Dedykowane komentatorowi piszącemu pod nickiem @dondewa
Nierozliczony Smoleńsk. Przygnębienie. Skundlony naród z wypranym mózgiem, co własnego cienia się boi! Słowem próg narodowej apokalipsy! Też tak, jak Wy nie mogę od pięciu lat o tym zapomnieć.
Ale mimo wszystko musimy z tym koszmarnym balastem jakoś żyć, póki obecna władza się nie zmieni, więc posłuchajcie proszę tej piosenki Louisa Armstronga:
https://www.youtube.com/watch?v=m5TwT69i1lU
A teraz coś Wam opowiem. Na pohybel draniom, którzy myślą, nas już nasz zgnoili.
Dziś, w niedzielny poranek, cudny dzień się nad Krakowem zbudził. Zjadłem z córką śniadanie, napisałem na blogu nową notkę i wybrałem się do miasta.
Ja to czynię od ponad półwiecza, po drodze wstąpiłem do Sanktuarium Matki Bożej Pani Krakowa na ulicy Karmelickiej 19, gdyż ta parafia patronowała mojemu liceum. W kaplicy naszej patronki długo Jej opowiadałem o tym, co się teraz w Polsce dzieje. Że władza nie liczy się z ludźmi. Że nas poniżają.
Potem poszedłem coś przekąsić.
Wybrałem „Pasaż 13-stka” na krakowskim Rynku, u wejścia na „Drogę Królewską”, vis a vis Wierzynka, gdzie niegdyś biesiadowali polscy monarchowie, a dziś zajeżdżają tam delegacje rządowe, które kompletnie nie czują, bo i skąd, że to już nie to miejsce, co kiedyś.
W piwnicach tego niezwykłego pasażu trzej małopolscy bracia Likusowie wyczarowali delikatesy, gdzie udało im się odtworzyć atmosferę sklepów cynamonowych Bruno Schulza. Bowiem u powały wiszą połcie najznakomitszych parmeńskich szynek i koźlich udźców, a w delikatesowych witrynach kuszą, że aż ślinka cieknie argentyńskie polędwice, kotleciki jagnięce, drylowane kacze piersi, i szkarłatno brunatne płaty szlachetnych bałtyckich łososi oraz płaczące przekłutymi na przestrzał oczami grona opasłych węgorzy wędzonych z tajemną maestrią na czereśniowym drewnie, owych cymesów o smaku, który podlany kieliszeczkiem czystej przywraca wątpiącym pewność, że życie potrafi być piękne.
U wejścia to tych zaczarowanych delikatesów jest kilka stolików, gdzie można zjeść iście boskie sałaty przyrządzane przez arcymistrzów kunsztu kuchennego. Zamówiłem sobie moją ulubioną z suszonymi pomidorami i pachnącymi Prowansją oliwkami. Wcale nie drogo. Dwadzieścia złotych z groszami.
Posilony, czując na podniebieniu niebiański smak aceto balsamico di Modena poszedłem na spacer na Planty. Słońce, które przyświeciło po ostatnich deszczach obudziło uśpione przez zimę żywopłoty i jak się przyjrzałem z bliska zobaczyłem wychylające szyję do słoneczka dziewicze listki. Czułem zapach wiosennej ziemi i wsłuchiwałem się w ptasi koncert. Aż mnie ze szczęścia rozpierało.
I wtenczas zobaczyłem idącą przede mną parę szesnastolatków. On niewiedzący, co zrobić z tym, co się w nim na wiosnę obudziło i ona, udająca, że nie chce tego, czego pragnie całą sobą. Całowali się. Delikatnie, jak dwa listki osiki na wiosennym wietrze.
Mimo wszystko, piękny jest świat na wiosnę - pomyślałem. I przypomniała mi się:
Ta nasza młodość z kości i krwi
Ta nasza młodość co z czasu kpi
Co nie ustoi w miejscu zbyt długo
Ona co pierwszą jest, a potem drugą
Ta nasza młodość z kości i krwi
Ta nasza młodość co z czasu kpi
Co nie ustoi w miejscu zbyt długo
Ona co pierwszą jest, a później drugą
Ta nasza młodość ten szczęsny czas
Ta para skrzydeł zwiniętych w nas
Co nie ustoi w miejscu zbyt długo
Ona co pierwszą jest, a potem drugą
Ta nasza młodość z kości i krwi
Ta nasza młodość co z czasu kpi
Co nie ustoi w miejscu zbyt długo
Ona co pierwszą jest, a potem drugą…
Posłuchajcie proszę:
https://www.youtube.com/watch?v=WkdAvj4M66I
Krzysztof Pasierbiewicz (nauczyciel akademicki)