Puczysta o zacięciu psychiatrycznym w chwili utraty władzy - 25 września 2015
Puczysta o zacięciu psychiatrycznym w chwili utraty władzy - 25 września 2015
echo24 echo24
566
BLOG

Od owych puczystów byłby lepszy nawet kij od szczotki

echo24 echo24 Polityka Obserwuj notkę 14

Dzisiejsza notka będzie żartobliwa, chociaż nie do końca.

Juwenalia w zenicie, studenci tańczą na ulicach sambę, a tu raptem wyszło szydło z wora, że w Polsce, wypisz wymaluj, jak w Ameryce Południowej szykowano cichcem pucz wojskowy mający na celu obalenie nowej władzy.

Dziś gruchnęła, bowiem bomba i na łamach niegdyś poczytnej Gazety Wyborczej ukazał się tłustą czcionką drukowany list otwarty byłych szefów MON, którzy domagają się natychmiastowego usunięcia ministra Macierewicza z urzędu.

Słowem znów mamy dzień świra.

Dlaczego?

Bo list został podpisany przez Janusza Onyszkiewicza, Bronisława Komorowskiego, Janusza Zemke, Radosława Sikorskiego, Tomasza Siemoniaka i Bogdana Klicha.

Jak sobie uświadomiłem, że na czele nadwiślańskiego puczu stoją kolejno: matematyk, historyk, prawnik, politolog, handlowiec i (sic!) psychiatra - przypomniałem sobie dom wariatów, jakim bez wątpienia było szkolenie wojskowe, które odbywałem w czasie studiów z początkiem lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku.  

Przydzielono mnie do artylerii przeciwpancernej, gdzie ledwie mówiący po polsku politrucy uczyli nas miłości do Związku Radzieckiego, zaś dowódca baterii pan pułkownik Winek szkolił nas w strzelaniu z armaty, przepraszam haubicy 76 mm.  

Przez cztery lata, w każdą środę, o godzinie siódmej rano budziłem sąsiadów waleniem w schody podbitymi ćwiekami wojskowymi buciorami, a na ulicy ludzie się zatrzymywali na widok długowłosego świra ubranego we wpadającą na oczy wojskową czapkę i wlokący się po ziemi o cztery numery za duży szynel z rękawami do połowy łydek, gdyż mundury wydawano nam bez przymiarki.  

Pan pułkownik Winek uczył nas mozolnie kunsztu artyleryjskiego przez osiem semestrów. Aż nadszedł dzień egzaminu praktycznego na stopień podoficerski, kiedy to miałem oddać pierwszy, i jak się okazało ostatni w moim życiu strzał z prawdziwej armaty. Wywieziono nas na poligon do Orzysza, a sądnego dnia, gdy na horyzoncie pojawiło się ciągnięte na linie tekturowe pudło w kształcie czołgu, pan pułkownik Winek z miną Napoleona wydał rozkaz:

Zza zalesionego wzgórza - koduję „ogórek” - naciera pluton czołgów piątej kolumny Stanów Zjednoczonych! Ogłaszam gotowość bojową działonu pierwszego! Załoga! Kumulacyjnym Przeciwpancernym! Cel! Pal!!!  

I wtedy nastąpiła prawdziwa masakra.

Bo choć nam mówiono, że to działo głośno strzela nie mieliśmy pojęcia, że do tego stopnia. Jak to, przepraszam za wyrażenie pierdyknęło, byłem święcie przekonany, że mi wybuchł w rękach odbezpieczony zapasowy pocisk, który jako amunicyjny drugi, zgodnie z regulaminem, trzymałem oburącz w pozycji klęczącej. Bałem się otworzyć oczu, a jak się w końcu odważyłem, zobaczyłem coś, czego nie zapomnę do śmierci.  

Podmuch porozrzucał załogę mojego działonu w promieniu kilkunastu metrów. Celowniczy leżał w trawie z rozkwaszonym łukiem brwiowym, z którego sikała krew na pół metra, gdyż z wrażenia zapomniał o odrzucie i nie cofnął głowy. Parę metrów dalej kiwał się na wzór żydowskiego płaczka kompletnie oszołomiony zamkowy. Zaś amunicyjnemu pierwszemu krew ciekła z ucha, bo zapomniał o otworzyć ust i biedak pląsał wokół działa w dziwacznych podskokach wydając z siebie jakieś nieartykułowane dźwięki. A spanikowany dowódca działonu wczołgał się pod stojący opodal wóz bojowy, bo jak mi potem opowiadał myślał, że to wybuchła stojące obok działa skrzynka z odbezpieczonymi pociskami.  

A gdy opadł pył bitewny, niczym nie zrażony pan pułkownik Winek z marsową miną obwieścił tubalnym barytonem: Bingo! Zadanie wykonane! Nieprzyjacielski czołg trafiony i zniszczony! Gratuluję wam żołnierze! Od tej chwili jesteście podoficerami!..., tyle opowieści.  

Jak się Państwo domyślacie nie jestem ekspertem od spraw militarnych i nie potrafię ocenić talentów wojskowych Antoniego Macierewicza, ale nie bez przyczyny nos mi podpowiada, że rzeczeni puczyści to, jak jeden mąż kontynuatorzy przewodniej myśli Ludowego Wojska Polskiego z PRL-u rodem, a bezsprzeczną słuszność nominowania pana Antoniego na stanowisko ministra obrony narodowej w rządzie Beaty Szydło najlepiej uzasadnia tytuł notki.

Krzysztof Pasierbiewicz (artylerzysta w stopniu bombardiera)

Post Scriptum

A teraz już na poważnie.

Oczywiście armia polska w momencie obejmowania stanowiska szefa MON przez pana Antoniego Macierewicza to niebo a ziemia w porównaniu z tym, co opisałem w notce.

Ale.

Jeśli wziąć pod uwagę stan polskiej armii w dniu nominacji pana Antoniego w porównaniu z dzisiejszym wyposażeniem i siłą bojową armii amerykańskiej, rosyjskiej, czy niemieckiej, przepaść pomiędzy tymi armiami, a naszą armią jest taka sama, jak nie większa.

I nie oszukujmy się.

Jeśli Polska zostałaby dzisiaj zaatakowana mogłaby się bronić przez czas wielokrotnie krótszy niż w roku 1939.

I to, jak myślę miał na myśli min. Antoni Macierewicz w swoim wystąpieniu sejmowym dotyczącym audytu MON w chwili obejmowania przez niego urzędu. Bo tu jest potrzebna opcja zerowa i budowa polskich sił zbrojnych od początku.

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka