Grażka i Niuniek - moje zaprzyjaźnione eksmałżonki
Grażka i Niuniek - moje zaprzyjaźnione eksmałżonki
echo24 echo24
2397
BLOG

Wybory i pierepałki podstarzałych ojców

echo24 echo24 Polityka Obserwuj notkę 36

Zbliżają się wybory prezydenckie i zaczęło się.

Plują na Magdalenę Ogórek, że za młoda na prezydenta, ale obrabiają też Ryszarda Kalisza i Korwina Mikke, że to obrzydliwi lubieżnicy, którym się na starość dzieci zachciało robić.

Oburzają się dewotki, a jeszcze bardziej wyzwolone feministki.

Właśnie w tefałenie pani Hanna Bakuła, której raczej nie można nazwać matką Polką, czerwona jak indor wrzeszczy, że jest przeciwna lowelasom, co na starość płodzą dzieci z myślą, że będą dzięki temu młodsi.

Więc ja też dodam swój głos do tej dyskusji i opowiem, jakie niebezpieczeństwa kryją się za późnym ojcostwem.

W latach dziewięćdziesiątych poznałem moją drugą żonę, młodszą ode mnie jak obszył o dwadzieścia wiosen, więc pragnąc zamazać tę różnicę wieku chciałem jej nade wszystko czymś zaimponować.

Opowiedziałem jej tedy parę anegdotek o kultowej warszawsko krakowsko łódzkiej „Grupie” odlotowych playboyów leżakujących, co roku na Półwyspie Helskim nie zapominając napomknąć, że to wszystko moi bardzo bliscy kumple, których jak dobrze pójdzie będzie mogła poznać.

Zżerana ciekawością młoda narzeczona niecierpliwie liczyła miesiące, dni oraz godziny dzielące nas od wyjazdu na Półwysep Helski, który jej się wydawał polską Kalifornią. Gdy nadszedł wreszcie sierpień ruszyliśmy do Jastarni. Po przyjeździe wbiliśmy się z marszu w samo serce korso wypełnionego po brzegi falującym tłumem opalonych ludzi. Olśniona narzeczona mając świeżo w pamięci moje opowieści przebierała niecierpliwie nogami, kiedy wreszcie pozna tych demonów seksu, o których jej tyle naopowiadałem.

I tu się zaczęło prawdziwe nieszczęście, bowiem zapomniałem, iż od czasów świetności antenatów „Grupy” zdążyły już upłynąć dwie dekady ze sporym okładem.

Pierwszy wyłonił się z tłumu mój koleżka Zyzio, znany warszawski tłumacz kabinowy i namiętny miłośnik wód wyskokowych, który słynął z tego, że jak się ostrzej napił to stawał w bezruchu pochylony jak wieża w Pizie, a przewracał się dopiero wtenczas, gdy alkohol z niego wyparował. Tak też się właśnie stało przy naszym spotkaniu, bowiem na nasz widok Zyzio się wysztywnił, bąknął coś pod nosem, kichnął i wywinął orła. Zdziwiona omsknięciem się Zyzia narzeczona zapytała nieśmiało czy znam tego pana, a mnie się cudem udało zmienić niewygodny temat.

Po przejściu kilkunastu kroków dobiegł nas doniosły okrzyk powitalny niejakiego Slima, rekina biznesu, który kiedyś był szczupły, jak wskazuje ksywa. Slim, kiedy zobaczył moją młodą narzeczoną, wciągnął opasłe brzuszysko kipiące z najmodniejszych wówczas hawajskich bermudów i dysząc z upału huknął: - Witaj Przyjacielu! Po czym obrzucił moje cacko obleśnym spojrzeniem i walnął jak zwykle z grubej rury: - Mniam, mniam! A cóż to za pyszne, świeżutkie ciasteczko! Miło mi panią poznać, zapraszam panią na lampkę szampana. Zmartwiały z przerażenia, że ten zuchwały spaślak może dalej ciągnąć rozpoczętą kwestię, ściemniłem coś o zmęczeniu po długiej podróży i zanurkowałem w wakacyjnym tłumie.

Jak na ironię, w tym samym momencie zoczyłem sylwetkę kroczącego swoim słynnym kaczym chodem Ryśka Manickiego, znanego w całej Warszawie świrusa, który w latach młodości urwał sobie nogę szalejąc na skuterze z przepiękną modelką, później bardzo znaną projektantką mody Grażyną Hase. Po tym groźnym wypadku nadano mu ksywę „Ślepy”, bo go nie wypadało nazwać kulawym. Lecz wróćmy na promenadę. Ślepy jak to Ślepy, popatrzył powłóczyście na moją dziewczynę i palnął jakiś żałosny komplement odsłaniając w uśmiechu świeżo skrojony garnitur implantów, a ja kątem oka spostrzegłem na twarzy mojej narzeczonej już znacznie mniej skrywany objaw niepokoju.

Gdy sobie wreszcie poszedł narzeczona spytała już znacznie markotniej, czy to ten sam „Wielki Ślepy”, o którym jej tyle naopowiadałem i jak sami widzicie zrobiło się groźnie. Lecz to jeszcze nie koniec mojego obciachu, gdyż z tłumu wczasowiczów wyłoniła się nagle Marta, kolejno wielbicielka, narzeczona, służąca a w końcu pielęgniarka słynnego Bartochy, niegdyś lowelasa wszechczasów, którego w między czasie skręciło lumbago. I tu nastąpiła totalna masakra, bowiem rozradowana Marta zapiszczała radośnie na mój widok: Cześć Krzysiu!!! Wspaniale, że cię widzę! Poczekaj, proszę chwileczkę! Już idę się przywitać, tylko oprę Andrzejka o drzewo.

To już była wtopa nie do odrobienia, a moja narzeczona syknęła prześmiewczo: - NO, NO! FAJNYCH MASZ KOLEGÓW! ILU JESZCZE SPOTKASZ?

Ogarnięty trwogą, że się znów nadzieję na któregoś z następnych kombatantów „Grupy” zarządziłem odwrót tłumacząc narzeczonej, że czas najwyższy odpocząć po ciężkiej podróży.

Wieczorem, gdy nieco ochłonąłem po tej katastrofie, chcąc wymazać z pamięci mojej narzeczonej ten przykry incydent ostatkiem sił zabrałem ją do jakiejś podłej dyskoteki, gdzie w potwornym huku, przy heawy metalu, tłum oszołomionych gówniarzy telepał się debilnie na ciasnym parkiecie, a ja, żeby przeżyć łykałem cichcem w kącie tabletki na serce.

Rozwijając temat młodej narzeczonej chciałbym Wam jeszcze opowiedzieć, jak się oświadczałem moim przyszłym teściom. Tu jeszcze raz przypomnę, że ich kochana córka była ode mnie równo dwadzieścia lat młodsza.

Wtenczas, gdy ją poznałem, miałem do pięćdziesiątki ledwie cztery lata, więc jak łatwo obliczyć, moja narzeczona liczyła sobie zaledwie dwadzieścia sześć wiosen. Chyba rozumiecie, że w tej sytuacji zwlekałem z oświadczynami. Niestety pod presją późniejszej teściowej, kobiety z zasadami, musiałem odpuścić.

W dniu, kiedy miało się zacząć moje nowe życie, z przykrym uczuciem, jakie nas dopada u progu dentysty założyłem garnitur, zakupiłem kwiatki, łyknąłem dziesiątkę relanium i ruszyłem do domu swoich nowych teściów.

Po przekroczeniu progu domu weselnego, gdy spostrzegłem w salonie ryczący telewizor nakryty haftowaną w kwiatuszki serwetką, na której siedziała w szerokim rozkroku debilnie uśmiechnięta lalka w krakowskiej sukience nie miałem już wątpliwości, że lekko nie będzie, a pierwsza myśl, jaka mi wtenczas zaświtała w głowie to, jak kiedyś śpiewała Maryla Rodowicz, wziąć jak najprędzej do ręki swój kamyk zielony i wsiąść do byle jakiego pociągu.

Moja przyszła teściowa, jak się miało okazać rok ode mnie młodsza, w różowych falbanach, z przylepionym do twarzy uśmieszkiem wycedziła przez zęby, że prosi do stołu, gdzie się piętrzyły zwaliste kaskady nóżek w galarecie, śledzików w śmietanie, marynowanych grzybków, wędzonego boczku, smalcu ze skwarkami, domowych salcesonów i wiejskiej kiełbasy. Do tego dwie dymiące wazy, jedna pełna flaków a druga bigosu. Słowem dokładnie to, czego mi lekarz zabronił nawet pokosztować.

Tatuś narzeczonej, już na pierwszy rzut oka kompletnie pozbawiony poczucia humoru, rzucił sakramentalne: - Pan się poczęstuje!. - Po czym zasiadł do stołu i zaczął biesiadę. Instynktowny lęk przed tym, co mnie miało spotkać odebrał mi mowę, rozum i apetyt. Zapadła grobowa cisza, której nie zapomnę do godziny śmierci. W końcu ponury tatuś, nałożył mi na talerz górę wędlin okraszoną sałatką z majonezem domowej roboty, przyglądając się bacznie w złowrogim milczeniu, czy mi smakują te wymyślne frykasy stanowiące widoczny przedmiot jego dumy. A kiedy bliski omdlenia wciskałem w siebie ostatni plasterek kiełbasy, odezwał się po raz drugi rzucając w przestrzeń ponure pytanie, czy będę jadł teraz bigos, czy też wolę flaczki.

Wówczas straciłem zmysły, czucie i świadomość wrzucając w siebie wszystko, co mi nakładali. Jedyne, co pamiętam, to strzępy opowieści tatusia o jego służbie w polskiej Marynarce. Potem mam dziurę w pamięci, którą odzyskałem, kiedy się ocknąłem na świeżym powietrzu przed blokiem z wielkiej płyty szpetnego osiedla.

Na drugi dzień nareszcie zaręczona młoda narzeczona zdała mi krótką relację z tego, co się dalej działo. Otóż, kiedy wyszedłem, moja przyszła rodzinka, skądinąd wspaniałych i prawych ludzi przez dobrych kilka minut siedziała w milczeniu. Aż się odezwała w końcu ciotka Ziutka z Krosna, jednojajowa bliźniaczka późniejszej teściowej, zwracając się do siostry: - Wiesz Zocha, ten pan nawet miły, lecz żywię podejrzenia, że on już chyba dobiega trzydziestki.

Moja ukochana córka jedynaczka urodziła mi się tuż przed pięćdziesiątką i ani się obejrzałem, a już kończy studia i bardzo sobie chwali leciwego ojca, u którego ma bankomat i "All inclusive" oczywiście.

A tych, co się boczą, że miałem dwie żony pragnę uspokoić, bowiem do dnia dzisiejszego utrzymuję z obiema tak ciepłe stosunki, iż niejedno małżeństwo może pozazdrościć, czego dowodem niech będzie, że moje obydwie małżonki zaprzyjaźniłem ze sobą w stopniu tak zażyłym, iż, jak je kiedyś zabrałem na drinka, o pierwszej w nocy barman, który podsłuchiwał, nie mogąc dłużej wytrzymać poprosił mnie na bok i desperacko spytał: - Panie! Przepraszam, że się wtrącam, lecz niech mi pan powie, jak pan to k…wa zrobił, że te żony tak pana hołubią?

Krzysztof Pasierbiewicz (nauczyciel akademicki)

 

Zobacz galerię zdjęć:

Tata z córką Julką, która wszystkie kobiety ojca wykosiła. 
Fot. Mama Julki.
Tata z córką Julką, która wszystkie kobiety ojca wykosiła. 
Fot. Mama Julki.
echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka