Andrzej "Koń" Bohdanowicz
Andrzej "Koń" Bohdanowicz
echo24 echo24
1717
BLOG

Sybirak, co miast jojczyć wolał piękne kobiety i hazard

echo24 echo24 Rozmaitości Obserwuj notkę 39

Wczoraj w radiu usłyszałem przypadkowo reportaż Joanny Sikory pt. „Karty życia”, który zdobył główną nagrodę w XX Konkursie Stypendialnym im. Jacka Stwory.

Zbliża się nudny czas ciszy wyborczej więc gorąco zachęcam do wysłuchania tego reportażu o nietuzinkowym "Sybiraku", który miast się uskarżać na doznane krzywdy postanowił czerpać z życia samo piękno i radość oddając się bez reszty kobietom i hazardowi. Człowieku, który przeszedł do historii jako autentyczny „Wielki Szu” doby PRL-u.

Posłuchajcie proszę:

http://www.radio.bialystok.pl/reportaz/index/id/116851

Tak się składa, że bohater reportażu Andrzej Bohdanowicz nazywany przez starych warszawiaków „Koniem” jest moim wieloletnim kumplem, a zarazem jedną z ikon legendarnej „GRUPY” co barwniejszych postaci Warszawy, Krakowa, Poznania i Łodzi, która od czasów powojennych do dnia dzisiejszego spędza co roku na przełomie lipca i sierpnia wakacje w Jastarni.

„Koń” mówi w reportażu głównie o hazardzie i zesłaniu na Syberię, lecz także o ważnej roli kobiet w jego życiu, jednakże przez skromność nie wspomina, iż był bezspornie największym playboyem PRL-u. Więc, żeby dopełnić przekaz radiowego reportażu pani Joanny Sikory, która jak mi powiedział „Koń” jest przepiękną, acz  młodą dziewczyną, zacytuję Wam teraz fragment mojej wydanej w roku 2006 książki pt. „Epopeja helskiej Balangi – GRUPA”:

"Andrzej Bohdanowicz „Koń”. Koronna postać „Grupy” i król salonów Warszawy. Ktoś, kto zna  wszystkich, których warto znać. Niebieski ptak i nieokiełznany luzak. Człowiek bezgranicznie wolny. Niezaprzeczalnie największy polski playboy. Karciarz, kawalarz, kobieciarz i niedościgły gawędziarz. Kronikarz życia Warszawki. Przyjazny ludziom i otoczony zewsząd gronem wielbicieli Wielki samotnik.

Zwalista, monumentalna sylwetka, charakterystyczny zuchwale władczy chód. Niezmienny od lat odporny na czas zniewalający męskim brzydactwem „koński pysk” i charakterystyczny kresowo warszawski akcent.

Mężczyzna emanujący nieodpartym magnetyzmem i zniewalający każdą kobietę przez siebie wybraną, a wcale nie rzadko były to najpiękniejsze kobiety tamtych lat. Żony, kochanki, flamy i metresy ówczesnych prominentów, pezetpeerowskich kacyków, magnatów prywatnej inicjatywy oraz całej plejady drobnych karierowiczów. Kobiety, które znużone mało dla nich ciekawą karierą swych „panów" desperacko szukały miejsc i ludzi ciekawych, potrafiących im dać choć na moment narkotyczną świadomość pełnej radości życia. A co więcej, umiejących docenić, sprawdzić i potwierdzić wykwint, namiętność i smak ich niezwykłej urody.

„Koń” to nieodłączny ornament wakacyjnego folkloru Jastarni. Wszechobecny w zabawie i zawsze w pełni oddany swym współbiesiadnikom, balujący z jednakowym pietyzmem w biednych rybackich chatach i ekskluzywnych apartamentach. Postać kultowa. Człowiek, bez którego miejsca tracą koloryt...", koniec cytatu.

„Koń” mówi także w reportażu, że przez swą bezgranicznie wolną duszę na starość został „człowiekiem samotnym w tłumie”, o czym tak pisałem w mojej helskiej epopei:

"W Jastarni, Warszawie Paryżu, Nowym Jorku… są otoczeni zawsze gromadą „przyjaciół”, znający wszystkich wybrańcy mający za sobą życie piękniejsze od snu.

Lecz za tę butną fanaberię musieli zapłacić na starość cenę samotności. Gdyż ci łakomie zachłanni na Zycie koryfeusze luzackiej istoty szczęścia żyli na tyle szaleńczo, wartko i beztrosko iż nie zdążyli, albo nie chcieli spostrzec, że lato się kończy, słońce zaczyna powoli zachodzić, a oni zostali na plaży sami.

Ale ta samotność była ich własnym świadomym wyborem. Bowiem ci z natury krnąbrnie wolni mężczyźni mieli charaktery zbyt harde by się dać oprawić w zbyt dla nich ciasne ramy zaściankowych konwenansów, którymi buńczucznie gardzili i niefrasobliwie, nie bacząc na utarte kanony czerpali z życia samo piękno i radość.

I choć zawsze wiedzieli, że za to ich La Dolce Vita trzeba będzie zapłacić mieli się za bogaczy. Gdyż w głębi duszy czuli, że skarbu świadomości życia przebytego pięknie nikomu odebrać nie sposób.

Dlatego warto pomyśleć, czy owi „samotnicy” nie byli de facto mniej samotni niż ci, których w bogobojnych, roztropnych i bezpiecznych stadłach przez całe życie męczyło skwapliwie skrywane przed samymi sobą poczucie dokuczliwej duszności...???", koniec cytatu.  

I z tym fundamentalnym jak chodzi o receptę na życie pytaniem zostawiam was na weekend nie kryjąc nadziei, że odpowiedzi nadejdą w licznych komentarzach.

Krzysztof Pasierbiewicz (nauczyciel akademicki i kronikarz „Epopei Helskiej Balangi”)

Post Scriptum

I wielka szkoda, że „Koń”, który jest, jak powiada „Sybirakiem” dał się na starość zbałamucić emisariuszom osi Ordynacka - Czerska i zbratał się z potomkami tych, którzy do Polski przywlekli czerwoną zarazę, która jak rzeczony "Sybirak" mówi w reportażu: "zniszczyła go już w dzieciństwie". Niestety nie można zjeść ciastka i mieć ciastko, słowem być jednocześnie Sybirakiem i lewakiem, bo te dwie postawy życiowe się wzajemnie wykluczają.

Nie pisałbym tego, gdyby nie przykry fakt, że Koniowi ostatnio kompletnie odbiła szajba na punkcie PIS-u i Jarosława Kaczyńskiego, a ponieważ sobie uroił, że jestem miłośnikiem partii pana Prezesa, choć nawet nie wiem gdzie PIS ma w Krakowie siedzibę, przy każdej możliwej okazji usiłuje mnie obrazić nawijając upierdliwie żałosne androny w stylu, że "tych pierdo...nych pisowców i tego sk...skiego kurdupla Kaczyńskiego trzeba jak najprędzej zastrzelić, albo zamknąć w ciężkim obozie pracy...", co świadczy, iż od jakiegoś czasu jest ogarnięty iście wynaturzoną nienawiścią do wszystkich, którzy ośmielają się krytykować rządy Platformy.

Przykre to i smutne zarazem, gdyż ta maniakalna wrogość do adwersarzy politycznych zabija cały urok, jaki Koń posiadał będąc człowiekiem wolnym od polityki.

Ale nie żałuję bynajmniej, że zrobiłem „Konia” jednym z bohaterów mojej książki pt. "Epopeja helskiej balangi - GRUPA", bo co by o nim nie mówić, jest to bez wątpienia barwna i nietuzinkowa postać wpisana w pejzaż mojej ukochanej Jastarni.

A jako jego stary kumpel w skrytości ducha mam cichą nadzieję, że ta „stara szkapa” jeszcze zdąży zmądrzeć.

Patrz również:

Zorganizowane w roku 2007 przez autora blogu „Spotkanie z Halską balangą w Hotelu SPA „DOM ZDROJOWY” w Jastarni”, na którym Andrzejowi Bohdanowiczowi („Koniowi”) wręczono honorowy medal Gminy Jastarnia za współtworzenie na Półwyspie Helskim powojennej szkoły wytwornej rozrywki ekskluzywnego kurortu, nazywanej „Szkołą Helską”:

https://www.youtube.com/watch?v=bDuSLXvdme0

„Epopeja Helskiej Balangi – GRUPA”

www.grupa.pasierbiewicz.com

 

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości