Kuźnica na Półwyspie Helskim. Autor notki ze swoimi byłymi studentami objaśnia genezę Mierzei Helskiej.
Kuźnica na Półwyspie Helskim. Autor notki ze swoimi byłymi studentami objaśnia genezę Mierzei Helskiej.
echo24 echo24
1758
BLOG

„Pora umierać!”

echo24 echo24 Polityka Obserwuj notkę 75

Wczoraj Pan Bóg podarował mi dzień szczególny i w moim życiu jeden z najpiękniejszych.

Bowiem w ten poniedziałkowy wieczór miałem przyjemność uczestniczyć w uroczystym raucie wydanym z okazji obchodów 70-lecia Wydziału Geologii, Geofizyki i Ochrony Środowiska Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, na który w sile paru setek przybyło z całej Polski, a także ze świata kilka generacji geologów wyedukowanych na tymże wydziale.

Jak stawiałem wczoraj stopę na pierwszym stopniu schodów wiodących do głównego gmachu mojej Almae Matris z bijącym sercem uświadomiłem sobie, że tak samo łomotało mi w piersiach w dniu, w którym po raz pierwszy przekroczyłem próg tej Uczelni - Boże Ty Mój! - w roku 1962, kiedy szedłem na egzamin wstępny.

I tak zaczęła się moja bez mała pięćdziesięcioletnia przygoda z Wszechnicą, na której odbyłem przeurocze studia, a potem przez blisko czterdzieści lat zajmowałem się pracą naukowo dydaktyczną na Wydziale Geologicznym mieszczącym się właśnie w głównym gmachu AGH, gdzie wczoraj wieczorem na przestronnych krużgankach wszystkich pięter rozstawiono mrowie odświętnie przystrojonych stolików, przy których zasiadła wykształcona na AGH-u brać geologiczna.

Uroczystość otworzył Jego Magnificencja Rektor Tadeusz Słomka, też geolog, i poszły konie po betonie. A z geologami nie ma żartów, bo w konkurencji asymilowania wód wyskokowych geologiczni terenowcy są poza wszelką konkurencją i wtedy, gdy normalni ludzie pod stoły się obsuwają, geologiczne bractwo dopiero się zaczyna powoli rozkręcać.

Jednakże około północy, gdy moc wychylonych trunków zerwała więzy formalistycznych konwenansów posypały się w moją stronę zaproszenia do coraz to innych stolików zajmowanych przez moich byłych studentów, obecnie w pełni dojrzałych ludzi często przyprószonych siwizną, których niestety nie rozpoznałem, gdyż jak kiedyś obliczyłem przez ćwiczenia i wykłady, które prowadziłem przeszło ich kilka tysięcy. O odmowie nie było mowy, bo okrzyki - „Panie doktorze! Prosimy do naszego stolika! Chociaż na chwileczkę! – były tak entuzjastycznie szczere, że serce mi miękło ze wzruszenia.

Nie pamiętam już ile było tych stolików, ale przy każdym z nich padały szczodrze podlane toastem – Zdrowie pana doktora! – niezmiennie te same słowa, że nigdy nie zapomną geologicznych praktyk terenowych, na które z nimi jeździłem w Pieniny, gdzie ich uczyłem geologii dynamicznej; na Półwysep Helski, gdzie im pokazywałem geologiczne zapisy niegdysiejszej działalności Morza Bałtyckiego; a także do Szwajcarii Kaszubskiej, gdzie oglądaliśmy, jak północną Polskę kształtował skandynawski lodowiec. I dopiero na stare lata mi powiedzieli, że przed praktykami odbywały się losowania, bo wszyscy chcieli być w grupie, którą prowadziłem.

A jak ich pytałem, dlaczego? Odpowiedź była każdorazowo taka sama:

„Bo pan, panie doktorze był normalnym facetem mającym w sobie morze dobroduszności, był pan przyjazny ludziom, zawsze uśmiechnięty i na luzie, wzbudzając w nas ochotę do życia i działania. Bo pan nas zaraził życiową pasją, a w trakcie wielokilometrowych przejść pomiędzy geologicznymi odsłonięciami opowiadał nam pan, gdzie jest współczesny świat oraz jak się do niego należy dostosować...".

Po tylu latach pamiętali zadziwiające szczegóły! Imię psa, którego w latach siedemdziesiątych na praktyki zabierałem; jak miała na imię moja największa życiowa miłość, a ci trochę młodsi pytali o Julkę, moją ukochaną córkę jedynaczkę, której imię też zapamiętali. Pamiętali w najdrobniejszych szczegółach moją opowieść, jak mi życie dało w tyłek w Chicago, gdzie pod koniec lat sześćdziesiątych pojechałem za chlebem. Pamiętali o mojej biznesowej przygodzie z amerykańską korporacją Philip Morris wdrażającą w latach dziewięćdziesiątych w Krakowie wielki projekt, przygodzie, która mi pokazała ile mamy jeszcze do zrobienia. Pamiętali wszystkie porady życiowe, jakich im udzielałem, ale także dowcipy i pikantne anegdoty, które im opowiadałem. Pamiętali również całe akapity z moich beletrystycznych książek.

I muszę powiedzieć, że dwukrotnie łzy mi się w oczach zakręciły. Najpierw, jak mój były student, obecnie czterdziestoletni mężczyzna, którego nazwiska nawet nie znam, patrząc mi w oczy wyznał, że starał się żyć tak, jak ich uczyłem, a teraz tę wiedzę swoim dzieciom przekazuje. Zaś po raz drugi z trudem łzy powstrzymałem, jak moja była studentka, obecnie pani doktor nauk technicznych, powiedziała mi, że do dnia dzisiejszego nie rozstaje się z moim skryptem, z którego się nauczyła technicznego języka angielskiego na użytek wyuczonego zawodu geologa. Mówiła, że nie wie, jak mi za ten skrypt dziękować, bo po części dzięki niemu zrobiła szybką karierę naukową.

I wczoraj wieczorem zrozumiałem, że na dobrą sprawę nauka, którą uprawiałem to betka wobec tego, co wczoraj usłyszałem od tych ludzi, którzy mi uświadomili, że dzieląc się z nimi przed laty doświadczeniem życiowym zrobiłem coś rzeczywiście pożytecznego.

Wracając w środku nocy do domu wstąpiłem do sklepu nocnego celem nabycia Coca Coli na rano. W pustym sklepie siedział młody chłopak o bardzo kulturalnej twarzy i jak tylko się odezwał zorientowałem się, że musi pochodzić z jakiegoś dobrego krakowskiego domu. Zapewne pan dorabia, jako student? – zapytałem. Na co ten mlody człowiek odpowiedział, cytuję: „A po co mi studia proszę pana? Przecież to dzisiaj kompletnie nic nie daje. Mam lepszy pomysł na życie. Dorabiam sobie po nocach, by odłożyć trochę forsy i firmę założyć”.

Boże! Co oni zrobili z prestiżem szkolnictwa wyższego? Czy to się jeszcze da naprawić??? Chyba pora umierać! – pomyślałem, a w domu długo jeszcze się męczyłem nim zasnąłem.

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki)

Posłuchaj także mojej mowy pożegnalnej z Uczelnią - vide: http://youtu.be/9WntjK-aUBE

Zobacz galerię zdjęć:

Moje byłe studentki. Po prawej Pani Rzecznik ds. Promocji Wydziału.
Moje byłe studentki. Po prawej Pani Rzecznik ds. Promocji Wydziału. Trzech muszkieterów z grupy z którą studiowałem Autor notki z kolegami z roku Najwybitniejsi sztabowcy kompanii bankietowej mojego studenckiego rocznika 1962-1967. Praktyka robotnicza. Sylwester. Półwysep Helski. Miejsce nadmorskiej praktyki terenowej. Miło się tu pracowało. Pienińska praktyka terenowa Szwajcaria Kaszubska, gdzie uczyłem studentów działalności lodowcowej.
echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka