echo24 echo24
1659
BLOG

Mój Boże! Już 650 lat Uniwersytetu Jagiellońskiego!!!

echo24 echo24 Polityka Obserwuj notkę 58

  

Poniższe wspomnienie 
z prośbą o wyrozumiałość dla wiosennie frywolnej formy mojej notki, dedykuję Pani Minister Lenie Kolarskiej-Bobińskiej

Zbliża się Jubileusz 650-lecia UJ, nadeszła wiosna, zrobiło się ciepło, tulą się do siebie zakochane pary, a dziś na niedzielnym spacerze przypomniała mi się pewna przeurocza historyjka z okresu, jak to pięknie pisał Leszek Długosz „tej naszej młodości cudownie zwichniętej i lat, które pomknęły bezpowrotnie”.  

Przygodę tę opisałem w swojej książce wspomnieniowej pt. „Podaj hasło!”, lecz nie jest to kryptoreklama, bo ta pozycja jest już od lat na księgarskim rynku niedostępna.

Czy to możliwe, że to było już pięćdziesiąt lat temu???

Najpiękniejszą studencką przygodę przeżyłem w roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym czwartym, gdy byłem na drugim roku swych hulaszczych studiów. Wówczas w Stołecznym Królewskim Mieście Krakowie, z okazji sześćsetlecia Uniwersytetu Jagiellońskiego odbyły się, stosownie do rangi rocznicy, chyba najdłuższe w świecie żakowskie Juwenalia, które nie uwierzycie, trwały nieprzerwanie dziesięć dni i nocy.

Po uroczystej Mszy świętej w studenckiej kolegiacie Świętej Anny, kiedy nie tylko w kościele, ale i na Plantach brakowało miejsca, pochód akademicki przeszedł majestatycznie spod Collegium Maius pod Bazylikę Mariacką, gdzie Prezydent Krakowa uroczyście ogłosił otwarcie Juwenaliów wręczając braci żakowskiej pęk kluczy od miasta. Od tej radosnej chwili, blisko dwa tygodnie, we wszystkich możliwych miejscach pod Wawelem tętniła spontaniczna i ani na chwilę nieustająca, gigantyczna balanga nieznająca jutra.

Na samym początku owej maskarady zoczyłem pewną prześliczną, pachnącą letnim wiatrem blondyneczkę, zdało się nieznającą jeszcze mocy kobiecego ciała, nie mówiąc o seksapilu, jaki oprócz niej miała wtenczas tylko Marilyn Monroe. Nie dziwicie się tedy, iż zapragnąłem czym prędzej  poznać i ocenić smak jej niezwykłej urody.

Po którejś z kolei nocy waganckich szaleństw wracałem z nią z Miasteczka Studenckiego po całonocnej birbantce. W budzącym się brzasku letniego poranka, wiedzieni zapachem pieczonego chleba trafiliśmy do małej prywatnej piekarni, gdzie bezwstydnie obnażeni czeladnicy miesili rosnące ciasto. Ta rubensowska scena wznieciła w nas wilczy apetyt na ciepły kęs świeżo pieczonego chleba, lecz nadto wzbudziła na naszych karkach ów znany tylko kochankom magiczny „przeskok iskry” i nieodparte pragnienie przytulenia.

Dobroduszni piekarze dali nam w prezencie pachnący razowiec, a my niecierpliwie poczęliśmy szukać kąta, gdzie byśmy się wreszcie mogli schować bezpiecznie przed światem. Niestety, jak to zazwyczaj w takich razach bywa, nie było gdzie się zaszyć. Idąc bez celu przed siebie zaszliśmy do uśpionego Parku Krakowskiego, gdzie było niewielkie bajorko z przycupniętą u brzegu budką dla łabędzi, które tą wczesną porą jeszcze smacznie spały.

Wtenczas mi wpadło do głowy, by nie bacząc na skromny metraż dokonać skoku na łabędzią chatę. Zacząłem, więc kombinować, jak wywabić te ptaki z ich przytulnej budki. I choć głód mi skręcał trzewia, pragnienie miłości przeważyło i bez chwili namysłu poświęciłem razowiec na karmę. Wszystko szło jak po masełku, gdyż wygłodniałe po nocy łabędzie, jak tylko zwietrzyły poranne śniadanie, z dziecinną łatwością dały się wywabić, a moja blondyneczka pojąwszy migiem, co zaplanowałem wślizgnęła się jak piskorz do ptasiej alkowy. 

Gdy bezrozumne ptaki pochłaniały łapczywie swe pierwsze śniadanie my, wreszcie szczęśliwi, wiliśmy sobie gniazdko w zdobycznej sypialni. Boże jak było cudownie! Do śmierci będę pamiętał przesycony wonią siana słoneczny zapach złocistobrązowej skóry mojej blondyneczki. A było tak wspaniale, dziko i płomiennie, iż omdleli z rozkoszy zapadliśmy w głęboki jak studnia szczęśliwy sen nocy letniej.

Musieliśmy spać bardzo długo, bowiem wyglądnąwszy przez szparkę zoczyłem ze zgrozą, że dzień już dawno się zbudził, a park jest pełen ludzi spacerujących leniwie w majowym słoneczku. Co gorsze, że nasza sypialnia otoczona jest wieńcem młodych matek z dziećmi.

Wówczas zdałem sobie sprawę, że przytulne gniazdko stało się zdradliwą pułapką, z której nie ma wyjścia do wieczora, kiedy te wszystkie bachory wreszcie się wyniosą na ich ukochaną dobranockę. Nie było tedy innego sposobu jak cierpliwie czekać. 
 

Niestety upał się wzmagał, a gdy w samo południe bezlitosne słonko wsparło się o daszek naszej rezydencji w środku zapanował żar tak dokuczliwy, iż nie bacząc na skutki musiałem zarządzić bezzwłoczną ewakuację. 

W z największym trudem wciągnęliśmy na siebie zmiętoszone stroje. Moja partnerka miała złotą suknię damy kameliowej, a ja byłem przebrany za Zorro, ówczesnego idola wszystkich dzieci w kraju.

Gdyśmy się wyczołgali z zatęchłej pułapki, otoczyła nas chmara zachwyconych tym widokiem brzdąców wrzeszczących z na całe gardło: - Mamo! Popatrz! Zorro!!! Z taką cudną panią!!!  A my, korzystając z aplauzu szczeniackiej widowni skłoniliśmy się szarmancko, jak to czynią aktorzy w finałowych scenach i nie czekając na bisy daliśmy nogę z parku, by dołączyć do tętniącej w mieście żakinady.

Następnej nocy chcieliśmy znowu zajrzeć do łabędziej budki, ale te dumne ptaki nie były takie głupie, jak zrazu myślałem, mimo, że tym razem odżałowałem trzy świeżutkie precle.

Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki z długim stażem)

 

Post Scriptum

@WSZYSCY ZAPRZYJAŹNIENI GOŚCIE MOJEGO BLOGU

Szanowni Państwo,

Wczoraj zadzwonił do mnie kolega czytający regularnie mój blog, który jest psychiatrą. Powiedział, że paskudzący od kilku miesięcy na moim blogu troll podpisujący się jako Jan Woleński to człowiek chory i po pierwsze dyskusja z nim jest bezprzedmiotowa, a po drugie niebezpieczna dla  chorego.

Dlatego proszę Państwa o traktowanie rzeczonego tak, jak traktuje się przypadki kliniczne. Ignorujcie tedy Państwo nieszczęśnika nie wdając się z nim w dyskusje, bo takowe, według opinii mojego kolegi tylko pogłębią jego stan chorobowy.

Wyrażając ubolewanie za dyskomfort jaki wyrządza Państwu troll hertr-wol pozdrawiam wszystkich serdecznie,
Krzysztof Pasierbiewicz


Post Post Scriptum
Liczne dowody postępującej choroby rzeczonego trolla znajdziecie Państwo posród komentarzy jakie dodawał do moich notek.
 
 
Post Post Post Scriptum
A żeby trochę rozluźnić zagęszczoną atmosferę wprowadzoną do dyskusji przez prof. Jana Hertricha Woleńskiego, przytaczam poniżej fragment mojej książki wspomnieniowej pt. "Podaj hasło!", który tak bardzo zbulwersował rzeczonego profesora o zacięciu antyseksistycznym nazywanego przez internautów "troll hertr-wol"
 
Oto ten fragment:
 
"Już w latach dziewięćdziesiątych poznałem drugą żonę, młodszą ode mnie jak obszył o dwadzieścia wiosen. 

By zniwelować tę różnicę wieku chciałem jej nade wszystko czymś zaimponować.

Opowiedziałem jej tedy parę anegdotek o sławetnej „Grupie” odlotowych playboyów leżakujących, co roku na Półwyspie Helskim nie zapominając napomknąć, że to wszystko moi bardzo bliscy kumple, których jak dobrze pójdzie będzie mogła poznać:  

Koń”, „Dunin”, „Bartocha” i „Ślepy
a również
„Zyzio”, „Slim”, „Kamian”, „Pilnik”, „Romaniuk”, „Stabrocha”, „Witolin”
owiane legendą
kluczowe postaci helskiej balangi
od schyłku lat pięćdziesiątych
 animatorzy letniej rozrywki socjety Półwyspu Helskiego
najwięksi polscy playboye
kreatorzy niezapomnianych bali, rautów, bankietów, biesiad i popijaw
celebrowanych w helskich świątyniach rozrywki
Domu Zdrojowym”, „Szklarni” „Okrąglaku”, „Neapolu”, „Pod Dyktą
gdzie balowała cała hulaszcza śmietanka
drugiej połowy ubiegłego wieku
zjeżdżająca do Jastarni
z Paryża, Londynu i Nowego Yorku
jedynie po to
by się w tym miejscu pokazać

"Zżerana ciekawością narzeczona niecierpliwie liczyła miesiące, dni oraz godziny dzielące nas od wyjazdu na Półwysep Helski, który jej się wydawał polskim Miami Beach.  

Gdy nadszedł wreszcie sierpień ruszyliśmy do Jastarni. Natychmiast po przyjeździe wbiliśmy się z marszu w samo serce korso wypełnionego po brzegi falującym tłumem opalonych ludzi. Olśniona narzeczona mając świeżo w pamięci moje opowieści przebierała nogami, kiedy wreszcie pozna tych demonów seksu, o których jej tyle naopowiadałem.

I tu się zaczęło prawdziwe nieszczęście, bowiem zapomniałem, iż od czasów świetności antenatów „Grupy” zdążyły już upłynąć ponad dwie dekady.

Pierwszy napatoczył się mój koleżka Zyzio, znany warszawski tłumacz kabinowy i namiętny miłośnik Johnniego Warlkera. Zyzio słynął z tego, że jak się ostrzej napił to stawał w bezruchu pochylony jak wieża w Pizie, a przewracał się w dopiero wtenczas, gdy zaczynał trzeźwieć. Tak też się właśnie stało i tym razem, bowiem na nasz widok Zyzio się wyprostował, bąknął coś pod nosem, kichnął i wywinął orła. Wtenczas zdziwiona omsknięciem się Zyzia narzeczona, spytała nieśmiało czy znam tego pana, a mnie się cudem udało zmienić trudny temat.  

Po przejściu zaledwie kilkunastu kroków dobiegł nas tubalny okrzyk powitalny niejakiego Slima, rekina biznesu, który kiedyś był szczupły, jak wskazuje ksywa. Slim, na widok mojej młodej narzeczonej, wciągnął opasłe brzuszysko kipiące z najmodniejszych hawajskich bermudów i dysząc z upału huknął: - Witaj Przyjacielu! Po czym ją obrzucił obleśnym spojrzeniem i walnął jak zwykle bez żadnych oporów: - Mniam, mniam! A cóż to za pyszne, świeżutkie ciasteczko! Miło mi panią poznać, zapraszam panią na lampkę chłodnego szampana. Zmartwiały z przerażenia, że ten zuchwały spaślak może dalej ciągnąć rozpoczętą kwestię, ściemniłem coś o zmęczeniu po długiej podróży i dałem drapaka.

Jak na ironię, kilka sekund później zoczyłem sylwetkę kroczącego swoim słynnym kaczym chodem Ryśka Manickiego, znanego w całej Warszawie świrusa, który w latach młodości urwał sobie nogę szalejąc na skuterze z przepiękną modelką, później bardzo znaną projektantką mody Grażyną Hase. Po tym groźnym wypadku nadano mu ksywę „Ślepy”, bo go nie wypadało nazwać kulawym. 
Lecz wróćmy na promenadę. Ślepy jak to Ślepy, popatrzył powłóczyście na moją dziewczynę i palnął jakiś żałosny komplement odsłaniając w uśmiechu świeżo skrojony garnitur implantów przetkanych resztkami wędzonego śledzia. Wówczas kątem oka spostrzegłem na twarzy mojej narzeczonej już znacznie mniej skrywany objaw niepokoju.

Gdy Ślepy sobie wreszcie poszedł narzeczona spytała już znacznie markotniej, czy to ten sam „Wielki Ślepy”, o którym jej tyle naopowiadałem. Jak sami widzicie zrobiło się groźnie.

Lecz to jeszcze nie koniec mojego obciachu, gdyż z tłumu wczasowiczów wyłoniła się nagle Marta, kolejno wielbicielka, narzeczona, służąca a w końcu pielęgniarka słynnego Bartochy, niegdyś lowelasa wszechczasów. Niestety, w międzyczasie bezlitosny Parkinson zaprzyjaźnił się z moim kolegą, który poskręcany jak precel z nosem przy chodniku człapał za Martą próbując nadążyć.  

I tu nastąpiła totalna masakra, bowiem rozradowana Marta, kiedy mnie ujrzała zapiszczała radośnie: - Cześć Krzysiu!!! Wspaniale, że cię widzę! Poczekaj, proszę chwileczkę! Już biegnę się przywitać, tylko oprę Andrzejka o drzewo. 

To już była wtopa nie do odrobienia, a moja narzeczona syknęła prześmiewczo: - NO, NO! FAJNYCH MASZ KOLEGÓW! ILU JESZCZE SPOTKASZ?

Ogarnięty trwogą, że się znów nadzieję na któregoś z następnych kombatantów „Grupy” zarządziłem odwrót tłumacząc narzeczonej, że czas najwyższy odpocząć po ciężkiej podróży.  

Wieczorem, gdy nieco ochłonąłem po tej katastrofie, chcąc wymazać z pamięci mojej narzeczonej ten przykry incydent, resztkami sił dowlokłem się do jakiejś podłej dyskoteki, gdzie w potwornym huku, przy heawy metalu, tłum oszołomionych gówniarzy telepał się debilnie na ciasnym parkiecie. A ja, żeby przeżyć łykałem cichcem w kącie tabletki na serce.  

Otóż moi panowie, uprzejmie Was proszę nie zapominajcie, że czas szybko płynie.  

A rozdział ten dedykuję szczególnie tym panom, którym po pięćdziesiątce odwaliła szajba by sobie układać życie z młodą żoną, co się niestety w tym wieku dosyć często zdarza.  

Jak łatwo się domyśleć, moja narzeczona nie doceniła mojego wkładu w rozwój etosu balangi na Półwyspie Helskim.

Na szczęście, ten wkład został w pełni doceniony przez władze Gminy Jastarnia, gdyż rada miasta przyznała mi medal pamiątkowy za krzewienie na Półwyspie Helskim nowej szkoły eleganckiej rozrywki ekskluzywnego kurortu…”, koniec cytatu.

Patrz także:

MINISTRA KOLARSKA-BOBIŃSKA KARCI JAGIELLOŃSKICH JAJOGŁOWYCH
http://salonowcy.salon24.pl/575693,ministra-kolarska-bobinska-karci-jagiellonskich-jajoglowych  

PODAJ HASŁO!
http://www.ksiazka.net.pl/?id=49&tx_ttnews[tt_news]=682&cHash=2b68cc1098

 

 

Zobacz galerię zdjęć:

Baron Karl Friedrich Hieronymus, Freiherr von Münchhausen
Baron Karl Friedrich Hieronymus, Freiherr von Münchhausen Krzysztof Pasierbiewicz, "Podaj hasło!" - przednia okładka Krzysztof Pasierbiewicz, "Podaj hasło!" - tylna okładka z rekomendacją prof. Jana Woleńskiego Rekomendacja prof. Jana Woleńskiego - tył okładki książki Krzysztofa Pasierbiewicza pt. "Podaj hasło!" Szwajcarsko-polskie referencje Korporacji Philip Morris - według prof. Woleńskiego "przynieś, podaj, a przy okazji przetłumacz" Wedle prof. Jana W. - przynieś, podaj, pozamiataj
echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka