echo24 echo24
4015
BLOG

Nieodpowiedzialni i bezkarni dyletanci z tytułami profesora

echo24 echo24 Polityka Obserwuj notkę 43

Kilka dni temu byłem na zorganizowanym przez krakowski Akademicki Klub Obywatelski (AKO) wielogodzinnym spotkaniu z czterema dyrektorkami renomowanych krakowskich szkół: podstawowej, gimnazjalnej, licealnej i szkoły dla dzieci niepełnosprawnych.

I choć twarda ze mnie sztuka, byłem pod takim wrażeniem tego co usłyszałem, iż po powrocie do domu długo nie mogłem zasnąć.

Nie będę relacjonował szczegółowo tego spotkania by nie rozwlekać notki i ograniczę się tylko do problemów systemowych.

Gdy patrzyłem na te zdesperowane kobiety relacjonujące, co się dzieje w polskich szkołach przypominały mi się kamienie milowe polskiej literatury martyrologicznej okresu rozbiorów, gdyż to, co te nauczycielki i matki zarazem mówiły było apokaliptyczną skargą na głuchą na ich apele butną władzę, która nie chce słyszeć o kształceniu polskich dzieci w imię tak odwiecznych w edukacji polskiej wartości jak: rzetelna wiedza, wiara, patriotyzm i dobro Ojczyzny.

Wszystkie panie stwierdziły zgodnie, że wprowadzany odgórnie przez obecne władze program nauczania prowadzi w linii prostej do niedokształcenia i dehumanizacji młodzieży szkolnej, począwszy od nauczania przedszkolnego, poprzez szkołę podstawową, gimnazjum, na liceum kończąc.

Problem polega między innymi na tym, że system nauczania szkolnego podzielono na kompletnie niespójne ze sobą trzechletnie fazy, a każdą z tych faz ministerstwo rozlicza nie z tego, co szkoła rzeczywiście nauczyła, lecz z suchych danych statystycznych w głównej mierze opartych na wynikach testów końcowych.

W efekcie każda ze wspomnianych faz wygląda tak samo, czyli pierwszy rok nauczania pedagodzy muszą poświęcić na rozpoznanie indywidualnych możliwości uczniów, w drugim roku mogą zacząć realizowanie przewidzianego na trzy lata programu, zaś trzeci rok są zmuszeni poświęcić na ćwiczenie z uczniami umiejętności rozwiązywania testów końcowych.  

Tak więc w trakcie każdej z takich trzechletnich faz na rzeczywistą naukę przedmiotu nauczyciele mają de facto jeden rok, co skutkuje tym, że w kilkunastoletnim cyklu nauczania kończącym się maturą, na rzeczywistą naukę przedmiotu nauczyciele mogą poświęcić de facto cztery lata!!! Powtarzam. Cztery lata efektywnej nauki i co najmniej tyle samo lat kompletnie straconych!!!

Tyle panie dyrektorki, a teraz napiszę, co ja o tym wszystkim sądzę.

Moim zdaniem to już nie jest tylko chwilowa zapaść polskiego szkolnictwa. Przecież ci, którzy taki program nauczania opracowali, a także ci, którzy go zatwierdzili na szczeblu ministerialno rządowym kwalifikują się pod osąd trybunału stanu. Toż to nic innego jak bezmyślna, a może rozmyślna (???) „zbrodnia” dokonywana na kształtowanej w wieku szkolnym tkance intelektualnej narodu polskiego.

Ale w czasie spotkania wyszedł na jaw jeszcze poważniejszy problem.

Otóż każda ze wspomnianych wyżej faz nauczania jest zwieńczona obligatoryjnym testem końcowym. Sęk jednak w tym, że taki test jest tym łatwiej zaliczyć im mniej uczeń myśli. Tak więc nauczyciele chcąc się wykazać wymaganymi od nich dobrymi wynikami testowymi zamiast uczyć dzieci umiejętności samodzielnego myślenia zmuszani są do oduczania swoich podopiecznych owej zdolności. O aspektach etyczno wychowawczych nawet nie wspominam.

A więc powiem bez ogródek, iż efektem tego stanu rzeczy jest masowa produkcja przez polskie szkoły „biomasy” ograniczonych „jamochłonów” o poziomie intelektualnym zbliżającym się niebezpiecznie do granicy debilnego absolutu, vide uczelnie, które alarmują, że narybek przychodzący na studia jest nie tylko niedouczony, ale kompletnie niezdolny do myślenia, nie potrafi sklecić poprawnie zdania, sformułować własnych myśli, przeprowadzić najprostszego logicznego wywodu i tak dalej.

A tak na dobrą sprawę jednym co taki delikwent rzeczywiście umie, to rozwiązywanie testów na przysłowiowym już poziomie: stolicą Polski jest: A. Warszawa, B. Białystok, C. Krościenko nad Dunajcem; plus wyznawanie zasady: „Spoko! Nara! Wyluzuj! Jakoś to będzie!”

Tak jest teraz zajebiście w polskich szkołach! 

Ale panie dyrektorki odsłoniły jeszcze gorszą prawdę.

Okazuje się bowiem, że programy szkolne opracowują praktycznie bez konsultacji z nauczycielami profesorowie wyższych uczelni, którzy są głusi na sugestie i apele oddanych swemu posłannictwu dyrektorów szkolnych, bo mości panowie akademicka „elita” i tak wiedzą lepiej.  

Słowem tylko się pochlastać! 

Na końcu spotkania padło pytanie jak zaradzić temu, co się dzieje z polską szkołą?

Otóż moim zdaniem ma rację pan profesor Andrzej Nowak z Wydziału Historycznego Uniwersytetu Jagiellońskiego pisząc we wstępie do książki „Od Polski do post-polityki”, że, cytuję: „martwi się o to, co się stało z demokracją, z Rzeczypospolitą, z Europą Wschodnią, z Europą. Co dzieje się z rzeczywistością w magmie płynącego z posłusznych (komu?) mediów przekazu „pi-ar”..., że następuje narastające poczucie rozpadu wspólnoty, którą stworzyły poprzednie pokolenia Polaków..., że należy rozważyć możliwość końca naszej historii”... 

Nasuwa się tedy pytanie co robić w obliczu intelektualnej degradacji narodu polskiego?

Otóż moim zdaniem warunkiem sine qua non ku naprawie polskiej szkoły jest odsunięcie od wpływu na szkolne programy akademików z tytułami profesora i pozostawienie spraw programowych w gestii doświadczonych i oddanych zawodowi nauczycieli szkolnych, którzy są rzeczywiście kompetentni w tej materii.

I zapewniam Państwa, że jestem świadom tego, co mówię, bo przepracowałem trzydzieści siedem lat na uczelni i znam środowisko akademickie na wylot.

I wiem doskonale, że oczywiście nie wszyscy, ale znakomita większość nauczycieli akademickich dawno już zapomniała, że uczelnie są dla studentów, a nie dla nich.  

Mam na myśli szczególnie profesorów-celebrytów, bo to takich właśnie ministerstwo edukacji zatrudnia „na fuchę” do opracowywania programów szkolnych. A dla celebrytów z tytułami profesora już sami studenci są zakałą, a co dopiero jacyś tam uczniowie.  

Bo profesorowie-celebryci „pracują” z reguły na kilku cząstkowych etatach na różnych uczelniach, pełniąc jednocześnie funkcje „honorowe” w trudnych do policzenia „naukowych” komisjach, komitetach, wydawnictwach, asocjacjach, towarzystwach i stowarzyszeniach, plus namiętne wizytowanie radiowych i telewizyjnych studiów mainstreamowych, a opracowywanie szkolnych programów nauczania to dla nich tylko jeszcze jedna intratna „fucha”, którą można szybko i po łebkach odwalić, bo odpowiedzialności za to nie ponoszą żadnej.

I tu właśnie jest pies pogrzebany.

Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki, od czterech lat na emeryturze) 

Post Scriptum

Na mój blog od dłuższego czasu napatacza się upierdliwy troll.

Dla jasności, kto zacz, zacytuję więc teraz Państwu tekst pt. "Żałoba przystoi" autorstwa rzeczonego trolla zaczynający się następującym stwierdzeniem odnośnie śmierci śp, prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego: "
Paradoksalnie rzecz biorąc zgon głowy państwa jest świętem państwowym, aczkolwiek, po prawdzie, nie ma czego świętować", który to tekst tenże troll przysłał mi w kilka dni po tragedii smoleńskiej, cytuję:

ŻAŁOBA PRZYSTOI…
 
państwu, które straciło prezydenta. To, że z Lechem Kaczyńskim zginęło 95 innych osób potęguje tragizm wydarzenia, bezprecedensowego w historii. Paradoksalnie rzecz biorąc zgon głowy państwa jest świętem państwowym, aczkolwiek, po prawdzie, nie ma czego świętować. Gdy zmarły polityk jest człowiekiem wierzącym i praktykującym, religijny aspekt uroczystości pośmiertnych jest niekwestionowalny. Tak właśnie jest w przypadku L. Kaczyńskiego. Z drugiej jednak strony, nie powinno być tak, iż konfesyjna oprawa żałoby i pogrzebu przyćmiewa jej państwowy wymiar. W Polsce stało się inaczej. To Episkopat informował o dacie pogrzebu prezydenta i jego małżonki, to metropolita krakowski zdecydował o pochówku na Wawelu, bez inicjatywy władz państwowych. Ta ostatnia kwestia wygląda niejasno. Kard. Stanisław Dziwisz oświadczył, że uczynił tak na prośbę rodziny dodając, że nie znalazł argumentów, aby temu życzeniu nie zadośćuczynić. Wszelako prominentni działacze PiS stwierdzili, że nic im nie wiadomo o tym, jakoby rodzina zmarłego prezydenta zaproponowała Wawel jako miejsce jego wiecznego spoczynku. Tak czy inaczej, niezależnie od tego, czy rodzina cokolwiek proponowała, wysoki hierarcha Kościoła katolickiego zdecydował o tym, gdzie znajdzie się grobowiec prezydenckiej pary. Miał do tego prawo, gdyż jest gospodarzem wawelskiej katedry, ale jego decyzja dotyczyła czegoś, co ma wymiar publiczny i symboliczny.
Tempo podjęcia tej decyzji było zaiste niezwykłe, zważywszy historię podobnych wydarzeń (Mickiewicz, Słowacki, Piłsudski, Sikorski). Nie jestem skrajnym deterministą, ale sądzę, że w sprawach publicznych, zwłaszcza tych wagi najwyższej, nic nie dzieje się bez przyczyny. Jeden z zagranicznych dziennikarzy zapytał mnie, jak tłumaczyć niezwykłą aktywność duchowieństwa po katastrofie pod Smoleńskiem. Odpowiedziałem, że chodzi o kolejny przypadek zawłaszczania państwa przez Kościół katolicki i nadal tak uważam. Nie zaprzeczam oczywiście temu, że miała miejsce normalna i zrozumiała posługa religijna, wymagana zasadami religii katolickiej, ale to, co działo się w ubiegłym tygodniu, zdecydowanie przekroczyło rozmiary przewidywane przez liturgię. Może nie warto byłoby o tym wspominać, gdyby nie pojawiało się pytanie o miejsce władz państwowych w powstałej sytuacji. Były oczywiście obecne, ale w zasadzie tylko w tle wydarzeń kreowanych przez kościelnych hierarchów, rzeczywistych gospodarzy uroczystości pogrzebowych. Wspomniana wyżej niejasność w sprawie genezy decyzji o pochówku w narodowym sanktuarium jest być może pochodną kontrowersji na ten temat, ale metropolita krakowski dał wyraźnie do zrozumienia, kto ma kompetencje w kreowaniu narodowych bohaterów. Nie wiadomo, co premier i p. o. prezydenta myślą na temat podziału ról w zeszłym tygodniu. Być może godzą się z takim przebiegiem wydarzeń z przekonania, być może ich milczenie jest tylko taktyczne. Jakby nie było, mamy do czynienia z bardzo osobliwym stanem rzeczy, zważywszy konstytucyjne przepisy o miejscu Kościoła katolickiego w życiu publicznym. Neutralność światopoglądowa państwa, deklarowana w Konstytucji RP zdecydowanie kłóci się z przebiegiem i charakterem uroczystości żałobnych, w szczególności, pogrzebowych. Symbolom i ceremoniom religijnym należy się zasłużony szacu8nek, ale prezentowanie broni przez kompanię honorową WP w momencie podniesienia (elementu mszy św.) jest przesadą. Skoro żałoba przystoi państwu, ono winno być jej najważniejszym podmiotem w przestrzeni publicznej w trakcie stosownych uroczystości. To, że nie jest i na to pozwala, stanowi bardzo wyraźny symptom słabości polskiego ładu demokratycznego. Osobnej wzmianki wymaga fakt, że mszy pożegnalnej w Warszawie przewodniczył nuncjusz papieski, abp. Józef Kowalczyk, a w Krakowie miał to czynić kard. Angelo Sodano, a więc osoby spoza Episkopatu Polski. Wprawdzie Kościół rządzi się swoimi prawami, ale desygnowanie obcokrajowców na prowadzących państwowo-kościelnych uroczystości żałobnych jest grubym nietaktem wobec państwa polskiego, a podobne wrażenie sprawia to, że warszawską uroczystość zakończyła homilia (podsumowanie) ze strony abp. Józefa Michalika, przewodniczącego Episkopatu Polski, a nie przedstawiciela władz polskich.  
Dla wielu tragedia smoleńska stała się wezwaniem do zakopania politycznych toporów wojennych, zarówno krajowych jak i międzynarodowych. Zacznijmy od tych drugich. Trudno było oczekiwać, że media toruńskie posłuchają takiego wezwania. „Radio Maryja” i „Nasz Dziennik” od początku snuły sugestie o czynnym udziale Rosjan w spowodowaniu katastrofy. Nie zaprzestały ich nawet po pierwszych i wyraźnych ustaleniach śledztwa. Wszelako tego rodzaju hipotezy można uznać za folklor polityczny, śladowo obecny także na rozmaitych forach internetowych. Pojawiły się także głosy, że Polacy zostali zaskoczeni serdecznością reakcji rosyjskich, zarówno oficjalnych jak i ze strony zwykłych ludzi. Zdumiewające to wypowiedzi. Czyżby ich autorzy sądzili, że politycy rosyjscy zachowają się inaczej w obliczu dramatu, jaki rozegrał się na ich terytorium? Tym, którzy mają jakieś wątpliwości w sprawie postawy zwyczajnych Rosjan, polecam przepiękną pieśń Aleksandra Dolskiego „Zdrastwuj Polsza” (Witaj Polsko) i wiersz Aleksandra Gorodnickiego „Pominalnaja polskomu wojsku” (Wypominki za polskie wojsko). Przypuszczam, że u podłoża tych niewyważonych oświadczeń, prasowych i prywatnych znajduje się przekonanie o naszej rzekomej wyższości cywilizacyjno-kulturowej. Czas pożegnać się z tym złudzeniem, bo bez tego normalizacja stosunków polsko-rosyjskich nie będzie możliwa. Zgadzam się z tymi, którzy uważają, że postawa strony rosyjskiej (oficjalnej) wobec katastrofy pod Smoleńskiem jest jedynie epizodem, który nie będzie automatycznie skutkował w sferze politycznej. Wolę mówić o normalizacji niż o pojednaniu, bo ta druga kategoria trąci sentymentalizmem. W tym kontekście, wezwanie kard. Dziwisza „Wybaczamy i prosimy o wybaczenie” jest niestosowne. Po pierwsze, stanowi, mówiąc kolokwialnie, odgrzewany kotlet (po liście biskupów polskich do biskupów niemieckich z 1965 r.). Po drugie, nie do końca jest jasne, co ma być przedmiotem wzajemnego wybaczania, bo obie strony inaczej liczą swoje rachunki. Po trzecie, krakowski hierarcha wkroczył na terytorium zastrzeżone dla oficjalnej dyplomacji, a jego apel może być kiedyś użyty przeciwko jej poczynaniom (podobnie jak Niemcy, wprawdzie rzadko, ale jednak próbowali równoważyć wzajemne roszczenia tonem przesłania polskich biskupów). 
Pierwszy dzień po smoleńskiej tragedii zneutralizował konflikty wewnętrzne, do czego wzywały media i o co apelowali politycy, także w przemówieniach w czasie głównych uroczystości pogrzebowych w Warszawie i Krakowie. Nie trwało to zbyt długo, a w przypadku medialnych tub o. Rydzyka zapewne ani minuty. Można było zaobserwować zdecydowaną różnicę pomiędzy mediami prawicowymi i innymi. „Rzeczpospolita” sama sformułowała wezwanie do pokoju medialnego kilka godzin po katastrofie, ale wytrwała w tym zbożnym dziele jakieś 12 godzin. Potem pojawiły się ataki (w formie dyskretnych wątpliwości) na Komorowskiego, że mianował X-a a nie Y-a, na Tuska, że wręczył komuś wcześniej podpisaną dymisję i innych polityków, np. za ich wcześniejsze wypowiedzi. Moderatorzy forum tej gazety sformułowali wprawdzie apel o umiar w komentarzach (patrz też niżej), ale byli nader tolerancyjni wobec wpisów nadsyłanych przez zwolenników IV RP, a znacznie mniej wobec ich przeciwników. Red. red. Paweł Lisicki, Piotr Gabryel, Piotr Gociek, Igor Janke, Marek Magierowski, Piotr Semka, Michał Szułdrzyński, Bronisław Wildstein czy Rafał A. Ziemkiewicz, a więc pierwszy garnitur publicystów „Rzeczpospolitej”, dwoili się i troili, aby coś ugrać dla prawicy (nie twierdzę, że wszyscy złamali deklarowany rozejm wobec oponentów); w sukurs pospieszył Zdzisław Krasnodębski, socjolog o filozoficznych ambicjach, a politycznie rutynowany obrońca i promotor IV RP. Telewizja publiczna zaangażowała do akcji Jana Pospieszalskiego i Joannę Lichocką, doświadczonych bojowców o współczesną wersję moralnej jedności społeczeństwa. Nie szczędzili trudu i prawicowi literaci, jak Jarosław Marek Rymkiewicz, Marek Nowakowski czy Marcin Wolski (nie powadziłem monitoringu mediów i stąd podaję tylko kilka przykładów znanych mi z autopsji). Media o innej orientacji poświęciły tragedii smoleńskiej wiele miejsca, ale w zasadzie powstrzymywały się od komentarzy politycznych z wyjątkiem przytaczania opinii zagranicznych. 
Typowy argument prawicowych publicystów polegał na tym, że dawni krytycy zmarłego prezydenta nie mają prawa do żałoby, że protesty przeciwko pochówkowi . Dla ilustracji przytoczę fragment felietonu Ziemkiewicza z „Rzeczypospolitej” (17 IV 2010) i wiersz Wolskiego ogłoszony w „Gazecie Polskiej” (13 IV 2010). Oto, co pierwszy zapamięta (dla porządku, początek zaznaczam, że felietonu traktuje o bohaterach pozytywnych, zwykłych ludziach i harcerzach):  
I wykrzywione nienawiścią gęby pod papieskim oknem w Krakowie. Gówniarza wyciągającego do kamer paluch w ordynarnym geście czarnych raperów „ja cię pier…”, transparenty z karykaturami, skandowane obelgi pod adresem zmarłego. Nowe pokolenie „elyty” III RP, wychowane już nie na Michniku, ale na Wojewódzkim.
Faryzejskie miny redaktora gazety [tj. Adama Michnika – J. W.], która cynicznie, dla zburzenia podniosłego nastroju wykreowała te „protesty”, miotającego gromy na nieuszanowanie żałoby… przez rozmówców programu Pospieszalskiego. I smucącego się, że kardynał Dziwisz tak głęboko podzielił Polaków, nie konsultując decyzji o pochówku prezydenta z Andrzejem Wajdą i jego żoną. I małość innego wykreowanego przez media na Wielki Autorytet starego nienawistnika [Władysław Bartoszewski? – J. W.], który w tej chwili odmawia „ich prezydentowi” nawet tego, że był głową państwa, tytułując go tytułując go szyderczo „prezydentem Warszawy”.
I jeszcze ten stary wiersz Mariana Hemara o pokoju i wojnie. Ten z pointą: „Pokój – z wami? Nigdy w życiu!”
A zaraz pod tym wezwanie (już wspomniane), jawnie jednostronne zważywszy powyższy cytat:
Do uczestników dyskusji:
Ze względu na trwającą żałobę narodową prosimy o większą niż zwykle staranność i delikatność publicystyczną. W ten sposób wyrazimy szacunek dla tragicznie zmarłych, ich rodzin oraz pogrążonych w bólu i smutku Polaków.
Dziękujemy za nadesłane komentarze i serdecznie zapraszamy do portalu rp.pl
Tekst Ziemkiewicza przypomina prasowe enuncjacje z 1968 r. i te z czasów pierwszej „Solidarności”, opowiadające o garstce wichrzycieli i zdrowym narodzie. Podobieństwo polega nie tyle na tym, że Michnik jest jednym z negatywnych bohaterów we wszystkich przypadkach, ale przede na współmierności stylu i retoryki.
A Wolski tak poucza i ocenia:
“Na śmierć Prezydenta Kaczyńskiego”
Prawdę mając na ustach, a kłamstwo w kieszeni,
Będąc zgodni ze stadem, z rozumem w konflikcie,
Dzisiaj lekko pobledli i trochę stropieni,
Jeśli chcecie coś zrobić, to przynajmniej milczcie!
Nie potrzeba łez waszych, komplementów spóźnionych
Waszej czerni, powagi, szkoda słów, nie ma co
Dzisiaj chcemy zapomnieć wszystkie wasze androny
Wasze żarty i kpiny wylewane przez szkło.
Bo pamięta poeta, zapamięta też naród
Wasze jady sączone bez ustanku, dzień w dzień.
Bez szacunku dla funkcji, dla symbolu, sztandaru…
Karlejecie pętaki, rośnie zaś Jego cień!
Od Okęcia przez centrum, tętnicami Warszawy,
Alejami, Miodową i Krakowskim Przedmieściem
Jedzie kondukt żałobny, taki skromny, choć krwawy.
A kraj czuje – Prezydent znowu jest w swoim mieście.
Jego wielkość doceni lud w mądrości zbiorowej.
Nie potrzeba milczenia mącić fałszu mdłą nutą
Na kolana, łajdaki, sypać popiół na głowę
Dziś możecie Go uczcić tylko wstydu minutą!
Utwór ten przedstawia prosto, niemal w żołnierskich słowach, aczkolwiek jeden fragment jest a la Miłosz (chociaż chciałoby się powiedzieć, że poeta pamięta, ale Wolski nie bardzo), pogląd na to, kto jest godzien, a kto nie.
O ile proza Ziemkiewicza po raz kolejny ilustruje jego obsesję na punkcie „Gazety Wyborczej” i jej redaktora naczelnego (można to zrozumieć w przypadku osoby wyrzuconej z radia należącego do Agory), to poezja Wolskiego zawiera ogólniejsze przesłanie, mianowicie
dotyczące wymiaru L. Kaczyńskiego jako prezydenta Polski. Jest rzeczą oczywistą, że o zmarłych mówi się dobrze, pomija się ich słabości, a podkreśla cechy pozytywne i takież dokonania. Tak też postąpili dziennikarze i politycy z tym, że zdecydowana większość odniosła się do osobistych rysów zmarłego i ogólnego stosunku do państwa, którego był głową. Z drugiej strony, to jak dany polityk umarł, nie przesądza o ocenie jego działalności, w szczególności, nie czyni z niego wybitnego męża stanu, o ile nim nie był za życia lub odwrotnie. Należę do tych, którzy nie uważali prezydentury Lecha Kaczyńskiego za udaną. Opinia ta jest dość szeroko rozpowszechniona i nie widzę powodu, aby ją zmieniać z powodu katastrofy pod Smoleńskiem. Nie miejsce tutaj ani czas do dokonywania bilansów, więc pomijam uzasadnienie oceny wyżej zaznaczonej. Jako obywatel Polski smucę się z powodu śmierci prezydenta i innych osób z nim podróżujących, niezależnie od moich sympatii politycznych. Otrzymałem szereg kondolencji z USA, Rosji, Niemiec, Izraela, Hiszpanii, Rumunii, a nawet Kamerunu. Podziękowałem za nadesłane wyrazy współczucia i nawet przez myśl mi nie przeszło dodanie, że wolałbym inną osobę na stanowisku pierwszego obywatela kraju, którego jestem obywatelem. Niemniej jednak, głosy odkrywające nowe i rzekomo niezwykłe pozytywy jego działań jako głowy państwa, uważam za element, a nie tylko zapowiedź gry politycznej z uwagi na przedterminowe wybory prezydenckie. Niektórzy powiadają, że L. Kaczyński zginął jak bohater, ale najwyraźniej nie odróżniają śmierci bohaterskiej od tragicznej. Powaga żałoby wcale nie wymaga, drugiej kwalifikacji, podobnie jak i pierwszej, aczkolwiek tragedia jest zawsze bardziej dojmująca od tego, co naturalne. Nie ma wątpliwości, że określanie śmierci prezydenta RP jako bohaterskiej ma intencję perswazyjną, a nie opisową. Wyraźny cel, daleki od żałobnej refleksji, ma także porównywanie tego, co zdarzyło się w Katyniu w 1940 r. i tego, co stało w pobliżu tego miejsca w dniu 10 kwietnia 2010 r. lub też śmierci Jana Pawła II i L. Kaczyńskiego, nawet z dodatkiem, że pierwsza była spodziewana, a druga nieoczekiwana. Tego rodzaju komparatystyki są pozbawione sensu i w gruncie rzeczy zamieniają to, co wzniosłe i jedyne w swoim rodzaju, czyli ludzką śmierć w swoistą licytację uskutecznianą znaczonymi kartami.
Powyższe uwagi nie mają na celu pomniejszania tragedii i jej rozmiarów. Nie są też przeciwko żałobie czy jej rozmiarom (niech każdy odczuwa to po swojemu, czy była adekwatna do jej przyczyny, aczkolwiek nie musi tego upubliczniać), ponieważ, powtarzam to raz jeszcze, przystoi ona państwu jako zbiorowości obywateli po stracie jego prezydenta, ani też przeciwko szczegółom uroczystości żałobnych w postaci ich oprawy, organizacji czy treści wypowiadanych słów. Masowy udział Polaków w pożegnaniu zmarłych, tym na Pl. Piłsudskiego w Warszawie i tym na Rynku Głównym w Krakowie świadczy przede wszystkim o ich stosunku do tragedii smoleńskiej, a nie o zbiorowych postawach politycznych. To drugie ujawni się mniej więcej za dwa miesiące. Nie sądzę, aby żałoba po śmierci L. Kaczyńskiego zmieniła rodzimy dyskurs polityczny na lepszy, także w nadchodzącej kampanii wyborczej. Skoro zmiana nie nastąpiła w tygodniu od 10 IV 2010 do 18 IV 2010, trudno oczekiwać, że zdarzy się później, gdy rzecz będzie dotyczyć fundamentalnych interesów politycznych. Taka opinia staje się coraz powszechniejsza. Stawiam hipotezę, że inicjatywa będzie należała do prawicy, przynajmniej jej publikatorów. A potem rzeczy potoczą się wedle zasady domina. Dla jasności, zaznaczę, że samą kampanię wyborczą uważam za niezbędny element politycznej codzienności i normalności nawet w zaistniałej sytuacji…”,
koniec cytatu. W razie potrzeby ujawnię nazwisko pana profesora, który jest autorem tego tekstu.

Reszta jest milczeniem


Patrz również:

Druga Konferencja Naukowa AKO w Krakowie nt. „PRAWDA JEST NAJWAŻNIEJSZA”

http://www.youtube.com/watch?v=7aXbax964Vo

MINISTRA KOLARSKA-BOBIŃSKA KARCI JAGIELLOŃSKICH JAJOGŁOWYCH

http://salonowcy.salon24.pl/575693,ministra-kolarska-bobinska-karci-jagiellonskich-jajoglowych

JAK DZIECI WE MGLE

http://salonowcy.salon24.pl/466594,jak-dzieci-we-mgle 

JACY AKADEMICY, TAKIE UNIWERSYTETY

http://salonowcy.salon24.pl/413964,jacy-akademicy-takie-uniwersytety 

ŚWIĘTE KROWY WYPASIONE NA ŻAKOWSKIEJ BRYNDZY

http://salonowcy.salon24.pl/529127,swiete-krowy-wypasione-na-zakowskiej-bryndzy 

CIEMNA STRONA MOCY ŚRODOWISKA AKADEMICKIEGO

http://salonowcy.salon24.pl/501496,ciemna-strona-mocy-srodowiska-akademickiego 

UWAGA STUDENCI! CHCĄ WAS ZROBIĆ W KONIA!

http://salonowcy.salon24.pl/387369,uwaga-studenci-chca-was-zrobic-w-konia

 

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka