echo24 echo24
1720
BLOG

Kobiety, wino i Rafał Ziemkiewicz

echo24 echo24 Polityka Obserwuj notkę 15


Odłam konserwatywno prawicowy (i nie tylko zresztą), suchej nitki nie zostawił na Rafale Ziemkiewiczu po tym jak zatłitował, cytuję:  

"Kto nigdy nie wykorzystał nietrzeźwej niech pierwszy rzuci kamień"

Znacie moje poglądy, ale tym razem stanę jednak w obronie pana Rafała.

W tym celu zacytuję jeden rozdział z mojej książki wspomnieniowej pt. „Podaj hasło!”, cytuję:

 "Krakowski kaszalot"

W naszej niesfornej klasie Trzeciego Zakładu Męskiego im. Jana Kochanowskiego w Krakowie (słowo "liceum" było w naszej szkole zakazane) od samego początku zaznaczył się podział na małą grupkę prymusów, kujonów, fajtłap i lizusów oraz znacznie liczniejszą ferajnę z natury inteligentnych leni i nieuków. A później się okazało, że ci pierwsi w życiu niewiele zdziałali, a z grupy „czarnych owiec” wyrosła cała plejada błyskotliwych karier.  

Na rok przed maturą, gdy nasza grupa klasowych wagantów przebrała już, co dorodniejszą latorośl w podwawelskim grodzie, zapragnęliśmy czegoś bardziej rajcownego. Wtedy zrodził się pomysł niezwykłego balu, jaki miał się odbyć w podziemnej jaskini. Atrakcją imprezy był przewrotny konkurs na największe brzydactwo okolic Krakowa, a w jego punktacji liczyły się szczególnie takie atrybuty jak: zanikający intelekt, brak górnej jedynki, utleniony tapir i temu podobne symbole niezapomnianych lat sześćdziesiątych. Równie wysoko były punktowane rosyjskie perfumy oraz kosmetyki koncernu „Pollena”. 

Wzorem Miasta Aniołów, główną nagrodą konkursu była statuetka o prestiżowej nazwie „Krakowski Kaszalot”, którą nasz kolega śp. Jurek Brataniec, przedniej klasy jajcarz i wielki Artysta, wystrugał naprędce z lipowego drewna. Jako że bal miał się odbyć w autentycznej grocie, wydrukowano komplet wytwornych zaproszeń z linorytem fallusa w kształcie stalaktytu na zdobnym awersie.  

Rozpierzchli się tedy chłopcy na odłów balowych partnerek po krakowskich fryzjerniach, garkuchniach, maglach i bazarach. Usidlonym ofiarom perfidnie wmawiano, że zostały wybrane z grona wielu dziewcząt do zaszczytnego udziału w ekskluzywnym balu, gdzie będą obowiązywać możliwie najelegantsze stroje wieczorowe.  

Autokary z Orbisu przyozdobione girlandą „WITAJCIE KSIĘŻNICZKI” czekały na przybycie złowionych panienek na przestronnym parkingu koło hali Wisły. Boże! Gdybyście mogli zobaczyć, jak moi kamraci zaczęli przyprowadzać te wszystkie cacuszka. Do dziś mam przed oczami rozpromienione twarze tych dzielnych myśliwych, którzy jak poławiacze pereł na swoich straganach, prezentowali z dumą swój najświeższy towar. A było, na co popatrzeć. Nigdy nie zapomnę tych kwiecistych kiecek, cekinów, falban i kokardek lansowanych wtedy przez żurnal mody damskiej „Przyjaciółka”. Tych zawadiackich fryzur zdobionych brokatem z utłuczonej w moździerzu bombki choinkowej. Tych rzęs wydłużonych sadzą rozrobioną w ślinie i jakże typowych dla tamtej epoki trójkątnych kącików oczu misternie uczernionych spaloną zapałką. A wszystko w oparach perfum, jakimi Związek Radziecki zalewał nasz rynek. Słowem, palce lizać i jak mawia Doda total zajebioza.  

Ale wracajmy do rzeczy. Na rozruch śmigła poczęstowano dziewczynki tak zwaną lornetą, czyli dwiema pięćdziesiątkami czystej wyborowej bez zakąski, po czym rozochocone dzierlatki z radosnym chichotem wskoczyły do autokarów, które je miały zawieźć na długo wyczekiwaną zabawę ich marzeń.

Spróbujcie sobie Państwo teraz wyobrazić te biedne dziewczęta, gdy z ciepłych autokarów zostały wysadzone u wejścia do przepastnej groty skąd przeraźliwie wiało lodowatym chłodem przepastnej jaskini. Krakowscy grotołazi doskonale wiedzą, że w Grocie Wierzchowskiej faktycznie jest jaskinia nazwana „balową”, lecz wiedzą również, iż aby tam dotrzeć trzeba się wcześniej przecisnąć przez gęsty labirynt skalnych korytarzy.  

Na twarzach panienek zjawił się przez moment wyraz niepokoju o z takim trudem zdobyte stroje wieczorowe, nie mówiąc o fryzurze, no i makijażu. Po chwili wahania, zwyciężyła jednak kobieca ciekawość i chęć uczestnictwa w ekskluzywnym balu.

Nie bacząc na kreacje ruszyły gęsim szykiem w tajemniczą czeluść balowej jaskini. Podczas bezsennych nocy, często jeszcze widzę te biedne dziewoje pełznące na czworaka w skalnych rozpadlinach. Lecz babska ciekawość brała nadal górę nad grozą sytuacji i widać było jasno, że tych desperatek już nic nie powstrzyma. I nie powstrzymało.

Lecz to nie koniec kłopotów nieszczęsnych panienek, gdyż tu czekała na nie nowa niespodzianka. Na kilka dni przed balem przeciągnęliśmy do groty trzysta metrów kabla, by zapewnić imprezie stosowne do jej rangi efekty dźwiękowe i rozpoczęła się tedy pamiętna balanga, która miała przebiegać podług wymyślonego przez nas wcześniej scenariusza. 

W dyskretnie podświetlonym jaskiniowym barze, na wapiennej półce pośród stalaktytów stały w bojowym szyku baterie win owocowych tak szlachetnych marek jak Flisak, Rycerskie, Barbakan i sprowadzana z Rumunii wykwintna Lacrima. Przebojem był Czar Nałęczowa z niezapomnianym nadrukiem z tyłu etykiety, cytuję: „Płynne słońce naszych polskich sadów”. Przyznacie, że pięknie!

Po napojeniu dziewczynek zaczęły się tańce. Z początku przy rockendrolowych kawałkach Jerry Lee Lewisa i Chucka Berryiego celem podgrzania krwi w żyłach panienek. Następnie przewidziano utwory lajtowe, czyli długą serię ckliwych pościelówek tańczonych przez chłopaków posuwistym krokiem wyuczonym w słynnej szkole tańca pana Wieczystego, co miało rozmarzone panny rozmiękczyć stosownie do powagi chwili. Nastrój zbliżenia tworzył sam Janusz Gniatkowski a jego Apassionata odbierała rozum.

Wtedy umówiony didżej puścił osadzony w temacie przebój Jurka Połomskiego „Daj, daj, daj, nie odmawiaj, daj”. A kiedy panienki załapały przesłanie szlagieru uznaliśmy, że już pora na wieczorny gwóźdź programu.  

Muzykę nagle przerwano, a po chwili złowróżbnej ciszy dyżurni akustycy odtworzyli z taśmy nagraną wcześniej sekwencję tekstową. Był to powtarzany chóralnie, w tonacji basowej, przy stopniowo rosnącym natężeniu głosu, monotonny werset: TERAZ JESTEŚCIE NASZE! TERAZ JESTEŚCIE NASZE!! TERAZ JESTEŚCIE NASZE!!! I tak coraz głośniej.

Mniej więcej w połowie odtwarzanej kwestii, w akustycznej jaskini zrobiło się groźnie jak w pamiętnym spektaklu „Dziadów” Swinarskiego. I stało się nieszczęście. Bowiem nasz scenariusz nie zdołał przewidzieć histerycznej reakcji uczestniczek balu na nasz niewinny żarcik.  

Przerażone na serio panienki, które nie załapały naszego dowcipu, zareagowały tak nieziemskim piskiem, że się przebudziły śpiące u stropu jaskini roje nietoperzy. Gorzej, w narastającej panice ktoś zerwał kabel od prądu, pogrążając salę balową w egipskich ciemnościach.  

Wtenczas zaczęło się piekło. W chybotliwym świetle jakiejś cudem Boskim ocalałej świeczki, na mokrych ścianach ponurej jaskini majaczyły gigantyczne cienie zatrwożonych dziewcząt walczących z oszalałą chmarą podobnie jak one wystraszonych gacków. Pisk skrzydlatych wampirów zmieszany z panicznym wrzaskiem wystraszonych dziewic spotęgował grozę i wszystko zaczęło wirować w bezładnym chaosie. Słowem istny Sajgon i totalny odlot.

I nie wiadomo, jakby się to wszystko wtedy zakończyło gdyby nie rezerwa napitków większej mocy, a szczególnie płonącej od kopa śliwowicy z Łącka. Szczęśliwym dla nas trafem tajemna moc dumy słonecznej Galicji skutecznie ukoiła spłoszone dziewczęta, które jak małe dzieci poczęły się tulić do swoich rycerzy.  

A my, dręczeni wyrzutem sumienia, już poza scenariuszem, chcąc im zadość uczynić wyrządzoną krzywdę, w przypływie wielkiej skruchy, nie bacząc na defekty ich damskiej urody hołubiliśmy dziewczynki do białego rana w sposób na tyle szarmancki, godny i fachowy, iż ośmielam się sądzić, żadnej z nich później nikt tak nie hołubił.  

O czym się przekonałem po czterdziestu latach, gdy na Floriańskiej w Krakowie dosłownie wlazłem na jedną z uczestniczek balu, która mnie rozpoznała natychmiast i bez cienia urazy krzyknęła z zachwytem: - Cześć Krzysiu! Kurde balans! Ale to zleciało! Pamiętasz tą balangę w grocie pod Krakowem? Opowiadałam córce chyba ze sto razy, jak było fajowo!...”, koniec cytatu.

Już widzę oburzenie tych samych, którzy się tak obruszyli na przewrotnie żartobliwe słowa pana Ziemkiewicza. Już słyszę, jak wieszają na mnie psy, jak nauczyciel akademicki mógł napisać coś takiego.

A ja tylko powiem:Więcej luzu rodacy! Więcej luzu!

Bo z tych łobuzów, którzy urządzili wtedy bal w Grocie Wierzchowskiej pod Krakowem wyrosła przebogata paleta wspaniałych krakowskich profesorów, prawników, lekarzy, inżynierów i uznanych na świecie artystów.

A Ziemkiewicz, choć zapomniał o kontekście sprawy i wyszło niezręcznie, nie to miał na myśli, co mu zarzucają.

Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)
 

Patrz również:

Co Ziemkiewicz zabrał Michnikowi?

http://salonowcy.salon24.pl/468555,co-ziemkiewicz-zabral-michnikowi

Brawo proszę Księdza! Wielkie brawo na stojąco!

http://salonowcy.salon24.pl/567267,brawo-prosze-ksiedza-wielkie-brawo-na-stojaco

"Podaj hasło!" czytaj: 
http://www.ksiazka.net.pl/?id=49&tx_ttnews[tt_news]=682&cHash=2b68cc1098

 

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka