echo24 echo24
856
BLOG

Refleksyjny opus po przejażdżce rowerowej

echo24 echo24 Społeczeństwo Obserwuj notkę 56

 

                                                                                                     Deykowane Krzysztofowi B.

Jak tylko pozwala pogoda staram się codziennie przejechać kilkanaście kilometrów na rowerze. Moją ulubioną trasą jest lewobrzeżny wał rzeczki Rudawy, gdzie od Kopca Piłsudskiego, wzdłuż masywu Sowińca, aż do Kopca Kościuszki biegnie jeden z najpiękniejszych w Krakowie trakt spacerowo rowerowy. A, że jest to już spory kawałek za miastem, nieliczni spacerowicze maszerują zwykle w grupkach o kilkaset metrów od siebie oddalonych, więc nie ma żadnych powodów do kolizji z cyklistami.

Jako geolog terenowy od lat chodzący górskimi szlakami mam zwyczaj, że jak mijam spacerujących staram się do nich uśmiechnąć i dzień dobry powiedzieć.

I tu zaczyna się pewien delikatny problem natury kulturowej.  

Bowiem choć spacerujący seniorzy widzą mnie już z daleka to z reguły specjalnie idą szeroką ławą, żeby mi pokazać, kto tu rządzi i robią mi trochę miejsca dosłownie w ostatniej chwili, a czasem zmuszają bym przystanął i zaczekał, aż przejdą, Zaś w momencie mijanki na ich twarzach maluje się prawie zawsze wroga niechęć do jadącego rowerem intruza, a gdy mówię im dzień dobry, w ich oczach maluje się pełne drwiny rozbawienie, jak u wiejskich bab na widok miejscowego cudaka, co to po wsi łazi i to burknie, to purknie, to język pokaże.  

Najgorsze są odziane w dresy model wczesny Gierek leciwe małżeństwa powracające z okolicznych ogródków działkowych w standardzie: „on - emerytowany ormowiec, ona - była przewodnicząca przyzakładowej komórki PZPR”, w którym to przypadku skwaszony małżonek nienawistnie pomstuje pod nosem, że ktoś się ośmielił wejść na teren im przecież przez władzę ludową przydzielony, zaś szanowna małżonka zajadle sobaczy na przeklęty kapitalizm, co im żyć nie daje.  

Ale muszę sprawiedliwie przyznać, że nie lepszy jest zawadiacki tandem: „on – gorliwy aktywista parafialnego kółka różańcowego, ona – zapamiętała bojowniczka walecznych szwadronów Ojca Dyrektora”, złorzeczący jadowicie rozbisurmanionym bezbożnikom, co w niedzielę na rowerach jeżdżą zamiast chodzić do kościoła. 

Niemniej groźni są leciwi właściciele czworonogów, którzy jak koło nich przejeżdżam w przeciwieństwie do swoich pupili merdających kordialnie ogonkami warczą na mnie nieprzyjaźnie i kły szczerzą.

Znamienne są również spotkania zabarwione emocjami politycznej natury. Niedawno zoczyłem z daleka dżogingującą przyjaciółkę z młodych lat, obecnie panią profesor UJ, która za Platformą wskoczyłaby w ogień. Jak się do niej zbliżyłem na odległość wzroku i pozdrowiłem najserdeczniej, jak umiałem ofuknęła mnie z dziką furią, jak czynią kocice na widok wilczura, który z wyszczerzonymi kłami pędzi, żeby im kark przegryźć, a ja z wrażenia omal do rzeki nie wjechałem. A wszystko dlatego, że sobie pani profesor uroiła, że skoro krytykuję na blogu Tuska to bez wątpienia jestem wstrętnym pisiorem, choć dalibóg nawet nie wiem, gdzie PIS ma swoją siedzibę Krakowie.  

Na szczęście modelowe kazusy, jakie wyżej opisałem to już stetryczałe okazy epoki minionej.

Zdarzają się oczywiście mili i uprzejmi spacerowicze w podeszłym wieku, ale już po twarzach widać, że to już relikty inteligencji o przedwojennych korzeniach.

Zaś z przyjemnością podzielę się z Państwem obserwacją, że gdy w czasie przejażdżki zbliżam się do grupki ludzi młodych, już z daleka robią mi miejsce, a gdy ich w czasie mijanki pozdrawiam zawsze odpowiedzą dzień dobry i uśmiechną się miło, a nierzadko pierwsi mnie pozdrawiają.

Jednakże kolejne schody zaczynają się, gdy dojeżdżam do Błoń i muszę pokonać ruchliwą jezdnię z przejściem dla pieszych i jak wół widoczną zebrą,  ale bez sygnalizacji świetlnej. I znowu zauważyłem, że jak do zebry zbliża się samochód prowadzony przez jakiegoś wapniaka, a już nie daj Boże w kapeluszu na głowie wiem, że w dziewięciu na dziesięć przypadkach ów typ się przed przejściem nie zatrzyma obrzucając mnie pogardliwym spojrzeniem mówiącym: „a postój sobie cieciu, bo ja tutaj jestem panem”. 

Natomiast, za wyjątkiem człekokształtnych łysoczaszkich ogrów w wypasionych furach z opuszczonymi szybami by wszyscy słyszeli dudniące łubu dubu ich ukochanego disco polo, - jeśli samochód prowadzi osoba młoda, to prawie zawsze na widok oczekującego rowerzysty już z daleka zwalania by się przed zebrą zatrzymać, sympatycznie uśmiechnąć i przyjaźnie ręką skinąć.  

Reasumując mam nadzieję, że dzisiejsza notka pomoże Państwu zrozumieć, dlaczego już od dłuższego czasu piszę na swoim blogu, że polskie sprawy należy powierzyć w ręce jeżdżących po świecie, nieskażonych już post-komuszą subkulturą jarmarczno bazarową młodych ludzi i ostatecznie podziękować nieużytym, wiecznie złym i ze wszystkiego niezadowolonym, piszącym na komputerze jednym palcem, skostniałym mentalnie i nieczującym bluesa zgredom.

Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)

Czytaj także:

Jak dzieci we mgle

http://salonowcy.salon24.pl/466594,jak-dzieci-we-mgle

 

Zobacz galerię zdjęć:

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo