Rys. Józef Wieczorek
Rys. Józef Wieczorek
echo24 echo24
3523
BLOG

JACY "AKADEMICY" TAKIE "UNIWERSYTETY"

echo24 echo24 Rozmaitości Obserwuj notkę 22

 

Od kilku dni rozgorzała w mediach mainstreamowych dyskusja o tym, co się stało z polskim szkolnictwem wyższym.
 
Więc coś Państwu opowiem.
 
Przed paroma tygodniami na krakowskim Rynku, podszedł do mnie elegancko ubrany młodzieniec. Przeprosił i zagaił, że ogromnie cię cieszy, iż mnie spotyka, bo jest tylko przejazdem w Krakowie, a już od dawna chciał mi podziękować za swoją karierę życiową.
 
Zdziwiłem się po stokroć, a gdy dopytałem, kto zacz okazało się, że to mój były student aktualnie pracujący w jakiejś amerykańskiej firmie w Irlandii, gdzie jak mi powiedział dostał pracę i błyskawicznie awansował głównie dzięki temu, że znał fachowy język angielski.  
 
Student nie dał mi dojść do słowa, bo chciał mi koniecznie opowiedzieć jak mu się w życiu powiodło. Na końcu oznajmił, cytuję: „panie doktorze, gdyby nie pański skrypt i to, że nam pan tłukł przez dwa semestry do głowy, że bez fachowego angielskiego nie dostaniemy nigdzie godnej pracy, to dzisiaj zapewne bym tyrał za nędzne pieniądze w jakimś markecie w Krośnie, skąd pochodzę”, koniec cytatu.  
 
A teraz, opowiem Państwu w skrócie znamienną historię wydania tego skryptu drukiem.
 
Otóż przed laty, kiedy wstąpienie Polski do Unii Europejskiej stało się realne, pomyślałem sobie, że trzeba by napisać podręcznik do nauki technicznego języka angielskiego dla naszych studentów. Bowiem uważałem, że przekształcenie się polskich uczelni w konkurencyjne jednostki kształcące absolwentów o umiejętnościach dostosowanych do unijnych standardów jest wymogiem chwili.  
 
Inicjatywę tę zgłosiłem władzom mojego Wydziału. Odpowiedzią było kompletne désintéressement, gorzej, próbowano mnie już na wejściu zniechęcić. Tłumaczono, że my jesteśmy od kształcenia inżynierów, a nie od uczenia "jakiegoś tam angielskiego".
 
Moje argumenty, że żaden anglista nie jest w stanie napisać podręcznika dla techników trafiały w głuchą próżnię. Nikt z decydentów nie chciał ze mną porozmawiać i odsyłano mnie od Annasza do Kajfasza. A po jakimś czasie wezwał mnie jeden z prodziekanów na dywanik i zwrócił uwagę, żebym trzymał się programu, a nie opowiadał studentom na zajęciach o uczeniu się angielskiego.
 
Nie dałem jednak za wygraną i przez trzy kolejne lata dobijałem się by sprawę mojego skryptu rozpatrzyła Rada Wydziału. Z wyjątkiem jednostkowych przypadków, odpowiedzią były pogardliwe uśmieszki i stukanie się palcem w czoło przez uczelnianych bonzów. I gdyby nie to, że sami studenci, którym zdradziłem swój pomysł, „zmusili” władze dziekańskie do zajęcia się sprawą, skrypt nigdy by się nie ukazał.
 
Gdy skrypt wreszcie wyszedł drukiem, okazał się jednym z największych bestsellerów w historii uczelnianych Wydawnictw Naukowych. Zniknął z półek natychmiast, a potem był wielokrotnie wznawiany. Podziękowaniom od studentów nie było końca. Natomiast nikt, dosłownie nikt z władz zakładowych, wydziałowych i uczelnianych nigdy nie wspomniał o sprawie ani jednym słowem.  
 
A kiedy skrypt został wyróżniony przez UNESCO International Certre for Engineering Education za promocję roli języka angielskiego w pokonywaniu interdyscyplinarnych barier komunikacyjnych, o czym napisała prasa, po przyjściu do pracy zastałem taką atmosferę, iż się w pierwszej chwili przeraziłem, że ktoś umarł. Bowiem większość „uczonych”, szczególnie tych utytułowanych, przestała się do mnie odzywać, a ze strony wydziałowych „elit” wiało mrożącym krew w żyłach chłodem, jak to pisał Dygat – "bezinteresownej zawiści". Gorzej. Otóż żywię podejrzenie, że ci zawistnicy, z których każdy jest autorem co najmniej kilkuset pisanych pod wymogi algorytmu publikacji "naukowych" zrozumieli raptem, iż się jednemu z kolegów udało nareszcie zrobić coś pożytecznego. 
 
Puentując notkę pozwolę sobie dorzucić ziarenko do rozpalającej się właśnie medialnej dyskusji.
 
Otóż myślę, że jeśli rzeczywiście chcemy reformować nasze uczelnie to trzeba zacząć od tego, że gros naszych „uczonych” musi mniej myśleć o własnym siedzeniu, a więcej o studentach, bo to dla nich przecież są nasze uczelnie, o czym wielu „luminarzy” notorycznie zapomina.
 
Tak! Tak! Mości panowie akademicka "elita"! Jeśli mamy ratować szkolnictwo wyższe, musicie się wyzbyć koniunkturalizmu i zacząć myśleć nieco szerzej, niż tylko o grantach i układach. Poza tym najwyższy czas, żeby pomyśleć o ustąpieniu miejsca młodym. Niestety wciąż przybywa profesorów, którym sędziwy wiek sprawia trudność z przyciśnięciem guzika od windy. 
 
Poza tym chciałbym przypomnieć, że w moich czasach, misją szkoły wyższej była instytucja profesora, który kształcił i wychowywał grono swoich uczniów.
 
Jednakże, mniej więcej od pięciu lat, wszystkim zaczynają rządzić wyłącznie wskaźniki, które są potrzebne, nie ma, co dalej ukrywać, nie tyle do oceny poziomu kształcenia, lecz do podnoszenia wysokości słupków sondażowych Platformy Obywatelskiej i pani minister Kudryckiej, a pośrednio pana premiera Tuska.  Ma być dużo kształcących się Polaków. A jak? Wszystko jedno. Byle się pan premier mógł pochwalić w Brukseli ile też mamy w Polsce uczelni i studentów. 
 
Jak się to przełoży na poziom kształcenia Polaków, nie mnie już oceniać. Ale chciałbym przestrzec, że bezwzględnym weryfikatorem okaże się życie. I to znacznie wcześniej, niż się może zdawać.
 
Nie ma się też, co dziwić, że najlepsze polskie uczelnie w rankingach europejskich zamykają czwartą setkę.
 
I na koniec uwaga natury ogólnej. Historia ze studentem spotkanym po latach na Rynku w Krakowie uczy, że czasem warto coś zrobić bezinteresownie.
 
Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki z długim stażem)
 
 
Patrz również:
 
Wersja audio:
List otwarty krakowskiego Akademickiego Klubu Obywatelskiego do środowisk naukowych:
 
Wykład Pani Profesor Ewy Nawrockiej z Uniwersytetu Gdańskiego: 
 
echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości