Bal 30 lecia Piwnicy pod Baranami. Nieznana para zajęta rozmową o tamtych czasach.
Bal 30 lecia Piwnicy pod Baranami. Nieznana para zajęta rozmową o tamtych czasach.
echo24 echo24
946
BLOG

Ostatki

echo24 echo24 Polityka Obserwuj notkę 17

Już koniec karnawału i tak sobie myślę, że wraz z odzyskaniem wolności, z czego powinniśmy się przecież cieszyć i weselić, paradoksalnie, rok 1989 na zawsze zamknął najpiękniejszy rozdział w historii krakowskich fet karnawałowych. Bo te fety, to nie były jakieś pospolite zabawy, lecz wyrafinowane symfonie podwawelskiej zapustowej nocy, a owe niezapomniane karnawałowe ceremonie, w odróżnieniu od tego, co się teraz dzieje miały duszę, sens i charakter wyrażający się w tańcu, wysmakowanym dowcipie i graną na cienkiej strunie finezyjną intrygą Królewskiego Miasta, gdzie się wszyscy znali i lubili.

Niestety nowe czasy sprawiły, że w animowanej wyścigiem szczurów bezrozumnej pogoni za tym, co ludziom zaczęło się zdawać istotne, ważne i ważniejsze krakowianie zagubili bezpowrotnie to, co w życiu jest równie ważne, jeśli nie ważniejsze, czyli radość życia niebojących się jutra ludzi szczęśliwych chwilą.

Bo choć trudno w to uwierzyć w Krakowie mojej młodości przypadającej na czas najbardziej siermiężnej komuny, w karnawale trwała pod Wawelem praktycznie nieustająca zabawa na niezliczonych balach i nie było tygodnia bez jakiegoś prestiżowego jublu, by wspomnieć odbywające się regularnie każdego roku bale: „palestry”, „magistratu” „plastyka”, „aktora”, „medyka”, „architekta”, „filozofa”, innych już nie wymieniam, bo było ich tyle, ile dziedzin wiedzy, a może i więcej, na których bawiono się hucznie, acz nad wyraz wytwornie, frywolnie, lecz zawsze szarmancko, szaleńczo, ale nigdy przygłupio i jak na tamte czasy wręcz nieprzystojnie wykwintnie.

Oprócz tego w krakowskim karnawale odbywały się również bale uświęcone. Były to uroczyste rauty Piwnicy Pod Baranami, aranżowane z genialną maestrią przez czarnoksiężnika Piotra Skrzyneckiego w myśl jego świętej maksymy, że: - „jak nie zabawimy się sami, nikt nas nie zabawi”.

Bale te urządzano w galicyjskich kompleksach pałacowych, a na tych bachanaliach zbierali się tłumnie najznakomitsi w mieście malarze, pisarze, aktorzy, naukowcy i inni notable, a także kwiat arystokracji Królewskiego Miasta, która jeszcze wtedy była arystokracją nieskażoną biznesowymi aliansami. Przez wzgląd na rangę tych rautów wszystkie krakowskie księżne i hrabiny otwierały szuflady, do jakich się zagląda przy okazjach nadzwyczajnych, a na szlachetnych głowach, szyjach i nadgarstkach można było zobaczyć brylantowe diademy, ażurowe kolie i ciężkie bransolety, jakich by mógł pozazdrościć niejeden dzisiejszy milioner. I zaręczam, że w przeciwieństwie do tego, co się teraz widzi, podróbek nie było.

Te elitarne spektakle ściągały niezmiennie crême de la crême Krakowa drugiej połowy dwudziestego wieku i muszę z żalem powiedzieć, że po roku 1989 już nigdy nie widziałem tylu eleganckich dżentelmenów oraz nieskończenie pięknych, pełnokrwistych kobiet. Do tego pełna gala, stroje wieczorowe i cudowne miejsca, które Piotr Skrzynecki wynajdywał z nadprzyrodzonym talentem. A jeśli myślicie, że było tam nudno, to jesteście w błędzie, gdyż zaraz po północy, jak bogobojni mieszczanie poszli już do łóżek, ruszała do boju starannie oddestylowana czołówka czystej krwi birbantów starego Krakowa, a wytworne piwniczne rauty zmieniały się w gigantyczne balangi nieznające jutra. I wszyscy czuli się, jak w rodzinie.

Tak było kochani. Wtedy się balowało nie myśląc o jutrze.

Kiedy świat zaczął pędzić i spadła na nas pandemia dyskotek, w Piwnicy Pod Baranami, żeby się jakoś załapać do tego pociągu, nastała krótka era imprez rozrywkowych pod nazwą „piwniczne tańce”, gdyż plebejskie słowo „dyskoteka” nijak nie pasowało do świętego miejsca. Imprezy te z ujmującym wdziękiem wziął na siebie słynny Franek, pierwszy i ostatni didżej krakowskiej bohemy. Ten wieczny kawaler, kochał tylko muzykę, którą czuł całym sobą i wiedział o niej, jeżeli nie wszystko, to prawie. Ów wrażliwy człowiek za jednym dotknięciem igły gramofonu potrafił z czarnej płyty wyczarować więcej niż niejeden maestro, a dobierając z czuciem stosowne hiciory otwierał ludzkie serca, przyprawiał o łkanie, podgrzewał krew w żyłach, a jak było trzeba umiał zbliżyć ludzi. I choć nie było komfortu, frankowe tańce tym się różniły od innych dyskotek, że prócz świetnej muzyki, miały jeszcze duszę i niepodrabialną tożsamość. Przy muzyce Franka, na dziurawym klepisku piwnicznej świątyni, w tropikalnej aurze spowitej kłębami dymu z papierosów tańczyły zapamiętale największe nazwiska starego Krakowa, a często Warszawy. I wszyscy byli szczęśliwi, choć nie było tlenu.

W Krakowie było też kilka dyżurnych lokali nocnych, jak Grand, Kaprys, Cyganeria, Feniks i przyjmująca gości przez okrągłą dobę, dyżurna Warszawianka. Były to nocne knajpy gdzie się lądowało, jak już miasto spało i nigdzie indziej nie było niczego do picia. W tych nocnych spelunkach, już nad samym ranem, spotykała się mająca coś do powiedzenia ekstraklasa krakowskich birbantów wracających z niepoliczonych w mieście balów, rautów, bankietów, biesiad i popijaw. Tam, przy nieczynnej kuchni i dogasających rytmach pucio pucio dożynało się bractwo w zadziwiająco szerokim wachlarzu, od podejrzanych mętów po największe nazwiska wawelskiego grodu. Można tam było zobaczyć najwybitniejsze postaci królewskiego miasta, nierzadko z pierwszych stron gazet, które weszły na trwałe do barwnej historii krakowskiej balangi. Tam redaktorzy gazet dzielili stoliki z lumpami spod dworca, a słynni aktorzy pląsali w chocholim tańcu z panią bufetową. Dziennikarze schodzili się tłumnie, gdy już przestał działać bar klubu Pod Gruszką a wielcy aktorzy miękko lądowali, gdy zamknięto SPATiF. Zbratanie było pełne, gdyż bez względu na status, wszystkich ich łączyła przemożna chęć dopicia owej przysłowiowej „ostatniej wódeczki” - nim, jak to pięknie pisała Agnieszka Osiecka „robotnicy wstaną”.

Stamtąd, pustymi ulicami przeszywanymi brzękiem wleczonych po chodnikach kontenerów z mlekiem, szczęśliwi birbanci wracali do domu podkradając po drodze kapslowane flaszki, na co transportowcy przymykali oko w wyrazie zrozumienia, że ta poranna kradzież to uświęcone prawo skacowanych braci. Większość wracała piechotą, a ci, którym zostało jeszcze parę groszy łapali polewaczki, którymi za dychę można było podjechać w każde miejsce miasta, aż pod samą bramę.

Niedawno spotkałem kolegę z czasu studenckiego, z którym przebalowałem wykwintnie, co najmniej dwie dekady. Gdyśmy zaczęli wspominać stare, dobre czasy spytałem mojego kumpla: - Wytłumacz mi stary, jak to było możliwe żeśmy tak balowali? – a on, po chwili namysłu odpowiedział krótko: - Bo wtedy w Krakowie były trzy knajpy na krzyż i nikt się Krzysiu nie martwił o jutro.

Niestety dziś już nikt się tak nie umie bawić, bo od czasu, jak nas Pan Bóg „pokarał wolnością”, a w mieście proszą się o gości setki bajeranckich restauracji, barów i dyskotek, - moja dorastająca córka biadoli, że wszędzie jest tak samo nudno. I nie ma się, co dziwić, bo w tych odpicowanych w szkło i metal lupanarach w potwornym huku, przy heawy metalu, telepie się tłum oszołomionych jamochłonów.

Zaś dzisiejszy krakowski nowofalowy „salon” zbiera się na tarle w miejscach „elitarnych”, gdzie miast się bawić, jak Pan Bóg przykazał szpanuje ilością hotelowych gwiazdek na wyspach skąd właśnie powrócił, obfitością kafelków Versace w domowej łazience i mocą silników świeżo zakupionych audic i beemek. Na tym się kończą ich ludyczne horyzonty. W modzie są również ekskluzywne „babskie party”, czyli spędy, co znaczniejszych snobek w mieście, gdzie w straszliwym harmidrze i aurze spowitej dymem z drogich papierosów, wszystkie mówią na raz, przy czym żadna żadnej kompletnie nie słucha. Co najmniej raz w roku nowofalowy "salonowiec" bywa na wystawnych „balach” nazywanych „charytatywnymi”, gdzie z bombastycznym rozmachem rzuca ostentacyjnie na tacę stówę przeświadczony, że się raz na zawsze wyzbył wyrzutów sumienia. Jest również zawsze obecny na organizowanych dla podobnych mu bufonów galach i festiwalach, gdzie wciśnięty w niechcące na nim za cholerę leżeć stroje wieczorowe skrycie marzy, że może go złapie kamera, bądź przynajmniej o nim wspomni w VIVIE na ostatniej stronie zwerbowany jakiś czas temu jawny współpracownik „Szkła Kontaktowego”, nieco wypłowiały salonowiec nad salonowcami, niejaki Jerzy Iwaszkiewicz. A logo gatunkowe tej pociesznej menażerii to przebrany w gang od Armatniego butny kretyn z markowym cygarem w zębach i drogim zegarkiem na ręku, nieodróżniający aromatu Cohiby od swądu skisłego ogórka.

Tak teraz wygląda krakowski karnawał.

Miałem iść wieczorem do nowej Piwnicy pod Barany, lecz chyba kupię sobie flaszkę dobrego wina i zadzwonię po sąsiada, bo w trakcie pisania notki zdałem sobie sprawę, że to już także nie moje miejsce i nie moi ludzie.

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki)

 

Zobacz galerię zdjęć:

1986. Bal karnawałowy Piwnicy pod Baranami w hotelu Pollera w Krakowie
1986. Bal karnawałowy Piwnicy pod Baranami w hotelu Pollera w Krakowie Rok 1986. Naczelny kapłan krakowskiej bohemy odbiera poranną spowiedź jednej z wielbicielek Bal Piwnicy. Jerzy Fedorowicz z Janem Nowickim i kolejka adoratorek oczekujących w kolejce. Piotr Skrzynecki i Franek - legendarny didżej krakowskiej bohemy. Piwnica pod Baranami Rok 1980. Bal Piwnicy w krakowskich Sukiennicach. Daniel Olbrychski w otoczeniu podwawelskich fanek.
echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka