznej. Pojawiły się manifestacje nie nakazane odgórnie, ale chciane i popierane przez dużą, coraz większą część społeczeństwa, organizowane oddolnie. Początkowo tylko w niektórych miastach. Stopniowo jednak zjawisko to zaczęło coraz bardziej się rozrastać, tak że dziś nie ma już prawie miasta, w którym nie demonstrowano by przeciwko dyskryminacji Telewizji Trwam, nie wychodzono w tej sprawie na ulicę.
Polska wypełniła się tym wychodzeniem na ulicę – nie dość, że nie nakazanym przez władzę, to na dodatek – wbrew tej władzy…
Manifestacje w obronie katolickiej telewizji przeobraziły się w cały ruch społeczny, będący wyrazem nowej narodowej solidarności. Mamy prawo to tak nazywać, są ku temu przesłanki. Po pierwsze marsz „Obudź się Polsko” 29 września był pokojowym pochodem już w dużo szerszej sprawie niż sama katolicka telewizja. Po drugie – przybyli ludzie z całej Polski, nie tylko z jednego miasta, przybyła ich olbrzymia rzesza, blisko pół miliona osób. Po trzecie manifestowali ludzie w różnym wieku. Po czwarte, Marsz odbył się pod okiem policji, która w wielu przypadkach pomagała, choćby organizacyjnie, żeby wszystko odbyło się poprawnie. Nie musiała ingerować – nie było potrzeby. Wszystko odbywało się spokojnie, sprawnie, z powagą.
To nie są kwestie przypadkowe. Może ten ruch przeobrazi się z czasem w jeszcze coś innego. Może jest początkiem czegoś wielkiego?
Przemilczenie tego zjawiska przez liberalne czy publiczne media, sprowadzanie ostatniego potężnego marszu li tylko do obrony „mediów ojca Rydzyka” czy protestów w sprawie podwyższenia wieku emerytalnego, jest demonstracją nieuczciwości… I to był kolejny dowód, że media w Polsce są chore, że trzeba je zreformować, by funkcjonowały, jak należy, by media publiczne zaczęły pełnić swoją misję służenia społeczeństwu i narodowi…
Ogromne wrażenie wywołała zwłaszcza modlitwa różańcowa, wydobywająca się z gardeł i serc prawie pół miliona Polaków i płynąca ulicami Warszawy, a dzięki przekazom radiowo-telewizyjnym roznosząca się na cały świat. Podobna wielka modlitwa miała miejsce w Polsce przed Bitwą Warszawską, a wcześniej w 1571 r. przed bitwą pod Lepanto, którą zainicjował papież Pius V. W obu przypadkach chodziło o obronę Europy i Kościoła przed inwazją antychrześcijańską – bolszewicką nad Wisłą i muzułmańską w Zatoce Korynckiej. Analogie do Marszu warszawskiego 29 września nasuwają się same…
Wydarzenia z 29 września 2012 r. bardzo mocno ocierają się o rewolucję. Nie chodzi tu jednak o rewolucję pospolitą, złą i destrukcyjną, tylko o rewolucję perswazyjną, taką w której naród coraz głośniej zaczyna wołać: „To nie tak się rządzi, to nie tak kieruje się narodem!”. Rząd bowiem musi pamiętać, że jest na usługach narodu. Tymczasem w tej chwili tak nie jest. Dlatego też naród przypomina rządowi, co powinien robić. Przypomina na razie spokojnie. Z modlitwą na ustach, z Mszą św. Na początku, i spokojnymi przemówieniami politycznymi, które też bardzo dobrze wpisały się w całość, ale pozostały jednak mimo wszystko na drugim planie. Tu trzeba oddać sprawiedliwość i Jarosławowi Kaczyńskiemu i o. Tadeuszowi Rydzykowi i piotrowi Dudzie, i piotrowi Reszczyńskiemu, że przemówienia ich były zdecydowane, ale wyważone, bez agresji, całkowicie w duchu Marszu.
Wyjście na ulicę wcale ni musi oznaczać awantur – o ile oczywiście nie działają prowokatorzy… A jeśli będzie się dalej tak rządziło, to może się to skończyć źle. Sprowokowany naród może bowiem posunąć się jeszcze dalej, a wtedy nie wiadomo, co się stanie.
Muszę przyznać, że poświęciłem kilka godzin i obserwowałem w Telewizji Trwam przebieg całego Marszu. Wielkie zasługi w stworzeniu jego niesamowitego klimatu miał występ aktorów, recytatorów i śpiewaków oraz znanej orkiestry „Victoria”. Ci znakomici artyści odwoływali się do głębin kultury polskiej, do jej piękna i nieprzemijających wartości. Repertuar był tak dobrany, że komentował zarazem chwilę obecną. A więc nie krzykliwość, nie wściekły bunt, tylko głęboka idea, rzetelna inicjatywa, zmierzająca do naprawy Rzeczypospolitej. Poza tym program artystyczny doskonale wyrażał i zwieńczał hasło, pod którym Marsz się odbywał: „Obudź się Polsko!”.
Hasło to było moim zdaniem jak najbardziej właściwe. I co więcej – dramatyczne. Dramatyzm ten podkreślało mocno nawiązanie do „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego, gdzie motyw snu, usypiania społeczeństwa, jest ukazany w sposób niezwykle plastyczny. Utwór młodopolskiego poety kończy się tragicznie”: „Miałeś chamie złoty róg”… I cóżeś z nim zrobił?
Czy jest to moment, w którym my jeszcze mamy złoty róg? Może jeszcze całkiem nie śpimy, ale tylko przysypiamy? Dlatego też, trzeba budzić Polskę! Z tego też względu to dzieło literatury polskiej jest tak bardzo cenne dla życia, kultury i świadomości naszego narodu. I tak trzeba widzieć ten pochód: jako budzenie narodu. Tam odzywały się też liczne glosy, które głośno podsumował o. Jan Król: „Jak będzie potrzeba, to my tu przyjdziemy jeszcze. I będzie nas jeszcze więcej”.
A któż to przyjdzie, jakże to będzie nas więcej? Wszak była cała Polska! To już nie tylko Piotrków, Toruń czy Katowice, tylko ludzie z całej Polski – o różnych przekonaniach, różnych zawodów, w różnym wieku. Było tyle ludzi młodych, zaniepokojonych właśnie tym, że zapadamy w sen i że złoty róg wypada nam z rąk. A róg – to znaczy Polska, państwo polskie, niegdyś potężne w Europie, po wojnie ciągle się liczące, a obecnie w stanie zamierania – kto wie, czy nie prowadzone specjalnie w tym kierunku. O to, jaka Polska czeka nas w przyszłości, pytają przede wszystkim ludzie młodzi.
Z tego też względu podobny marsz w przyszłości może zgromadzić przede wszystkim ogromną rzeszę młodych ludzi, którzy boją się o Polskę swojej przyszłości. Bo ona niszczeje, możemy palcem pokazać gdzie – gospodarczo, prawnie, kulturalnie, oświatowo… Coraz częściej mówi się, że przekupstwo staje się zasadą, że różnego rodzaju typy robią ciemne interesy kosztem całego społeczeństwa, że społeczeństwo rozwarstwia się na skrajnie biednych i skrajnie bogatych.
Wielu twierdzi, że na ulicę wychodzi się po to, by robić rewolucję. Na razie jeszcze nie było rewolucji. Było tylko pokazywanie palcem, uderzanie w bęben przestrogi. Ale co będzie dalej? Jeśli nic się nie zmieni w kierowaniu krajem, w wyznaczaniu mu priorytetów, dość łatwo przewidzieć, co może się stać. Rodzi się oczywiście pytanie, czy my, ludzie określonego pokroju, związani z Kościołem, nastawieni patriotycznie, odwołujący się ciągle do tradycji, czy my nie mamy czasem skrzywionego widzenia? Może widzimy sprawy tak, jak chcemy widzieć, a nie tak, jak wyglądają w rzeczywistości? Czy na pewno jesteśmy obiektywni? Czy nie dorabiamy do tego Marszu jakichś innych znaczeń, których ten Marsz nie miał? Musimy sobie postawić krytycznie wszystkie te pytania.
Czyż nie jest jednak faktem ten ogromny pochód spokojnych ludzi, ciągnących od Placu Trzech Krzyży aż po Plac Zamkowy? Tego nikt nie wymyślił, nie skonfabulował. Ta jakże długa trasa była zalana ogromną liczbą ludzi, Początek nie widział końca, a koniec nie widział początku. A ci ludzie nie przyjechali tam na spacer. Przyjechali by zaprotestować w konkretnych sprawach, by upomnieć się o dobro wspólne, nie o swoje prywatne korzyści lub interes jakiejś kolejnej podejrzanej spółki. I to pokazuje, że my w swoim oburzeniu nie przesadzamy, Że prawda o wielkości wydarzenia jest prawdą obiektywną. A co za tym idzie nasze pesymistyczne przewidywania, że bodaj by się na tym nie skończyło, są przewidywaniami mającymi swoje podstawy. Toteż nie tylko na wczoraj, ale także na dzisiaj, nadal wciąż aktualne jest hasło „Obudź się Polsko!”. Bo to my jesteśmy tymi, którzy teraz zasypiają, a zasypiając wypuszczamy z rąk złoty róg. Oby nie było tak, że jutro nasi następcy powiedzą, że mają puste ręce… Żeśmy wypuścili z rąk wolną, dumną, niepodległą Rzeczpospolitą, że „ostał się ino sznur”,koniec cytatu.
 

 

Zobacz galerię zdjęć:

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka