echo24 echo24
1175
BLOG

Urok baśniowego miasta, gdzie pośpiech poniża

echo24 echo24 Społeczeństwo Obserwuj notkę 53

Największym nieszczęściem człowieka, jest brak poczucia humoru. Oscar Wilde.

Dziś zainaugurowałem sezon rowerowy.

Rankiem napompowałem opony mojego rumaka i ruszyłem w stałą trasę przez Park Jordana na krakowskie Błonia, a stamtąd wałami Rudawy, wzdłuż pasma Sowińca, od Kopca Kościuszki, aż po Kopiec Piłsudskiego. Zaznaczam, że teren jest tam mocno pagórkowaty.

Mniej więcej w połowie trasy poczułem uchodzące powietrze, ale nie z koła, tylko ze mnie i uświadomiwszy sobie, że z każdym kilometrem coraz bardziej się upodabniam do przebitej dętki zrozumiałem, że nie jestem już Szurkowskim, pesela nie oszukam i z czasem nie wygram. Słowem masakryczna kondycja po zimie.

Po tej bolesnej przygodzie wziąłem prysznic, dwie godzinki popracowałem i ruszyłem wolnym krokiem na rytualną południową kawę do miasta. Choć zwykle staram się chadzać piechotą, tym razem wziąłem tramwaj, bo w końcu mi się należało po rannej golgocie.

Ponieważ się zbierało na burzę w tramwaju wypełnionym krakowską młodzieżą urodzoną jeszcze w czasie kiedy Adolf Hitler nie wiedział, że wojnę przegra panował dokuczliwy zaduch. Wiec, gdy sponiewierany poranną gehenną klapnąłem wreszcie ciężko na jednym jedynym wolnym miejscu napotkałem wzrok mojego koleżki Wieśka Wójcika, znanego filmowego amanta i aktora Teatru Starego, który w życiu widział i wypił jeżeli nie wszystko, to prawie. Siedział dostojnie wsparty o parasolo-podobną laseczkę, w garniturze w jakim paradują rekiny biznesu na Wall Street, apaszce upiętej na Karela Gotta i butach, których mógłby mu sam Elvis Presley pozazdrościć.

By nie utracić miejsc siedzących rozpoczęliśmy z koleżką rozmowę w języku migowym, a dokładniej mówiąc mimicznym. Wiesiek, jak tylko on to potrafi zagrać, patrząc mi głęboko w oczy zrobił minę wyciągniętego z wody karpia łapiącego łapczywie powietrze, a ja odpowiedziałem mu miną wielokrotnego zwycięzcy Wyścigu Pokoju Stanisława Królaka tuż po tym, jak na ostatniej prostej o pół dętki wygrał z Gustawem-Adolfem Schurem na Stadionie Śląskim.

I wtedy do tramwaju wsiadła w prawie nic odziana, jeśli nie Marylin Monroe to przynajmniej Magdalena Ogórek. Wiesiek w odruchu bezwarunkowym poderwał dupsko z pieczołowicie pilnowanego miejsca, lecz po krótkim namyśle z powrotem klapnął. I wskazawszy wzrokiem na nie dla nas już kąpiące się w wannie zjawisko, zrobił minę z gatunku: „To se ne vrati, pane Havranek”.

Niepocieszeni wysiedliśmy z tramwaju. Wiesiek zaakcentował, że bardzo się śpieszy, bo mu mają jakiś kontrakt zaproponować, a ja mu odpowiedziałem tym samym, bo byłem umówiony z dwiema podwawelskimi hrabinami, którym miałem coś niezwykle ważnego do powiedzenia.

Ale jak doszliśmy do ulicy Szewskiej Wiesiek pociągnął mnie za rękaw i powiedział: „Tylko klarnety się śpieszą. Patrz! Jacyś fajni chłopcy się do grania rozkładają”.

Faktycznie, pod rozkwitłym na Plantach kasztanem sposobiła się do koncertu oktetowa grupa bigbandowa. Jak się okazało zespół rzetelnie wykształconych w krakowskiej Wyższej Szkole Muzycznej młodych chłopców. Nazwa zespołu: KRAKÓW STREET BAND.

Wtedy Wiesiek dodał: „ Pierzyć pośpiech, no bo ch…j nam z tego. Poczekajmy, a nóż coś fajnego zagrają”. I tak wielki aktor olał kontrakt, a ja swoje ważne spotkanie. Stanęliśmy opodal. Młodzi i dobrze wychowani chłopcy o inteligentnych twarzach zoczywszy dwóch starszych panów czekających na ich koncert przyśpieszyli strojenie instrumentów.

I zagrali. Wierzcie mi, że ostatni raz coś takiego słyszałem w roku 1967 na chicagowskim Down Town, gdzie grupa orleańczyków grała tak, że byłem przekonany, iż już nigdy więcej czegoś takiego nie usłyszę. Tymczasem, w moim rodzinnym mieście zagrali odlotowo, czujący bluesa, muzycznie bezbłędni, perfekcyjni językowo, młodzi krakowianie, wyluzowani, uśmiechnięci i mający świadomość, iż niewiele trzeba, by życie stało się piękne.

No i to wyrafinowane, studenckie poczucie humoru. Bo jak skończyli pierwszą część koncertu, jeden z wirtuozów wskazując na leżący na asfalcie futerał zakrzyknął głosem, któremu nie sposób się było oprzeć: „A oto wpłatomat! Czynny całą dobę! Przyjmuje każdą walutę! Można wpłacać nawet ruble!”.

Wpłaciliśmy z kolegą w złotówkach, Wiesiek kupił nawet płytę i udaliśmy się do kawiarenki Vis a Vis na krakowskim Rynku na mały koniaczek. Nie skończyło się na jednym.

A jak już nam leciuchno w czerepach zaszumiało, Wiesiek szepnął mi do ucha: „Wiesz co? Chyba k…wa zagłosuję na tego ogórka.

A ja, wracając tanecznym krokiem do domu dziękowałem Bogu, że nie mieszkam w Warszawie, gdzie bezrozumny wyścig szczurów zabija w ludziach wrażliwość i kaleczy intelekt.

Krzysztof Pasierbiewicz (nauczyciel akademicki)

Post Scriptum

Tę notkę dedykuję panu Romanowi Wysoglądowi, krakowskiemu "cicho ciemnemu" pisarzowi i poecie, który szczęśliwie wylądował w kawiarence Vis a Vis w Krakowie po półrocznym zesłaniu do Szwecji, oraz znanym mi z widzenia Panom, z których jeden zawsze chodzi w charakterystycznym kapeluszu, a z drugim odbyłem dziś miłą rozmowę, do której mam nadzieję jeszcze powrócimy.

Post Post Scriptum

https://www.youtube.com/watch?v=lBYnUr420L0

Zobacz galerię zdjęć:

Wiesław Wójcik. Gwiazdor filmowy i aktor Teatru Starego w Krakowie. Człowiek, który widział i wypił, jak nie wszystko to prawie
Wiesław Wójcik. Gwiazdor filmowy i aktor Teatru Starego w Krakowie. Człowiek, który widział i wypił, jak nie wszystko to prawie
echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo